Jawna korupcja czy marketing bezpośredni?

Na pytanie osoby, której wiek tłumaczy naiwność myśli: "Co wyniosła Pani ze spektaklu" odrzekłam z niezamierzonym rymem: "A pomiędzy klawiszami mego komputera przenośnego marchew". Otóż Drogi Czytelnik zachodzi pewnie w głowę, w głowę zachodzi głęboko, skąd owe blanszowane warzywo tam zawędrowało?

Okazuje się, że wielkie migracje nie dotyczą jedynie bocianów czy łososi, lecz ostatnio także i warzyw, szczególnie tych, które robią krótką acz błyskotliwą karierę na scenie, na co wpływ ma nie tylko globalne ocieplenie, ale i z pewnością panujący ustrój polityczny.

Do niezwykłej sprawności reżyserskiej należy zaliczyć umiejętność wykorzystania nowo odkrytych własności jarzyn. Mało tego, Monika Strzępka dokładnie zbadała potencjalność ciast i trunków wysokoprocentowych wśród zaproszonego do stołu audytorium. Czym tłumaczyć tę odrobinę rezerwy, z jaką widzowie potraktowali gest artystki? Czy przeczuwali, że reżyserka postąpiła tak, wiedziona chęcią wygranej za wszelką cenę i w ten sposób postanowiła zaskarbić sobie przychylność widzów? Czy też należy ona do twórców postępowych, bez trudu poruszających się po rynku sztuki, świadomie podejmujących działania mające na celu utrwalenie swojej dobrej „marki”?

Naturalnie – nie tylko wyśmienitą sałatkę, ciasto i trunki miała do zaoferowania artystka pracująca w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym. Jedliśmy przecież w doborowym towarzystwie. Aktorzy nie szczędzili trudu, aby oddać graniczącą z szaleństwem atmosferę po przełomie panującą w, jak później się okazało, dawno sprzedanym domu. Postać Wujaszka Wani zagrana była z rosnącym w miarę rozwoju spektaklu rozedrganiem emocjonalnym, co dowodzi doskonałego warsztatu aktorskiego i umiejętności „wcielania się” nie tylko Włodzimierza Dyły, który wiódł prym w przerysowanym i wyrazistym kreowaniu roli. Na wyróżnienie zasługuje również postać grana przez Jerzego Gronowskiego (Tielegin), co „godając po naszymu, niy cogito a jednak sum”. Trudno nachwalić się aktorów, którzy stanowili na scenie niezwykle zgrany zespół, przez co utrzymywali uwagę widzów, tracąc ją tylko chwilowo w czasem przydługich monologach. Aktorzy, przejmująca muzyka i nagle rozbłyskujące światło budowały rytm spektaklu, wpływający pozytywnie na jego odbiór. W ferworze, jaki panował na scenie i wśród huków wystrzałów na szczęście nie umykały repliki postaci. Choć bogato były inkrustowane niecenzuralnymi słowami, widzowie reagowali na nie szczerym śmiechem, a nie oburzeniem.

Kąsek, który przygotowała reżyserka na szósty już dzień „Interpretacji” zaprawiony był szczyptą Bertolda Brechta i Larsa von Triera. Przyprawy a la Brecht znaleźć można w odwracaniu uwagi od fabuły, tym samym od „wciągnięcia się” widza w akcję, w jej streszczeniach i sytuacjach jawnie scenicznych, zwrotach wprost do publiczności. Dodatki a la von Trier znajdują się w dużym ładunku emocjonalnym, jaki budzi poruszany przez artystkę problem, mianowicie ofiar systemu, „dzięki którym nam jest teraz dobrze”. Wzruszenie doznawane przy przeżywaniu nieprawdziwej historii zostało lekko obśmiane, co miało uzmysłowić widzowi istnienie konwencji.

Poczucie wspólnoty, które wytworzyło się wśród odbiorców, nie tylko przy pomocy stołu, dywanu pod nogami i mebli za plecami, skojarzyć można z sytuacją w teatrze greckim lub tradycyjną biesiadą śląską.

Spektakl zaskakuje przemieszaniem biegunowo różnych sytuacji zabawnych i budzących grozę lub rozczarowaniem, jakie spotyka odbiorcę, gdy scena zdaje się rozpoczynać zabawnie, a pozostawia „gorzki smak doli śmiertelnej w ustach”. 
Nie można odmówić twórcom spektaklu pomysłowości, a także chęci do eksperymentatorstwa, które w teatralnej kuchni bywa ryzykowne, ze względu na szerokość interpretacji. Uważam, że spektakl zasługuje na uznanie także z powodu umiejętnego wplecenia weń działań z zakresu PR. Szkoda tylko, że Wujaszek Wania nie znalazł się w gronie „zaradnych życiowo” i musiał obejść się smakiem wobec wszystkich specjałów świata. W porównaniu z głównym bohaterem miałam więcej szczęścia, udało mi się przystosować do warunków spektaklu i coś z niego wynieść. Moja szczerość może u Czytelnika wzbudzić uzasadnioną niechęć lub odczucia co najmniej ambiwalentne. Ale, jak pobrechtowskie echa niosą, byt określa świadomość, więc wybaczalnym niech będzie fakt, że owej migracji warzyw trochę dopomogłam.



Małgorzata Warzycha
Dziennik Teatralny Katowice - Gazeta Festiwalowa
16 marca 2009