Jeden dzień z życia teatru na prowincji

Rosjanin Michaił Lermontow, jeden z najwybitniejszych dramatopisarzy XIX wieku zwykł powiadać: "I byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie było takie smutne". I jest to fraza dobrze oddająca klimat współczesnego dramatu Nikołaja Kolady, "Gąska".

Bogusław Słupczyński, reżyser "Gąski" na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie, przechylił szalę emocji w tej tragikomedii w kierunku tragedii. To przedstawienie ciężkie od słów wykrzykiwanych w szale, grane ekspresyjnie przez aktorów, których postaci wpadają wręcz w spazmy rozpaczy czy furii. Choć reżyser od czasu do czasu puszcza do widzów komediowe oko, tak pokierował aktorów, by ci rzadko kiedy wpadali w farsowe tony, a oddali pogłębione studium psychologiczne rozpaczy, złości, nienawiści czy frustracji. Jeśli nawet bohaterowie śmieją się ze swojego nieszczęścia, to jest to śmiech przez łzy, ogłupiały od smutku, grzęznący w gardle nim na dobre wydostanie się z płuc. Tak też śmieje się widownia, która z zapartym tchem i jakimś urzeczeniem typowym dla transu obserwuje bieg wydarzeń dramatycznej historii.

Dechowsk, małe robotnicze miasto, w którym ludzie żyją od pierwszego do pierwszego, zero perspektyw, nikt tu nie przyjeżdża. Zarośnięty chwastami dworzec i blade twarze sunące ulicami. Jest też prowincjonalny teatr dramatyczny, gdzie w tandetnej i brudnej scenografii co wieczór powtarzają swoje kwestie znużeni aktorzy. Natomiast kiedy opada kurtyna, zaczyna się najciekawsze przedstawienie. Nonna (Joanna Gruszka) to jeszcze gąska, początkująca aktorka, przede wszystkim jednak kruszycielka męskich serc, która jednocześnie uwiodła administratora teatru (Dariusz Waraksa) i dyrektora (Janusz Kaczmarski). Po upojnej nocy z dyrektorem teatru spędzonej w zapyziałym hotelu robotniczym, nakrywa ich aktorka, Ałła (Małgorzata Pikus). Kiedy dowiaduje się, że śliczna i młoda Nonna zaciągnęła do łóżka nie tylko jej męża, czyli administratora teatru, ale i dyrektora, wpada w furię. Niecny plan przegonienia z teatru gąski pomaga jej realizować przyjaciółka, Diana (Lidia Chrzanówna). Niestety, wszystko potoczy się tragicznie i w ogóle nie tak, jak przypuszczali bohaterowie.

W "Gąsce" bohaterowie cierpią z powodu nieodwzajemnionej miłości czy niezrealizowanych marzeń i kariery zawodowej. Jednak za swój parszywy los obwiniają nie siebie i to, co zrobili ze swoim życiem, ale miejsce, w którym mieszkają. "Tu nie da się żyć! Uciekajmy stąd jak najszybciej" - krzyczą od wielu lat, ale nic się nie zmienia. Następnego dnia znów budzą się w południe w swoim nędznym barłogu, popijają na pobudkę z flaszki stojącej pod łóżkiem, naciągają kapotę i idą na próbę do teatru. Nonna jest inna - życie jej jeszcze nie spowszedniało, jest świeża i ambitna. Całe życie przed nią, tyle miejsc do objechania. Z małą walizeczką na kółkach pełną kusicielskich fatałaszków jednego dnia może być tu, a drugiego dnia tam. Zasiedzieli od lat na prowincji, pełni goryczy aktorzy patrzą na pełną życia młódkę albo z zawiścią, albo fascynacją. Joanna Gruszka bez makijażu, zrobionej fryzury i w powyciąganym podkoszulku wypada przekonująco w roli dziewczyny, która nie ma niczego tylko głowę pełną marzeń i waleczne serce, by o nie zawalczyć. Kontrastują z nią "matrony", diwy prowincjonalnego teatru, znane, jak to mówi jedna z nich, wszystkim na mieście, czyli Ałła i Diana. Ukryte za misternym, grubym makijażem, dziwacznie ubrane zatraciły jakąkolwiek finezję w środku, są zmęczone życiem i sfrustrowane. Dopóki nie było Nonny, nikt im tego tak boleśnie nie uświadamiał. Z kolei męska część bohaterów, czyli administrator i dyrektor widzą w gąsce ratunek dla siebie. To ona wnosi powiew świeżości w ich nudną i smętną egzystencji, daje dreszcze niepewności i adrenaliny, gdy wchodzi zimą do rzeki z dramatyczną groźbą, że się utopi. Sami nie wiedzą kiedy uzależniają się od tej chwilowej niesamowitości, zauroczeni do tego stopnia, że nie widzą, iż Nonna uwodzi ich jednocześnie. Jednak po tej zdradzie powrót do szarej rzeczywistości nie będzie już możliwy.

Kotłujące się od lat emocje wybuchają w jedno przedpołudnie, kiedy w pokoiku Nonny spotykają się przez przypadek wszyscy bohaterowie. Reżyser nie zmienił miejsca akcji (scenografia: Marta Roszkopfowa). W obu częściach przedstawienia jest to zapyziały pokój hotelowy z dezelowanym sprzętem, zaś w głębi sceny znajduje się korytarz, w którym cały czas podsłuchują wścibscy sąsiedzi (Anna Paprzyca, Piotr Rodak), którzy w najlepsze zamiatają lub pompują brzuszki podczas najbardziej dramatycznych scen na pierwszym planie - to jedne z nielicznych komediowych akcentów tego przedstawienia. Rekwizyty, jak walizka, puchowa pierzyna, stołek czy wieszak często służą też do wyładowania złości przez bohaterów, którzy w furii rzucają nimi w siebie na tyle gwałtownie, że widzowie w pierwszych rzędach czują się czasem poważnie zagrożeni. Rzecz jasna, ruch sceniczny jest na tyle wystudiowany, że nikomu nic nie zagraża.

"Zespół aktorów, którzy wystąpią w Gąsce, widzowie znają, ale chciałbym, żeby ich w tym spektaklu nie poznali. Nie, nie będą przebrani. Wierzę w ich metamorfozę twórczą, aktorską. Wierzę, że będzie prawdziwie i będzie potem o czym myśleć" - napisał parę dni przed premierą na swoim blogu reżyser przedstawienia, Bogusław Słupczyński. Kluczem do opisu gry zespołu Sceny Polskiej w tym przedstawieniu jest właśnie wspomniana "prawdziwość" i "metamorfoza" aktorów, może na skutek pracy z reżyserem, który zaproponował im nowe metody pracy (Słupczyński pracował w Teatrze Cieszyńskim po raz pierwszy), a może też dlatego, że po części zagrali samych siebie... Jakakolwiek byłaby odpowiedź, "Gąska" w ich wykonaniu to historia bolesna, ale przyciągająca jak magnes. Spektakl premierowy został zagrany przez aktorów z energią oraz oddaniem i pozostaje mieć nadzieję, że nie wyparują one wraz z kolejnymi wystawieniami.



Małgorzata Bryl-Sikorska
www.gazetacodzienna.pl
8 czerwca 2016
Spektakle
Gąska