Jednak na dnie

W kontekście politycznej zawieruchy wokół Teatru Nowego tytuł premiery inaugurującej sezon - "Na dnie" - od początku prowokował złośliwe komentarze. Reżyser Ireneusz Janiszewski zrobił niewiele, by je uciąć.

Zaproponowana przez niego interpretacja tekstu Maksyma Gorkiego rozczarowuje. Na każdym poziomie. Nie wprowadza nic nowego do jego lektury - choć Ireneusz Janiszewski usilnie dążył do aktualizacji treści - nie przekonuje aktorsko, nie wyjaśnia celu swojego powstania. I męczy. Wiele osób po przerwie nie wróciło na widownię.

Dekoracja "naszych czasów"

"Na dnie" - dramatyczna opowieść o życiowym wykolejeniu napisana przez Gorkiego ponad 100 lat temu - wciąż daje się odnieść do współczesności. Nie traci przy tym barw i sensu. I nie tylko dlatego, że każdy czas ma swoich ludzi z tzw. marginesu, w których losie odbijają się twarde reguły życia w społeczeństwie. Pod powierzchnią naturalistycznego portretu społecznego Gorki umieszcza mozaikę psychologicznie złożonych relacji. Pokazuje ludzi na emocjonalnym i moralnym dnie, tragicznie niezdolnych do wydostania się na powierzchnię, a jednak wciąż stęsknionych za normalnością.

Ireneusz Janiszewski postanowił umieścić tekst Gorkiego w teraźniejszości i lokalności. Uzupełnił obrazy sceniczne projekcjami krótkich filmów nagranych na łódzkich podwórkach i ulicach. Jego bezdomni siedzą więc z reklamówkami na murku w śródmieściu i karmią gołębie albo suną między budami osiedlowego targowiska. W zbudowanej na tyłach sceny noclegowni stoi wysłużony tapczan z czasów Gierka, kultowy PRL-owski odbiornik telewizyjny Unitra Vela i wózek na zakupy z hipermarketu. Tekst też dostosowano do poziomu współczesnego "menela". Nie ma rubelków i fuzyjki, jest za to masa wulgaryzmów, piosenka "Give Me Your Love", Stalin i wieżowce. Te zewnętrzne sygnały współczesności nie wzbogacają jednak sensu dramatu, nie rozszerzają jego znaczeń. Są jedynie pustą dekoracją, która ma nas przekonać o aktualności treści. 

Zmiany w tekście pogwałciły natomiast pewną migotliwość, niejednoznaczność, w jaką Gorki wyposażył swoich bohaterów - jak choćby Kleszcza, jednocześnie czułego i okrutnego dla umierającej żony. Wszystko, co rządzi się u Gorkiego ambiwalencją, u Janiszewskiego zostaje wykrzyczane, dosadnie zdefiniowane. I przestaje być ciekawe.

Czy coś jest na dnie..?

"Dno staje się laboratorium, ekstremalnym polem badawczym ludzkiej psychiki - właśnie tam odzywają się atawizmy, budzą się demony ludzkich emocji, stany euforii, rozpaczy, agresja" - informuje nas program spektaklu. Zarówno ta deklaracja, jak i wszystkie zabiegi reżyserskie nie pozostawiają wątpliwości: Ireneusz Janiszewski usiłował rozebrać do naga bohaterów Gorkiego. Chciał obnażyć ich lęki, wściekłość, zagubienie. Wprowadził ich w plener, by ze swoimi teatralnymi zachowaniami wyglądali dziwnie i karykaturalnie. By nie pasowali do świata, który ich otacza. Podobnie jak wykolejeńcy Gorkiego. Niestety jednak reżyserowi zabrakło innych pomysłów na zbudowanie postaci. 

Prowadzeni przez niego aktorzy grają po omacku, prześlizgują się przez role, są bezbarwni. Szczególnie gubią się młodzi wykonawcy. Uciekają w jednowymiarowe emocje i manieryczne, przewidywalne chwyty. Hubert Bronicki jako Waśka Piepieł potrafi grać tylko agresję albo znudzenie. W ciągnącej się niemiłosiernie scenie z Wasilisą (ciekawa Joanna Niemirska) nie ma cienia namiętności, konfliktu pożądania i nienawiści. Malwina Irek - jako zakochana w książkach, afektowana Nastia - smaruje usta wściekle czerwoną szminką, więc po chwili musi ją obowiązkowo rozmazać na całej twarzy. Opowiadając zmyśloną historię miłosną, przybiera akrobatyczne pozy na tapczanie albo ociera o siebie wszystkie kończyny jak niedorozwinięte dziecko, ale wszystkie te powierzchowne zabiegi nie składają się na wiarygodną, dojrzale zbudowaną postać. 

Doświadczenie pomogło starszym wykonawcom, choć i tak nie wszystkim. Na uwagę zasługuje rola Aktora, przekonująco zagrana przez Marka Lipskiego. Bronił się także Marek Kołaczkowski jako Łuka, choć nieskończenie cierpliwy i dobry, tracił niekiedy na wiarygodności. 

Na obronę aktorów należy powiedzieć, że tekst Gorkiego stawia opór, jest niewygodny. Strzępy akcji rozgrywają się w jednej ciasnej przestrzeni, fabularnie nie dzieje się wiele. Jeśli więc aktorzy nie zbudują dramatu pomiędzy bohaterami, tekst będzie pusty i przegadany. 

Tak właśnie stało się w realizacji Janiszewskiego. Reżyser zmusił wykonawców i widzów do wysiłku dwuipół-godzinnego schodzenia na dno. Po to tylko, żeby doprowadzić nas do wniosku że nic tam nie ma.



Monika Wasilewska
Gazeta Wyborcza Łódź
23 listopada 2009
Spektakle
Na dnie