Jerzy Stuhr znalazł swój teatr

Latem ubiegłego roku przeszedł udar, a teraz 12 marca Jerzy Stuhr zaprasza do Krakowa na premierę Mozartowskiej komedii "Cosi fan tutte" w swojej reżyserii. Jest człowiekiem o wielkiej sile charakteru i obdarzonym niezwykłą wolą życia. Pokonał chorobę nowotworową, zawał serca, skutki udaru. I zawsze dużo pracował.

Grał w teatrze, w filmie, w telewizji, reżyserował, pisał, prowadził zajęcia ze studentami. Latem ubiegłego roku przeszedł udar, a teraz 12 marca Jerzy Stuhr zaprasza do Krakowa na premierę Mozartowskiej komedii "Cosi fan tutte" w swojej reżyserii. Jest człowiekiem o wielkiej sile charakteru i obdarzonym niezwykłą wolą życia. Pokonał chorobę nowotworową, zawał serca, skutki udaru. I zawsze dużo pracował. Grał w teatrze, w filmie, w telewizji, reżyserował, pisał, prowadził zajęcia ze studentami. 

Z przedpremierowych zapowiedzi Jerzego Stuhra wynika, że tak jak zawsze nie zamierza prezentować opery we współczesnych ubiorach, ale z drugiej strony umieszczenie akcji w epoce kompozytora też go nie zadowala"

W czym tkwi źródło reżyserskiego sukcesu Jerzego Stuhra?

Bogusław Nowak, dyrektor Opery Krakowskiej mówił mi jeszcze przed ostatnią chorobą Jerzego Stuhra: – Z nim należy się umawiać kilka lat wcześniej. Ze strachem więc myślę, co będzie, jeśli wiosną 2021 roku z powodu pandemii teatr będzie zamknięty i do premiery nie dojdzie. Trzeba ją będzie odłożyć w daleką przyszłość, aż on znów znajdzie czas dla nas.

W natłoku zajęć Jerzy Stuhr nie umieścił opery, a może po prostu jej unikał. Dopiero w 2016 roku, mając 69 lat, zadebiutował inscenizacją "Don Pasquale" Donizettiego oczywiście w Operze Krakowskiej. Dokonał przy tym ważnego dla siebie odkrycia.

– Zdecydowałem się zrealizować spektakl operowy, bo odczuwałem tęsknotę za teatrem, który kocham, z którego wyrosłem, a którego coraz bardziej mi brakuje jako reżyserowi, aktorowi i widzowi przede wszystkim – wyjaśniał. – To teatr wielkich inscenizacji Starego Teatru lat siedemdziesiątych, w których brałem udział. To teatr mojej młodości, teatr działający na zmysły widza wszystkimi możliwymi środkami, obrazem, muzyką, słowem. To teatr wielkiej magii. Dlatego wstępuję w świat opery, gdzie te wartości jeszcze są respektowane i kultywowane. Jeśli publiczność moją przygodę z operą zaakceptuje, chciałbym ją kontynuować.

Publiczność nie tylko zaakceptowała, ona przyjęła go entuzjastycznie. I trudno się dziwić, bo Jerzemu Stuhrowi udała się rzecz rzadko spotykana w teatrze operowym, widzowie śmieją się na jego przedstawieniu, które ciągle jest grane, chętnie i głośno. W "Don Pasquale" odnalazł ducha commedii dell'arte czy Moliera. I udowodnił, że nadal bawią nas żarty z bogatego starca, który poślubił młodą dziewczynę, a potem tego gorzko żałował. Zrealizował spektakl tradycyjny, ale nie odtwarzał przeszłości, bawił się nią i wzbogacał, choćby wprowadzeniem rewii mody XVIII–wiecznego Karla Lagerfelda.

Jakby tego było mało, sam też pojawił się na scenie, obsadziwszy siebie w roli Notariusza spisującego małżeńską umowę. Potwierdził tym epizodem starą prawdę, że nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy. A potem z niejaką satysfakcją podkreślał, że dostał nienajgorszą recenzję: "słychać, że głos nieszkolony, ale intonacyjnie bezbłędny".

Przygoda musiała mieć więc dalszy ciąg. Dwa sezony później w Operze Krakowskiej zmierzył się z innym komediowym arcydziełem, "Cyrulikiem sewilskim" Rossiniego. – Nie jestem zawodowym reżyserem operowym, muszę uważać, żeby nie wyjść poza moje zawodowe kompetencje – tłumaczył przed tą premierą. – Odkąd zacząłem pracować w operze, oglądam wiele spektakli. Z ogromnym zdumieniem stwierdziłem, że na operach komicznych widownia bardzo rzadko się śmieje. A przecież komedia to mój świat, całe niemal zawodowe życie. Dlatego w operze komicznej znalazłem przestrzeń dla siebie. Postawiłem sobie za zadanie, by z tych starych oper o powikłanej intrydze wydobyć żywy, prawdziwy humor. Bo on tam jest, tylko trzeba umieć go pokazać.

Reżyserski sukces Jerzego Stuhra ma niewątpliwie źródło w tym, że do opery przyszedł z bagażem aktorskich doświadczeń zdobytych na tekstach Fredry czy Bałuckiego, w "Seksmisji", "Deja vu" lub "Kilerze" Juliusza Machulskiego, bo te filmy wyrastają z dawnych fars. Dzięki swoim rolom potrafi wyjaśnić śpiewakom, na czym polega komizm sceny lub sytuacji scenicznej, a w razie potrzeby zagrać to samemu.

Śpiewacy mówią, że czują się jak na warsztatach aktorskich. On daje im bowiem coś, z czym nie stykają się w pracy z innym reżyserem. U niego próby zawsze zaczynają się od wnikliwej analizy tekstu oraz związków logicznych między zdarzeniami, choćby pozornie błahymi. Tak mówił o tym w 2019 roku: – Kluczem do interpretacji utworu jest dla mnie zawsze język. Bycie w żywiole języka to dla mnie sprawa podstawowa. Dlatego zająłem się operą włoską, nie wyobrażam sobie, że reżyseruję operę niemiecką czy francuską.

Teraz jednak wybrał Wolfganga Amadeusza Mozarta. Nie oznacza to wszakże, że zmienił podejście do opery. "Cosi fan tutte" powstała bowiem do włoskiego tekstu napisanego przez Lorenza da Ponte, człowieka o tak nieprawdopodobnym życiorysie, że można by było o tym stworzyć serial.

Lorenzo da Ponte był włoskim Żydem, który przeszedł na katolicyzm i został księdzem. Z powodu niemoralnego prowadzenia (miał kochankę i dwoje dzieci) skazano go na wygnanie z Wenecji. Zawędrował więc do Wiednia, gdzie został librecistą i nadwornym poetą cesarza. Jego dalsze losy to pobyt w Londynie, bankructwo i ucieczka do Ameryki, gdzie powadził sklep, potem został profesorem literatury włoskiej, aż wreszcie w Nowym Jorku otworzył pierwszy teatr operowy.

Znał życie i charaktery ludzkie, o czym świadczy pozornie błahy tekst "Cosi fan tutte" o dwóch młodzieńcach, którzy postanawiają sprawdzić wierność swoich narzeczonych. – Intryga tej opery daje do myślenia – uważa Jerzy Stuhr. – Są tu aspekty komediowe, ale konkluzja jest dość gorzka. Wszystko zaczyna się bardzo niewinnie, żartobliwie, po czym, jak w "Onych" Witkacego, niefrasobliwa zabawa staje się czymś niezwykle poważnym.

W "Cosi fan tutte" nie brakuje gagów i farsowych przebieranek, ale jest to opera o rozczarowaniu i o tym, że zabawa uczuciami niesie gorzkie konsekwencje. Po sprawdzianie, który przeprowadzili bohaterowie Mozarta, nic już nie będzie tak jak wcześniej.

Z przedpremierowych zapowiedzi Jerzego Stuhra wynika, że tak jak zawsze nie zamierza prezentować opery we współczesnych ubiorach, ale z drugiej strony umieszczenie akcji w epoce kompozytora też go nie zadowala. Jest to obce naszej wrażliwości, wówczas widza niewiele poza muzyką obchodzi. On natomiast stara się, jak mówi, zawiesić swoją interpretację gdzieś "pomiędzy". "Cyrulika sewilskiego rozegrał między zabytkowym domkami Sewilli, a nowoczesnym zakładem fryzjerskim tytułowego bohatera, którego dziś nazwaliśmy nie cyrulikiem, lecz barberem.

W "Cosi fan tutte" zapowiada zatem, że odwoła się też do obecnej "covidowej" rzeczywistości. W jaki sposób? Tego dowiemy się na premierze. Dyrekcja Opery Krakowskiej podkreśla, że dojdzie ona do skutku. Jeśliby kolejne obostrzenia pandemiczne wykluczyły obecność widzów w teatrze, spektakl w reżyserii Jerzego Stuhra będzie można obejrzeć online.



Jacek Marczyński
Onet.Kultura
9 marca 2021
Spektakle
Cosi fan tutte
Portrety
Jerzy Stuhr