Jest jak jest

Większość z nas zna takie uczucie. Przed recytacją wiersza, wyegzekwowaniem choreografii i jakimkolwiek wystąpieniem publicznym. Weźmy nawet rozmowę o wymarzoną pracę czy egzamin na prawo jazdy. Przygotowywaliśmy się do czegoś naprawdę długo i wiemy, że mimo nerwów musimy właśnie teraz dać z siebie wszystko.

Ta presja i pragnienie najwyższych rezultatów. Co jeśli popełnimy błąd, poniesiemy porażkę? Artyści Kolektywu KEJOS w spektaklu "Nie Tak Ty" w reżyserii Lorenza Wendy zawalili na całej linii. Tym samym jednak dali doskonały występ w spektaklu cyrkowo teatralnym, opartym na technikach współczesnej klaunady.

Artyści od samego początku zadbali o zaangażowanie publiczności, co jest dla sztuki cyrkowej organiczne. Weszli w interakcję z widzami, przeprowadzili rozgrzewkę do klaskania. Ustalone zostały różne gesty i szyfry, które miały być wykorzystane w dalszej części show. Co ciekawe aktorzy sprawiali wrażenie nieprzygotowanych, byli ubrani w raczej przypadkowe i nie pasujące do siebie elementy garderoby. Ich niejednoznaczna prezencja dała wyraz temu, że przedstawienie nie może odbyć się właśnie bez publiczności. Bardzo zachęciło mnie to do dalszego pochłaniania spektaklu.

Aktorzy zapowiedzieli widowisko i zniknęli za kurtyną, aby przywdziać swoje stroje sceniczne. Po chwili oczekiwania w towarzystwie łagodnych brzdęków, wszystko się zaczęło. Jakby otworzyła się puszka Pandory. Ktoś mógłby uznać, że nie ogląda występu cyrkowego na poziome, a raczej próbę amatorów, którzy w dodatku kiepsko komunikują się między sobą. Na scenie panował chaos, miał miejsce niewypał za niewypałem, ciągłe nieporozumienia, niezręczna cisza ratowana kłanianiem się i gestem zachęcającym do oklasków. Śmiech na sali.

Cała finezja tkwiła dla mnie w momentach, kiedy to nie zastanawiałam się, czy coś jest planowane, improwizowane, czy też nie. Kiedy ze sceny kipiało artyzmem wykonawców. Gdy z względnego zamieszania wyłaniała się czarująca etiuda. Nieprofesjonalna balerina z absurdalnie wielką czerwoną kokardą we włosach (Zuzanna Nir) tańczyła całą sobą tak, że miałam wrażenie, jakbym tańczyła razem z nią. Mężczyzna w śmiesznej czapce (Jacek Timingeriu) samplujący przypadkowe odgłosy, tworzący z nich intrygującą, porywającą muzykę. Kobieta (Marta Kuczyńska), która nawet przy utracie stroju, nie traci promieniującej osobowości na scenie. Wszystko w romantycznym świetle starej, niepasującej do niczego lampy i akompaniamencie ciągłych śmiechów.

Magia całej sztuki tkwiła właśnie w tym szeregu nieudanych numerów. Nie chodziło o idealnie zaplanowany performance, a o to, co artyści wnosili sobą na scenę i jak podkreślali nawzajem swoje zalety. Talentu komediowego, tanecznego, muzycznego, do slapsticku i żonglerskiego im nie brakowało. Zagrali siebie, nieidealnych, ale w pełni zaangażowanych. Oczekiwania i potrzeby nie zawsze spotykają się z rzeczywistością, ale może to nic złego. Jako nieszczęsna perfekcjonista dopuściłam do siebie myśl, że czasem coś może nie pójść zgodnie z planem, ale wciąż naprawdę dobrze. Może wystarczy pojawić się, pokazać, spróbować, a nie trzeba być idealnym.

Na koniec padło pytanie, o czym był spektakl. Dla mnie: o akceptacji, ale odpowiedzi może być wiele.



Jessica Jarikre
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
18 lipca 2025