Jest jeden tylko dzień

Nowy Jork, koniec XX wieku. Grupa przyjaciół należąca do lokalnej bohemy szuka swojego miejsca w świecie anonimowości, Internetu i AIDS. Spędzamy z nimi rok, obserwując ich zmagania z chorobą, uzależnieniem i tym, co dla nich najważniejsze – miłością.

„Rent" w reżyserii Jakuba Szydłowskiego to odważny wybór Teatru Rampa na nowy sezon – homoseksualizm, HIV, narkomania i transseksualizm na polskich scenach służą raczej szokowaniu widza, niż stanowią główny temat sztuki. W tym musicalu determinują one zachowania bohaterów, dając im kolejny powód do tego, by żyć szybciej, intensywniej niż inni. Silnie czują upływ czasu, starają się nie myśleć o przyszłości, zapomnieć o przeszłości.

Po tym dziwnym świecie oprowadza nas Mark (Jakub Wocial), niespełniony filmowiec, syn z ortodoksyjnej, żydowskiej rodziny. Nagrywa wszystko, co się wokół niego dzieje, szukając inspiracji. Opuścił swoich rodziców i żyje w nieopłacanym lokalu z wyboru, wydaje się, że on jeden z całej grupy miał przez cały czas możliwość zmiany decyzji i powrotu na łono społeczeństwa. Czuje to jego najlepszy przyjaciel Roger (Rafał Drozd), zakażony wirusem HIV muzyk, opętany potrzebą napisania utworu, który przyniesie mu sławę i nada sensu istnieniu. Od samobójczej śmierci ukochanej nie wychodzi z domu i pogrąża się w depresji, z której wyciągnąć próbuje go Mimi (Ewa Lachowicz) – piękna tancerka klubu nocnego. Pod maską zdecydowanej, pewnej siebie kobiety, skrywa się osamotniona, chora na AIDS narkomanka o nieznanej przeszłości. Jej przyjacielem/przyjaciółką jest Angel (Krzysztof Broda-Żurawski), transseksualista, ratujący grupę przed rozpadem na skutek kłótni i niesnasek. Tworzy przepiękną parę z Collinsem (Łukasz Talik) – geniuszem informatycznym, który rzucił pracę wykładowcy na Massachusetts Institute of Technology i znalazł szczęście dopiero w ramionach Angela. Inną parą, mało stabilną i bardzo wybuchową, były performerka Maureen i jej agentka Joanne (Brygida Turowska i Agnieszka Fajlhauer).

Bogactwo postaci i różnorodność charakterów sprawiają, że musical ten jest wielkim wyzwaniem dla reżysera. Jak poprowadzić akcję, aby widzowie związali się emocjonalnie z postaciami? Jak poinstruować aktorów, żeby żaden z bohaterów nie stracił na wyrazistości i nie zniknął w tłumie? Nad odpowiedziami na te pytania reżyser „Rent" Jakub Szydłowski powinien był się dłużej zastanowić. Spektakl był chaotyczny, brakowało w nim dominującego konceptu. Ponadto zwyczajnie nużył, szczególnie w pierwszym akcie.

Brak reżyserskiej ręki widać w postaci Marka kreowanego przez Jakuba Wociala. Tylko fantastyczny głos i duża charyzma aktora sprawiły, że bohater nie był zupełnie bezbarwny, ale to ogromne marnowanie potencjału tego artysty. Razem z Brygidą Turowską w roli Joanne udało mu się jednak stworzyć przepiękny duet w utworze „Tango Maureen", jednym z pokazowych numerów pierwszego aktu. Turowska, obdarzona głosem o interesującej barwie, momentami wokalnie zawodziła, jednak aktorsko zaprezentowała się na najwyższym poziomie. Miała pazur oraz świetnie ograną manię perfekcjonizmu, przyjemnie się jej słuchało i na nią patrzyło. Kroku w pięknym stylu dotrzymywała jej Agnieszka Fajlhauer, grająca Maureen. To definitywnie najlepsza rola „Rent". Zaprezentowała się porywająco w swoim abstrakcyjnym performansie kończącym pierwszy akt i utrzymała poziom aż do finału. Związek tych dwóch kobiet był najciekawszą i najbardziej intensywną emocjonalnie więzią w całym spektaklu.

Losy głównej pary – Mimi (Ewa Lachowicz) i Rogera (Rafał Drozd) – nie zainteresowały szczególnie widzów. Lachowicz wokalnie zaprezentowała się bardzo dobrze, jednak ze swojego popisowego numeru z pierwszego aktu zrobiła zaledwie porządną scenę, choć powinien on być najjaśniejszym elementem całego musicalu. Trzeba oczywiście przyznać, że zrobienie tak trudnego pod względem zarówno wokalnym, jak i tanecznym utworu na przyzwoitym poziomie i tak wymagało dużego talentu. Rafała Drozda ciężko za cokolwiek pochwalić, bo był zdecydowanie najsłabszą postacią na scenie. Irytujący i przesadzony, ponadto śpiewający zastraszająco nierówno, jak na profesjonalistę – tak można podsumować jego rolę. Możliwe, że to przez niego końcowa scena umierania Mimi zupełnie nie wzrusza, a wręcz bawi, gdy dziewczyna z dzikim świstem nagle budzi się z pozornej śmierci.

Krzysztof Broda-Żurawski zagrał Angela płasko, używając tanich chwytów „pod publiczkę". Jego śmierć miała być wydarzeniem zmieniającym wybory życiowe przyjaciół i determinującym ich przyszłość, jednak reżyserowi nie udało się podkreślić jej znaczenia. Związek Angela i Collinsa uratował za to Łukasz Talik jako geniusz-informatyk. Fantastyczny wokal i dobrze poprowadzone sceny aktorskie złożyły się na wspaniale zagraną rolę. Jego song „Santa Fe" był jednym z najlepszych w musicalu.

Świetne wykonanie tej piosenki jest też zasługą Santiago Bello, choreografa ze znakomitymi pomysłami na układy dobrze pasujące do charakteru muzyki i nastroju sceny oraz nienarzucające się widzowi. Artysta skradł też serca publiczności w rozczulająco zagranych rolach epizodycznych. Pochwalić należy scenografa Grzegorza Policińskiego oraz Dorotę Sabak odpowiedzialną za kostiumy. W odbiorze przedstawienia niestety bardzo przeszkadzało kiepskie tłumaczenie Andrzeja Ozgi, z powodu którego aktorzy często musieli gonić muzykę, aby zmieścić nadprogramową liczbę sylab w zdaniu.

Próbując podsumować spektakl, można powiedzieć, że to musical pełen niewykorzystanego potencjału. Agnieszka Fajlhauer, Brygida Turowska, Łukasz Talik i Santiago Bello nie zdołali uratować show, które przez większość czasu było po prostu nudne. Nie wiem, czy mogę polecić ten spektakl fanom „Rent" – w porównaniu z oryginałem produkcja Rampy to spory zawód. Za to nieznający musicalu mogą poczuć się znużeni chaosem panującym na scenie i próbą nadążania za źle zarysowanymi zależnościami między bohaterami. Warto na pewno przeżyć związek Joanne i Maureen, zobaczyć „Tango Maureen" i „Santa Fe". To chyba jednak za mało na ponad dwugodzinny spektakl.



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Warszawa
12 listopada 2014
Spektakle
Rent