Jestem leniuchem z zasady

MAREK FRĄCKOWIAK jest człowiekiem orkiestrą. Gra w filmach, serialach, w teatrach, użycza głosu w dubbingach. Znamy go m.in. z "Samego życia", "Pierwszej miłości". Wspaniałą kreacje stworzył w produkcji "Popiełuszko. Wolność jest w nas", w "Ojcu Mateuszu"

Jednocześnie mówi, ba, wręcz podkreśla to z lubością, że... jest leniem

Nie mogę w to uwierzyć, to chyba jakaś kokieteria. Naprawdę tak bardzo lubi pan leniuchować?
- Oczywiście, ja nie kokietuję, od tego są kobiety. Leniuchuję z zasady, z przekonania, całkiem świadomie.

Jak to?

- Tak, uważam bowiem, że lenistwo napędza cywilizację. Lenistwo to potęga cywilizacji. Gdyby ludzie nie byli leniwi, nie byłoby tylu wynalazków.

No, tu już pan nieźle przesadził. To jakaś mocno pokrętna filozofia.
- A tak, niech pani weźmie pod uwagę, że jak ktoś powoli się do czegoś zabiera, to robi to dokładnie, bierze pod uwagę wszystkie za i przeciw, więc efekt jest, musi być doskonały.

W każdym razie rezultaty pana pracy są na pewno doskonałe. Cieszy się pan opinią aktora wszechstronnego, takiego, co to żadnych wyzwań się nie boi, nawet gdy rzecz dotyczy głosu Pana Bańki-Wstańki...

- Lubię swoją pracę. Chyba jestem jednym z tych, co to mówią o nich, że są urodzonymi aktorami. To daje mi tak dużo satysfakcji! No i ta świadomość, że jest się wciąż potrzebnym, że ludzie chcą mnie oglądać.

Ta satysfakcja z pewnością może być tym większa, iż niektórzy autorzy piszą specjalnie dla pana. Tak było w przypadku sztuki "Multimedialne coś", którą Bogusław Schaeffer napisał specjalnie z myślą o panu...
- To było bardzo miłe. Każdy aktor może czuć się takim gestem wyróżniony, co oczywiście zobowiązuje, ale myślę, sądząc po recenzjach, że dałem radę.

Mieszka pan w pięknym miejscu, w okolicach Konstancina, w pięknym domu, otoczonym cudownym ogrodem. To pana miejsce na ziemi?
- Jak najbardziej. To mój raj. Długo takiego miejsca z żoną szukaliśmy, a gdy tu trafiliśmy, od razu wiedziałem, że to jest to, nasze miejsce na ziemi. Teraz najchętniej w ogóle byśmy się stąd nie ruszali.

Podobno, gdy tylko stanął pan na podłodze tego domu, to powiedział pan: "Coś mnie skrobie pod stopami..." Naprawdę coś skrobało? I co to było?
- Zawsze czuję takie skrobanie, jak jest dobra energia. No i wtedy tak właśnie było. Nie miałem więc wątpliwości, że tu będzie nam się żyło szczęśliwie.

Ogrodem, pewnie z lenistwa, pan się nie zajmuje?
- To działka żony. Ona ma wspaniałą rękę do roślin. Ale ja koszę, chociaż z tym koszeniem to wyszło przez przypadek. Kupiłem kiedyś żonie kosiarkę, taką niezbyt dużą, żeby się nie przemęczała. No i okazało się, że to wredne urządzenie ma blokadę dla dzieci! I żona, niezbyt słusznych gabarytów, nie mogła z niej korzystać. Dlatego koszenie spadło na mnie. Na szczęście je polubiłem.

W wolnych chwilach najbardziej lubi pan... leniuchować?

- A skąd pani wie? Ale tu panią zaskoczę. Owszem, lubię sobie nic nie robić, tylko sobie siedzieć w ogrodzie, ale lubię też jeździć konno. Biorę udział w zawodach, co prawda głównie takich niezbyt może profesjonalnych, dla aktorów, ale to też coś. I podobno nieźle trzymam się w siodle, nawet wykonuję skoki przez przeszkody.

Pana żoną jest aktorką, Ewa Złotowska, mistrzyni dubbingu, znana i lubiana Pszczółka Maja, której użyczyła głosu. Osoba niezwykle radosna, przyjazna wszelkim stworzeniom. Chyba z takim człowiekiem żyje się baśniowo i bezkonfliktowo?
- Ha, różnie to bywa. Żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do swoich poglądów, humorów, nastrojów. Ale generalnie nie narzekam i byłbym ogromnym grzesznikiem, gdybym narzekał.

Dziękuję za rozmowę.



Bożena Stasiak
Super Express
13 sierpnia 2010