Jestem na Śląsku, bo tylko tutaj czuję się dobrze

Trudno pana namierzyć!

- Fakt, bo ja ciągle w ruchu jestem.

Oczywiście, to jest normalne, jak się ma 82 lata

- oraz całkiem dobre zdrowie i propozycje kolejnych ról do zagrania, dzięki Bogu.

Dobra, dosyć tej szermierki. Udział w filmie to dla aktora chleb codzienny, ale zagrać na ekranie siebie samego nie zdarza się często. Skąd sentyment do Mysłowic? I odwrotnie, bo miasto też pana hołubi.

- Mam zaszczyt być honorowym obywatelem Mysłowic i jestem z tego dumny. Niech pani nie pominie tego zdania w rozmowie, bo to szczera prawda! Spędziłem w Mysłowicach dzieciństwo i wczesną młodość, a to są okresy, które zostają w dobrej pamięci na zawsze. Choć obiektywnie - czas był straszny. Zamieszkaliśmy tu w 1939 roku, praktycznie w jednej izdebce, głodno i chłodno. Ale miałem wtedy "naście" lat, kupę życia przed sobą i dużo nadziei. A miasto było przyjazne, więc... lubię je do dziś i gdzie się da - wspominam o nim.

Pan, zdaje się, w ogóle wierność ma w herbie. Choć proponowano panu angaż do Wrocławia, a do Warszawy zapraszał pana Gustaw Holoubek, pozostał pan wierny naszemu regionowi

- i żonę też mam wciąż tę samą.

Pozdrawiamy panią Lidię Bienias! A wracając do pytania. Co człowieka tak mocno trzyma w jednym miejscu?

- Klimat, ludzie, rodzina i przyjaciele, tradycja, cmentarze nawet, bo jak tu jeździć na groby bliskich z daleka? A może nie ma w tym żadnej tajemnicy, tylko zwykły wybór? Jestem tu, bo tylko tu czuję się dobrze. Pracy mi nie brakuje, familia pod ręką, po co zmieniać coś, co nas satysfakcjonuje?

Publiczność uwielbia pana niezmiennie, ale dyrektorzy teatrów chyba też, skoro grał pan (i gra!!!) na wszystkich chyba scenach w okolicy...

- Etatowo to tylko w Teatrze Śląskim w Katowicach i Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, ale gościnnie, rzeczywiście - od Bielska-Białej, przez Zabrze, po Gliwice. A w środku estrada, na której lubię występować, choć długo się jej obawiałem.

Plus film i telewizja. Co oni w panu widzą?!

- A bo ja wszystko poradzę zrobić. Żartowałem! Chociaż Coś w tym chyba jest. Moim pierwszym językiem była gwara śląska, więc zagrałem w wielu filmach i spektaklach, gdzie była potrzebna. Przede wszystkim w ulubionej przeze mnie telewizyjnej "Sobocie w Bytkowie"! W szkole, za okupacji, uczyłem się niemieckiego i posługuję się nim dobrze. Dałem nawet radę przygotować monodram w tym języku; nazywał się "Przesłuchanie". A polszczyznę wyszlifowałem w szkole teatralnej i moją miłością pozostaje polska poezja romantyczna - Norwid, Słowacki i Mickiewicz. No to czy ja nie jestem aktorem przydatnym?



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
24 maja 2013
Portrety
Bernard Krawczyk