Jestem stąd

Przez te osiem lat musiałem nauczyć się pracować z ludźmi. Kiedy zostałem dyrektorem miałem 37 lat i nie wiedziałem o tej profesji nic. Wszystkiego krok po kroku musiałem się uczyć i pewnie popełniałem całą masę błędów. Mam nadzieję, że w Śląskim będę mógł wykorzystać w pełni doświadczenia z lat dyrektorowania w Bielsku-Białej. Ale przede wszystkim to jest inna relacja, bo jestem stąd.

Rozmowa z Robertem Talarczykiem, nowym dyrektorem Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach.

Ryszard Klimczak: Wrócił pan kilka tygodni temu z Turynu, gdzie na potrzeby Festiwalu A Corte reżyserował pan spektakl pt. "Rewolucja balonowa". Co to za festiwal i w jaki sposób zaistniał tam Robert Talarczyk?

Robert Talarczyk: W tym roku trwa 13 edycja Festiwalu Teatro a Corte. Jest to Festiwal założony przez znanego i cenionego twórcę teatru włoskiego Beppe Navello. Navello jest szefem Teatro Astra oraz Fundacji Teatro Piemonte Europa. Organizowany przez niego Teatro a Corte w Turynie jest jednym z najbardziej znanych i najciekawszych festiwali włoskich przede wszystkim z powodu swojemu repertuarowi, na który składają się spektakle teatrów posługujących się różną formą teatralną. Podczas festiwalu prezentowane są teatry uliczne, spektakle kameralne, jak i formy eksperymentalne, na granicy teatru i tańca.

W maju ubiegłego roku podczas Dni Województwa Śląskiego zaprosiłem Beppe Navello do poprowadzenia w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej warsztatów teatralnych. Chciałem też, aby wyreżyserował w Teatrze Polskim spektakl „Cinema”. Spektakl bez słów poświecony filmom niemym. Pierwsza wersja tego spektaklu zdobyła ogromną popularność we Włoszech. 
Zaczęliśmy rozmawiać o współpracy. Beppe widział mojego „Mistrza i Małgorzatę” na dodatek w wersji eksperymentalnej z rosyjską obsadą, którą poznaliśmy kiedy byliśmy z wizytą w Moskwie w Teatrze im. Bułhakowa. Beppe Navello po zobaczeniu naszego spektaklu nie mógł wyjść z podziwu, że gra z nim aż tyle osób. Teatry, które funkcjonują we Włoszech to albo duże teatry operowe, albo teatry impresaryjne. Na granicy ryzyka jest wyreżyserować tam spektakl cztero- czy pięcioosobowy. Siedmio- czy dziesięcioosobowy to szaleństwo, więc kiedy ten włoski reżyser zobaczył na scenie 25 osób, to był oczarowany i powiedział, że mu się to bardzo podoba!
Beppe zobaczył również nasz „Hotel Nowy Świat” wyreżyserowany przez Magdę Piekorz i ten spektakl również bardzo mu się podobał. Był również oczarowany samym teatrem i klimatem miasta. Tak rozpoczęła się nasza współpraca. Ja pojechałem w lecie do nich, zobaczyłem jak ten festiwal wygląda, oni zaprosili „Hotel Nowy Świat”. W międzyczasie zaczęliśmy rozmowy o współpracy, która zaowocowała pracą nad  „Rewolucją Balonową”. Premiera oficjalna odbędzie się w 6 listopadzie w Teatro Astro, zaś w Teatrze Śląskim – nieco później. Na festiwalu miał miejsce pokaz przedpremierowy. Obecnie planujemy dalszą współpracę. Beppe Navello wyreżyseruje w Teatrze Śląskim  spektakl „Cinema” na Sylwestra, a w przyszłości – za sezon lub dwa – będziemy chcieli zrobić wspólną produkcję z polskimi i włoskimi aktorami, z podwójną premierą w Turynie i w Katowicach. Zaś „Cinema” prezentować będziemy jako Teatru Śląski w koprodukcji z TPF na scenach europejskich m.in. we Francji i w krajach Beneluxu, gdzie Navello ma liczne kontakty.

Marta Odziomek: Odchodzi pan z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. W jakiej kondycji zostawia pan tę instytucję po kadencji dyrektorowania w nim?

Moim zdaniem w bardzo dobrej. Myślę, że teraz moglibyśmy zbierać żniwa i owoce tego wszystkiego, nad czym tak ciężko pracowaliśmy przez ostatnie lata. Robić kolejne rzeczy, które byłyby w Polsce oglądane, bo zdołaliśmy już wyrobić sobie taką markę, że przyjeżdżają do Bielska-Białej recenzenci z całego kraju, dostajemy liczne zaproszenia na festiwale, które zdarza nam się wygrywać. Co więcej - w ubiegłym roku miałem przyjemność odbierać jako producent nagrodę główną Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej za „Zbrodnię”. W tym roku jako reżyser „Piątej strony świata”.
Myślę więc, że Teatr Polski jest w dobrej kondycji, natomiast potrzeba w nim czegoś nowego. Gdybym ja został dalej, pewnie bym jakieś zmiany poczynił; nie wiem czy byłyby to zmiany personalne, repertuarowe czy wizerunkowe. Zapewne nowy dyrektor, Witold Mazurkiewicz, który jest uznanym artystą z ogromnym doświadczeniem będzie miał nowe, świeże spojrzenie na Teatr w Bielsku Białej i tego właśnie tej scenie potrzeba.

Dyrekcja w Teatrze Polskim to pańska pierwsza praca dyrektorska, to także osiem lat zbierania doświadczeń w zarządzaniu teatrem, zespołem technicznym, zespołem aktorskim, a także kształtowanie relacji z organem założycielskim w postaci rady miasta, czy prezydenta. W wyniku konkursu rozpisanego przez Śląski Urząd Marszałkowski został pan dyrektorem Teatru Śląskiego w Katowicach. Czy czuje się pan wystarczająco doświadczonym dyrektorem, który jest w stanie podjąć współpracę z (chyba życzliwym panu) Urzędem Marszałkowskim Województwa Śląskiego?

Przede wszystkim jestem stąd, więc fajnie mi się z ludźmi w teatrze rozmawia. Gadamy między sobą: „Ty jesteś za Ruchem, a ja jestem za Górnikiem”, a tam, w Bielsku-Białej bardzo często byłem stawiany w sytuacji kogoś, kto jest w konflikcie z Podbeskidziem, kto chciał rzekomo zaanektować Podbeskidzie dla Górnego Śląska. Części ludzi stamtąd nie podobał się spektakl „Miłość z Konigshute”. Poseł Pięta domagał się mojej dymisji, prezydent Krywult słał do mnie listy w tej sprawie. Ja wspólnie z Villqistem wystosowałem oświadczenie do prasy. Było i śmiesznie i strasznie. Wciąż muszę walczyć z takim stereotypami, które padają z ust urzędników w oficjalnych wystąpieniach lub anonimowo na forach internetowych. Sam miałem zastrzeżenia co do zasadności wprowadzenia żółto-niebieskich opasek w finale przedstawienia. Ale nie z powodów politycznych, ale artystycznych. Uważałem, że to niepotrzebne, bo wcześniejsza scena w której bohater grany przez Artura Święsa cytuje wiersz Rilkego była świetnym zakończeniem i moim zdaniem scena z zakładaniem opasek była już inscenizacyjnie niepotrzebna. Ale szanuje prawo wyboru artysty. I po rozmowie z Ingmarem Villqistem zaakceptowałem jego wizję w pełni. I potem broniłem tej sceny i tego spektaklu całym sercem. Uważam, że to  był mój obowiązek, jako dyrektora i artysty. Teatr Polski w Bielsku-Białej jest, był i będzie bardzo ważnym miejscem w moim życiu.

Które ze zdobytych w Bielsku-Białej doświadczeń może pan przenieść na grunt kierowania Teatrem Śląskim?

Z pewnością niektóre z nich wykorzystam, jednak muszę wypracować inny typ działania, bo dotychczasowe pomysły, które udawały się w Bielsku-Białej niekoniecznie muszą sprawdzić się w Katowicach. Myślę, że Katowice to jest kompletnie inny teatr o zupełnie innej strukturze i mentalności, z inną tradycją.
Przez te osiem lat musiałem nauczyć się pracować z ludźmi. Kiedy zostałem dyrektorem miałem 37 lat i nie wiedziałem o tej profesji nic. Wszystkiego krok po kroku musiałem się uczyć i pewnie popełniałem całą masę błędów. Mam nadzieję, że w Śląskim będę mógł wykorzystać w pełni doświadczenia z lat dyrektorowania w Bielsku-Białej. Ale przede wszystkim to jest inna relacja, bo jestem stąd. A ponieważ jestem stąd, ludzie w Teatrze Śląskim od portierów po aktorów traktują mnie jako człowieka swojego i to jest fantastyczne ale i niebezpieczne, ponieważ wiem, że nie mogę zawieść ich zaufania. No i możemy sobie „pogodać” od czasu do czasu....

W Teatrze Śląskim wyreżyserował pan dwa przedstawienia. „Underground” i „Piąta strona Świata”. Szczególnie „Piąta strona...” pomogła panu „wejść w zespół” i poznać lepiej poszczególnych aktorów.  Poza tym wielu z nich zna pan już od dawna. Na jakim poziomie artystyczno-organizacyjnym znajdują się aktorzy śląskiego? Czy przewiduje pan jakieś korekty, a jeśli tak, to w jaki sposób będzie pan dokonywał zmian w zespole?

Po tym, co zobaczyłem i jak mi się pracowało z tym zespołem, to jestem pełen dobrych przeczuć. Ten zespół jest bardzo zdyscyplinowany oraz pracowity i efekty, które udało nam się uzyskać są znakomite. Myślę, że to jest bardzo wyrównany i dobry zespół. Oczywiście chciałbym go nieco odświeżyć, przyjmując do tego grona dwie lub trzy nowe osoby, aby wzmocnić jego siłę, ale nie kosztem tego, że robię jakieś personalne czystki, bo nie ma takiej potrzeby, ponieważ ten zespół jest naprawdę wyrównany. Natomiast brakuje mu pewności siebie i wymiernego uznania w Polsce. Mam nadzieję, że dzięki „Piątej stronie świata” aktorzy dostali wiatr w żagle i nabiorą pewności siebie. Tak więc uważam, że zespół funkcjonuje bardzo dobrze, nie mam potrzeby robienia wielkich korekt. Problemy są za to gdzie indziej.

Chce Pan o nich mówić?

Zarzuca się Teatrowi przerost administracyjny, więc jako nowy dyrektor muszę temu przyjrzeć od środka. Na pewno chcę parę osób ze swojej drużyny  w tę strukturę teatralną wkomponować.  Będzie musiał się to odbyć kosztem ludzi, którzy już tam pracują, więc na początku z całą pewnością jakieś redukcje będą się musiały odbyć. Co będzie dalej – zobaczymy. Przede wszystkim musimy zostać jednym z najlepszych teatrów w Polsce, rozpoznawalnym w Europie i najlepszym w regionie.

Jaki pana zdaniem jest obecny poziom artystyczny Teatru Śląskiego? Interesuje nas ocena w dwóch kontekstach. Po pierwsze w kontekście województwa śląskiego, po drugie, i to jest dla nas znacznie ważniejsze, w zestawieniu z porównywalnymi teatrami reprezentującymi różne regiony Polski jak Teatr Współczesny w Szczecinie, Teatr Polski w Bydgoszczy, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, Teatr Polski w Poznaniu, Teatr Polski we Wrocławiu, Teatr Siemaszkowej w Rzeszowie, czy Teatr Osterwy w Lublinie?

Teatr Śląski po nagrodzie za najlepszy spektakl w Konkursie  na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej stał się liderem w województwie śląskim, jednak brakuje go w rankingach najlepszych teatrów w kraju. Brakuje w nim artystycznego fermentu. Trzeba także mocno popracować nad PR-em i wizerunkiem śląskiej sceny na zewnątrz. Marka i jeszcze raz marka. To trzeba wypracować. I nowy wizerunek. Klasa, tradycja, znakomita przeszłość oraz eksperyment i otwartość na nowe pomysły.
Kiedy oglądam spektakle Teatru Śląskiego, widzę, że brakuje im czasem iskry. Nie wiem dlaczego „Piątą stroną świata”, że jest tak rozchwytywana w Polsce – może to przez nazwisko Kazimierza Kutza. W przypadku innych spektakli tak nie jest.  Mam nadzieję, że „Piąta strona świata” sprawi, że inne spektakle popłyną na fali jej sukcesu i będą miały łatwiej przebić się w Polsce.

Śląskość, która zdaje się być znaczącym nośnikiem pańskich poczynań artystycznych pozwoliła panu mocno zaznaczyć się w świadomości części widzów tego regionu. Przyjmując obowiązki dyrektora głównego teatru w województwie, musi pan brać pod uwagę jego różnorodność kulturową i geograficzną. Mamy na myśli Górny Śląsk, Śląsk Cieszyński, bliskie panu do niedawna Podbeskidzie, region częstochowski, czy chyba do tej pory niedoceniane a bliskie i znaczące Zagłębie. Która z tych grup w przyszłym repertuarze najmocniej odnajdzie się na katowickiej scenie?

Planuję rozpocząć taki cykl pt. „Śląsk święty/Śląsk przeklęty”. Będę zapraszał ludzi, którzy są spoza regionu, aby wybrali sobie temat na sztukę: śląski lub np. podbeskidzki, częstochowski, małopolski, cieszyński, zagłębiowski. Co więcej – tematy te w owej sztuce mogą się przenikać. Myślę, że Jacek Głomb, specjalista od tematów lokalnych z jego poszukiwaniami, świetnie się tutaj sprawdzi.  Zaproponowałem mu w niedalekiej przyszłości reżyserię „Czarnego Ogrodu” Małgorzaty Szejnert.
Marzy mi się spektakl, który by te wszystkie wątki: podbeskidzkie, częstochowskie, górnośląskie, małopolskie, zagłębiowskie, cieszyńskie, wykorzystywał. Chciałbym, aby w Teatrze Śląskim powstał taki konglomerat artystyczny, wielokulturowy, wielonarodowy, aby ta wielonarodowość się w naszym Teatrze przecinała. Chciałabym aby była tutaj taka artystyczna mini Europa. Wspaniałe jest to, że nasze województwo zamieszkuje 4,5 miliona ludzi – takie małe państwo. Trzeba mu się przyjrzeć i wyciągnąć to, co najlepsze.
Zamierzam także organizować spotkania z widownią, wykorzystując doświadczenia z Bielska-Białej, gdzie  na przykład Jacek Proszek robił bardzo ciekawy cykl pt. „Fabryka sensacji”. Chcę zrobić cykl spotkań, które będą obywały się raz w miesiącu. Będziemy opowiadać prawdziwe historie, lekko zainscenizowane. O historii i kulturze regionu. Po każdej inscenizacji odbędzie się debata. Namówiłem do prowadzenia tych spotkań Zbigniewa Białasa, Zagłębiaka, autora „Korzeńca”.

Jako obserwatorzy życia teatralnego z przykrością odczuwamy dość nieznośny brak współpracy - nawet kontaktu - z dosyć licznym i różnorodnym środowiskiem akademickim. Czy odczuwa pan potrzebę, a być może ma pan już jakieś plany nawiązania i istotny rozwój tych kontaktów?

Będąc dyrektorem Teatru Polskiego nawiązałem współpracę z Uniwersytetem Śląskim, studenci tej uczelni przyjeżdżali na nasze spektakle. Pakowali się w autokary, przyjeżdżali do Bielska, oglądali spektakl i zostawali na dyskusji. Na pewno wykorzystam te kontakty także w Katowicach. Trzeba zainteresować młodzież Teatrem Śląskim. Nie mam nic przeciwko starszym widzom, ale równie mocno zależy mi na młodej widowni, na jej bezkompromisowości, wrażliwości i odrobinie bezczelności, którą niosą ze sobą.

Flagowym przedsięwzięciem teatralnym Katowic jest bez wątpienia Festiwal Sztuki Reżyserskiej INTERPRETACJE. Wszyscy chyba dojrzeliśmy już do przekonania, że Teatr Śląski ponad wszelką wątpliwość powinien być nie tylko partnerem Miasta Katowice, ale jednym z dwóch głównych realizatorów jego (nieco zmodyfikowanej) idei. Co zamierza pan w tej mierze zrobić i co zaproponować prezydentowi Katowic, aby Teatr stał się wyznacznikiem artystycznego kierunku Festiwalu?

INTERPRETACJE są jedynym festiwalem teatralnym organizowanym na Śląsku, którego prestiż i sława sięga poza granice naszego województwa. Chciałbym wykorzystać ten fakt w taki sposób, aby podczas jego trwania zareklamować Śląsk i Teatr Śląski. Festiwal finansuje miasto Katowice i nadal powinno tak być. Z prezydentem Katowic, Piotrem Uszokiem będę rozmawiać o tym, jak sprawić, aby Teatr Śląski był realnym współorganizatorem INTERPRETACJI, co zrobić, aby Teatr Śląski miał swój wkład w dobór repertuaru i w regulamin. Myślę, że znajdziemy nić porozumienia. Muszę dążyć do tego aby Festiwal INTERPRETACJE równał się Teatr Śląski. Będę robił wszystko aby wypromować medialnie tę imprezę i aby kojarzyła się ona zarówno z Katowicami jak i z Teatrem Śląskim.

W Bielsku-Białej realizował pan projekt polegający na czymś w rodzaju eksploracji środowiska młodych adeptów reżyserii teatralnej. Nie wiemy czy w Teatrze Śląskim budowanie wizerunku z młodymi reżyserami miałoby podobne znaczenie, jednak dopływ świeżej „krwi reżyserskiej” i  aktorskiej wydaje się niezbędny dla odświeżenia dość dusznej atmosfery repertuarowej. Czy w swoich planach przewiduje pan współpracę z młodym reżyserskim, a plastycznym, czy dramaturgicznym narybkiem?

Chciałbym, aby Scena w Malarnia była takim polem eksperymentów dla młodych reżyserów, plastyków, muzyków, aktorów, etc. Na Scenie w Malarni chcę stworzyć Scenę Inicjatyw, której dobrym duchem będzie oczywiście Wyspiański. Artysta kompletny. Bardzo mi zależy na tym, aby w Malarni pojawiły się propozycje młodych twórców. Wydaje mi się, że ważne jest, aby w tym miejscu przecinały się energie różnych środowisk artystycznych. Chcę, aby Malarnia była takim poligonem doświadczalnym, miejscem debiutowania wschodzących artystów. Mamy muzyków z Akademii Muzycznej, plastyków z Akademii Sztuk Pięknych, młodych reżyserów filmowych z Uniwersytetu Śląskiego, muzyków i absolwentów studium przy teatrze – trzeba zainicjować ich współpracę.

Teatr Śląski za czasów dyrekcji pańskiego poprzednika Tadeusza Bradeckiego angażował się w kontakty z teatrami w Europie czy nawet poza nią pod nazwą Europejska Witryna Teatralna. Czy kontynuacja tego kierunku mieści się w obszarze pańskich zainteresowań? Jeśli tak, to czy dotychczasowa forma tych kontaktów będzie przez pana zaakceptowana, czy też w zamian zaproponuje pan coś innego?

Oczywiście mam zamiar kontynuować działania zapoczątkowane przez Tadeusza Bradeckiego polegające na współpracy z teatrami zagranicznymi. W listopadzie jedziemy do Rumunii z „Iwoną Księżniczką Burgunda”. W listopadzie będzie u nas premiera „Rewolucji Balonowej” w koprodukcji z Teatrem Astro we Włoszech. Co więcej Beppe Navello chce stworzyć unię teatrów, w której znajdą się: Teatr Astro z Turynu, Teatr Śląski z Katowic oraz teatry z Holandii i Francji, które będą ze sobą współpracować, wymieniać się spektaklami i tworzyć koprodukcje. Dzisiaj fakt, że pojedziemy za granicę i pokażemy jakiś spektakl ma raczej nikłe znaczenie. Najważniejsze jest to, abyśmy ze sobą współpracowali. Temu ma służyć idea Forum Dramaturgów, które mam zamiar stworzyć przy Teatrze Śląskim i któremu będzie przewodził Artur Pałyga. Artur będzie zapraszał różnych dramaturgów z Europy, prowadził z nimi rozmowy, prezentował ich twórczość i być może nawiąże się w przyszłości między nimi a Teatrem Śląskim jakaś współpraca, która zaowocuje festiwalem dramaturgów europejskich.

Jak wiadomo środki, które Urząd Marszałkowski może przeznaczyć na działalność swoich instytucji będą w najbliższej i chyba nieco dalszej przyszłości znacznie bardziej ograniczone niż do tej pory. Myślę, że nie da się prowadzić oszczędności pozbawiając widzów nowych premier. Jest to chyba jeden z najpoważniejszych problemów przed którym stanie nie tylko pan, ale nieomal każdy dyrektor teatru publicznego. Jaki jest pański pomysł na wypełnienie powstającej coraz większej luki finansowej? Czego dotkną pańskie oszczędności?

Mimo kryzysu finansowego, teatr musi funkcjonować, czyli produkować nowe spektakle. Uważam, że zanim będziemy wprowadzać pewne ograniczenia czy też czynić oszczędności, musimy zająć się pozyskiwaniem pieniędzy z różnych źródeł, a potem dopiero je oszczędzać lub też rozsądnie nimi gospodarować. Zawieszenie produkcji premier to śmierć dla teatru. Będę starał się pozyskać środki z funduszy unijnych, choć wiem, że w latach 2014-2020 kultura nie będzie finansowana, za to więcej pieniędzy będzie przeznaczonych na edukację. Myślę, że pod tym hasłem również uda zdobyć się środki na naszą działalność. Będę szukał także finansowych partnerów z regionów partnerskich. No i oczywiście będę kultywował tradycję Rady Mecenasów powołaną przez Krystynę Szaraniec, której członkowie wspierają teatr od kilkunastu lat.

Czy ma Pan już zaplanowane premiery na nadchodzący sezon artystyczny?

W październiku, będzie miała miejsce polska prapremiera spektaklu pt. „Nikt nie przychodzi do nikogo” autorstwa duńskiego dramaturga Petera Asmussena. W tej dwuosobowej psychodramie małżeńskiej wystąpią Barbara Lubos i Andrzej Dopierała. Również w październiku z okazji kolejnych urodzin Teatru Śląskiego zaprezentujemy koncert pieśni inspirowanymi literaturą pod tytułem „List do pana Balzaka”. Na przelomie listopada i grudnia śląska premiera „Chewingum Revolution”, która swoją oficjalną włoską premiere będzie miała 6 listopada w Turynie. Jeszcze w tym samym miesiącu na dużej scenie premiera „Lotu nad kukułczym gniazdem” w mojej reżyserii. Na sylwestra zaprosimy widzów na prapremierę spektaklu w reżyserii Beppe Navello pt. „Cinema”. W roku 2014 będzie miała miejsce premiera spektaklu na podstawie scenariusza filmu „Skazany na bluesa” o Ryszardzie Riedlu, liderze grupy „Dżem” w reżyserii Arkadiusza Jakubika.

Dziękujemy bardzo za rozmowę.

Robert Talarczyk - reżyser, aktor, scenarzysta, dramaturg. Absolwent PWST we Wrocławiu. W latach 2005 - 2013 dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Od września 2013 roku dyrektor Teatru Śląskiego.



Marta Odziomek, Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
2 września 2013
Portrety
Robert Talarczyk