Jesteś Indianinem na hałdzie

Jerzy Kukuczka – człowiek, którego kojarzą wszyscy ludzie mniej lub bardziej związani z górami. Kiedy jako drugi na świecie zdobył Koronę Himalajów, otrzymał wiadomość od Reinholda Messnera: „Nie jesteś drugi. Jesteś wielki". Ostatnio teatr polski próbuje mierzyć się z legendami himalaizmu. Zaczęło się od Wandy Rutkiewicz, teraz przyszedł czas na Kukuczkę.

Współpraca Artura Pałygi z Dariuszem Kortko i Marcinem Pietraszewskim zaowocowała tekstem, który jest pierwszą opowieścią o Jurku Kukuczce – człowieku ze Śląska, który z hałdy wyruszył w „Himalaje": taki tytuł ma spektakl w reż. Roberta Talarczyka.

Spektakl zaczyna się dziwnie. Zza kulis wychodzi Miuosh, odpowiedzialny za muzykę. Ma na sobie czarne, eleganckie spodnie, białą koszulę i marynarkę. W ręku można zauważyć kieliszek szampana. Stąpa wolnym krokiem w stronę swojego stanowiska: w lewym rogu sceny. Tworzona na żywo muzyka będzie transowa, opierająca się na minimalnej ilości dźwięków. Akcja spektaklu będzie jednostajna, więc nie pozwoli muzykowi na wykazanie się.

Po chwili zaczyna się chaos. Na scenę wchodzą mężczyźni w czarnych garniturach, kobiety w pięknych sukniach. To jakby stypa, albo bal gdzieś poza czasem, ponieważ łączy martwych i żywych. Gdzieś wśród nich jest Dariusz Chojnacki jako Jurek Kukuczka – wyróżnia się fizjonomicznym nawet podobieństwem do głównego bohatera. Jego postać jest jednak tłamszona przez innych – od wampirycznej Dziennikarki, przez troskliwych rodziców, aż do partnerów wspinaczkowych. Ojciec mówi do niego: „Jesteś Indianinem na hałdzie" – czyli kimś na kształt metaforycznego „kolorowego ptaka", który wyróżnia się i może wiele osiągnąć. Społeczność (wspinaczy), do której należy jest jednocześnie egzotyczna i elitarna.

Scena jest właściwie pusta. Nad nią, po dwóch stronach, wiszą wielkie wory ze sprzętem (które wyglądają jak sieci). Na horyzoncie wisi ekran, na którym już podczas wchodzenia na widownię widzimy fantastyczne wizualizacje. Rewelacyjny video art Wojtka Doroszuka „oblewa" też aktorów, tworzy surrealistyczną przestrzeń. Wizualizacje wykonane są w czarno-białej kolorystyce, jednak kiedy pojawia się na nich głowa Kukuczki – kolory przechodzą w szarość. Człowiek nie jest przecież skrajny, składa się właśnie z różnych odcieni szarości, mieszaniny emocji i doświadczeń.

Na scenie teoretycznie dzieje się bardzo dużo, ale tak naprawdę wydaje się, jakby nie działo się nic. Aktorzy są przez większość czasu nieustannie na scenie. Zaraz na początku sypie się na nich śnieg. Taki teatralny, wyglądający prawie jak konfetti. Postaci biegają, zauważamy też elementy choreograficzne, a do tego – wciąż mówią. Tekstu ze sceny pada nieprawdopodobnie dużo. Nie ma tu fabuły, są właściwie tylko strzępy wspomnień Jurka, z których niemal każde wiąże się ze stratą, z cierpieniem. Tytuł spektaklu jest mylący, ponieważ to nie jest opowieść o Himalajach. To impresja na temat historii Kukuczki. Melodia tekstu jednak usypia, dialogi dłużą się, muzyka wprowadza w letarg.

Ludzie na widowni wokół mnie są również śpiący lub zagubieni. Ta dziwna stypa daje skrzywiony obraz bohatera. Poza tym – tylko, jeśli ktoś na co dzień interesuje się górami, czyta literaturę górską, będzie w stanie skojarzyć, kim jest Artur czy Mrówka. Najciekawszą postacią jest Lhotse, grana przez Grażynę Bułkę. Postać, która nieustannie kusi, a w końcu doprowadza do śmierci. Z chaosu można wyróżnić Ryszarda Pawłowskiego (Wiesław Sławik) czy Wojtka Kurtykę (Michał Piotrowski), jak również Agnieszkę Radzikowską jako Celinę. Mimo chaosu, aktorstwo jest tu bardzo dobre. Widać, że została wykonana wielka praca.

Na finał tej dziwnej stypy Kukuczce zostaje zadane pytanie „Co jest dla pana najważniejsze w życiu?", na co on odpowiada „Góry. Szczerze". Po czym zaczyna wspinać się po ścianie horyzontu. Zanim dojdzie do szczytu – gaśnie światło. Publiczność siedzi w milczeniu. Czeka. Po długiej chwili ktoś zaczyna nieśmiało klaskać. Dwie osoby wstają, reszta z wyraźnym wahaniem też. Owacje na stojąco są jakby wymuszone.

Z tego spektaklu wychodzę z rękami mentalnie podniesionymi do góry. Z rozczarowaniem. Z wielkim, wewnętrznym pytaniem: dlaczego tak? Oczywiście, jestem za „odbrązawianiem pomników". Zdaję sobie sprawę z tego, że każda pasja ma jasne i ciemne strony. Jednak można odnieść wrażenie, że „Himalaje" jedynie oskarżają. Wydaje się, że wszyscy (może oprócz żony Jurka) mają do niego pretensje, wytykają mu błędy.

Główny bohater pogrąża się w chaosie, którego widz nie ma szansy zrozumieć. W moim własnym mniemaniu nie uważam Jerzego Kukuczki za ideał wspinacza. Nie uważam też, że na jego cześć powinny być tworzone same peany dziękczynne. Jednak powinien dostać na tej scenie szansę obrony – powiedzenia o nim paru ciepłych słów, wykazania osiągnięć. Talarczyk stworzył spektakl bardzo jednostronny, niewciągający, rozczarowujący. Kukuczka za swoją pasję zapłacił życiem. W ciągu ośmiu lat zrobił to, co Messnerowi zajęło dwa razy tyle czasu. Z tego spektaklu nie wynika nic, a szkoda.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
24 maja 2018
Spektakle
Himalaje
Portrety
Robert Talarczyk