Jeżeli kochać, to tylko w teatrze

Z zapamiętaniem i pasją czy spokojnie, po partnersku? Długo i do spełnienia czy histerycznie i bez satysfakcji? Zakochanie czy seks? Drobne przyjemności czy wielkie słowa, przysięgi i dramaty? Jak się dziś kocha w teatrze?

Teatralna zima okazała się sprzyjająca romansom. Miłość unosiła się nad scenami, zaglądała do teatralnych zakamarków, kulis, pracowni. Premiery, projekty promocyjne, miniprzeglądy odwróciły się na chwilę od polityki w stronę intymności. I to nie "intymności - obiektu kontroli rozproszonej władzy", ale "intymności - swojskiego ciepełka". 

Teatr Dramatyczny oflagował się hasłami "Winter of Love", organizując akcje "Sex-shop" (instalacje intermedialne, słuchowisko erotyczne, spotkanie z twórcami audycji o seksie w TOK FM, pokazy filmów, 29-30 stycznia) i "Obscena", czyli klubowy spektakl, w którym autorzy planują stworzenie "przestrzeni wyzwalania fantazji i rozpusty". Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego zaproponował na walentynkowy weekend "Prześpij się z tym", czyli "Speed dating" (partner na wieczór wyłaniany jest po serii 1,5-minutowych spotkań i ankiet) i "Silent disco" (tańczymy razem, ale do muzyki wysyłanej przez didżeja na słuchawki). Instytut Teatralny uruchamia Departament Poszukiwań Rozkoszy Doskonałej (opowiadanie erotycznych bajek dla dorosłych). Jako gorzką pigułkę dorzuca organizowaną z Gender Studies Instytutu Badań Literackich PAN konferencję "Inne Scena - Koniec męskości?" z krzepiącymi referatami o zmierzchu mężczyzny macho, mężczyzny bohatera, mężczyzny strażnika systemu patriarchalnego. Wszystko w celu demistyfikacji walentynkowego kiczu i maksymalizacji przyjemności.

To, co za sceną ma sprawiać frajdę i rozkosz, na scenie bywa jednak najczęściej cierpieniem, cierpieniem, bezdennym cierpieniem (jak śpiewał Wojciech Młynarski). Najmocniej cierpią najmłodsi twórcy, którzy sięgnęli po ważne XX-wieczne teksty o okrucieństwie miłości: "Łaknąć" Sarah Kane i "Fragmenty dyskursu miłosnego" Rolanda Barthesa. Monolog z dramatu Kane umieszczony w prologu do słynnego spektaklu "Oczyszczeni" Krzysztofa Warlikowskiego (2001) jest już dziś legendą. Gdy austriacka aktorka Renate Jett z trudem wypowiadała po polsku kolejne linijki-modlitwy do ukochanej osoby, ból nieodwzajemnionej miłości stawał się niemal fizycznie odczuwalny. "Chcę się z tobą bawić w chowanego... chcę cię dotykać, narzekać, palić papierosy, marznąć, pocić się, umierać z gorąca... kupić ci małego kotka... czekać, oglądać film... mówić źle po niemiecku...". 

Łukasz Chotkowski wystawiający "Łaknąć" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy umieścił te najprostsze zaklęcia na końcu spektaklu. Michał Czachor w piżamie pensjonariusza zakładu dla umysłowo chorych wygłasza je, spokojnie oprowadzając Dominikę Biernat wokół otaczającej widzów ze wszystkich stron sceny. W przestrzeni przypominającej kabiny peep-show, na tle czerwonych ścian, po podestach wąskich niczym witryny z amsterdamskich dzielnic rozkoszy spacerują wyczerpani i nieprzytomni. Jeszcze przed chwilą z dwójką pozostałych aktorów pędzili w szale na tle zmieniających się w nieuchwytnym dla oka tempie sex-wizualizacji. Ubrani jak erotyczne zabawki, mazali się rozbitymi jajkami, majstrowali niecierpliwymi palcami w wilgotnej połówce arbuza, dorysowywali sobie sprejem genitalia, błagali, by ich gwałcić. 

Chotkowski wydobył z tekstu Kane ekstrema. Pokazał to, co w miłości skrajne, patologie ozdabiające biografie artystów przeklętych. Pożądanie, którego nie da się nasycić największą nawet perwersją. Samotność, która nie znika nawet, gdy stapiasz się ze skórą drugiego człowieka. Gdyby nie ostatni spacer Czachora i Biernat, jakikolwiek ślad uczuć i tego, co znaczą one dla pokolenia dzisiejszych 20-30-latków, zostałby zatupany, zakrzyczany, zagłuszony klubową muzyką.

Radek Rychcik, za którym nie stała żadna legenda, pokazał miłość od strony wstydliwej. Nie lateksowe wdzianka i "niszczenie się" w podejrzanych barach, ale żałosne chwile czekania na telefon, kompromitujące złudzenia, oczekiwania, kiczowatą czułostkowość. Czwórka aktorów, przechadzając się w grzecznych sukieneczkach i koszulkach po pastelowym wnętrzu, być może wygrałaby z "czwórką Chotkowskiego" w licytacji na cierpienie. Bo do ich małych dramatów nie wypada się nawet przyznawać. Głód sentymentalnych gestów, wyznań nie ma tak dobrej prasy jak np. "głód dobrego seksu". Aktorzy tarzają się, szamocą, wygłupiają w serii absurdalnych scen pantomimicznych. Na ich dramat nie ma języka. 

Miłość w czasach postdramatyzmu, postmodernizmu, postnowoczesności jest przede wszystkim pozbawiona złudzeń. Przyjemności, rozkosze, speed dating, majstrowanie sobie w arbuzach - tak. Wiara, że prowadzi to do czegoś trwałego i prawdziwego - nie. Czy to typowa depresja przedwalentynkowa, czy znak czasów - pokażą kolejne premiery. Porównując diagnozy twórców teatralnych z autorami młodej prozy (weźmy choćby same tytuły, jak "Stosunek seksualny nie istnieje" Jasia Kapeli czy "Zrób mi jakąś krzywdę, czyli wszystkie gry video są o miłości" Jakuba Żulczyka") - trudno o optymizm.



Joanna Derkaczew
Gazeta Wyborcza
16 lutego 2009
Spektakle
Łaknąć