Jurunia, w nogach już umarłem

Prof. Jerzy Stuhr opowiada o swojej najnowszej książce "Stuhrowie. Historie rodzinne"

Panie Profesorze, dlaczego zdecydował się Pan napisać książkę o swojej rodzinie? Co Pana do tego skłoniło? - Miałem poczucie, że to jest ostatnia historia, którą moim dzieciom jeszcze mogę opowiedzieć, a której nie znajdą w internecie. Zdałem sobie sprawę, że na mnie kończy się wiedza o rodzinie. Poza tym podczas podróży zagranicznych spotykam młodych ludzi, którzy pytają mnie, co robić: wracać do kraju, czy układać za granicą swoją przyszłość. Tą książką chciałem im pomóc znaleźć odpowiedź na to pytanie. Moja rodzina przyjechała do Krakowa z Austrii. Kiedy pradziadkowie podjęli tę decyzję, postanowili być lojalnymi obywatelami. Tu pracowali, wykształcili dzieci, walczyli w obronie tej ziemi i w więzieniach siedzieli za ten kraj. Jeżeli w taki sposób młodzi podejdą do emigracji, to mogą wyjechać i stać się obywatelami Europy. W dobie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, nie ma Pan poczucia ekshibicjonizmu ujawniając rodzinne tajemnice? - W brukowcach za pieniądze ludzie często sprzedają swoje intymne życie i sprawy, których się wstydzą. A ja z historii mojej rodziny jestem dumny. To jest różnica. A poza tym tak to z aktorami bywa; jak Joanna Olczak pisze książkę o rodzinie, to dostaje Nike, a mnie się podejrzewa o poczucie ekshibicjonizmu. Ale nie ogranicza się Pan jedynie do opisywania pozytywów swojego klanu? Nie wybiela Pan przeszłości? - Oczywiście, że nie, ale negatywne historie sprzed lat z czasem tracą swoją moc i stają się anegdotami. Np. brat mojego dziadka Oskara w tajemnicy ożenił się na łożu śmierci z pielęgniarką. Rodzina przyszła do niego dzielić majątek, jego bracia mówią "na trzy" on, "że na cztery, bo to jest moja żona". "Od kiedy?" - pytają, "od wczoraj" - powiedział i umarł. Bohaterowie tej historii już dawno nie żyją, wszystko mgłą zarosło. A endecka przeszłość mojego dziadka? To nie były żarty. Przed wojną dziadek Oskar był adwokatem partii, bronił Doboszyńskiego, tego, co chciał założyć Republikę Myślenicką bez Żydów. Po wojnie musiał za wszystko zapłacić wysoką cenę... Ten sam dziadek Oskar bawił się z Panem we własny pogrzeb. - Dziadek kładł się na łóżku po obiedzie i gdy robiło mu się zimno wołał: "Jurunia, w nogach już umarłem". To było dla mnie zaproszenie do zabawy w pogrzeb. Najpierw robiliśmy listę gości, potem szliśmy w orszaku, a ja jako ministrant miałem śpiewać: "O dulcis, o pia, virgo Maria". A potem padały słowa: "za duszę św. pamięci Oskara Stuhra, pomódlmy się wszyscy" itd. Na końcu dziadek wygłaszał mowę na swoim własnym pogrzebie: "żegnamy dziś nestora krakowskiej palestry, dr. Oskara Stuhra...". Babcia nas przeklinała. Prawdziwy pogrzeb dziadka nie wyglądał jednak jak ten ćwiczony w zabawie. - Nie, rzeczywistość okazała się bardzo marna. Księża nie chcieli dziadkowi udzielić kościelnego pochówku, bo był rozwiedziony. W końcu mój ojciec załatwił, że ksiądz wychynął zza grobu, pomodlił się i uciekł. Idący za nami w orszaku Bolesław Drobner, kolega z klasy dziadka, komunista i poseł, podszedł do mojego ojca i mówi: "Co ten ksiądz robi takie szopy". Ojciec mu wyjaśnił a on na to: "Nie mogliście do mnie przyjść? Przecież zadzwoniłbym do Wojtyły". A ojciec: "Nie wiedzieliśmy, że pan poseł ma w tych kręgach znajomości". Krakowskie gniazdo Stuhrów to Podgórze. - Pradziadkowie, gdy przyjechali, wynajęli mieszkanie w pałacyku Steinkellera przy ul. św. Tomasza, a naprzeciwko dworca, w kamienicy na parterze lokal na ich pierwszą restaurację. Dziadek długo czekał na akt swojszczyzny, ale upragniony dokument dało mu dopiero Podgórze, wówczas oddzielne miasto. Dlatego tam kupił dwie kamienice, z których jedna, nr 1 przy ul. Celnej, do dziś jest w naszych rękach. Moje wczesne dzieciństwo upłynęło więc na Rynku Podgórskim. Z jakimi nadziejami pisał Pan tę książkę? - Wiem, że ludzie lubią czytać sagi rodzinne, ale także przyszedł czas podsumowań. Pisząc zrozumiałem, że poczucie humoru jest związane z miejscem, z którego się pochodzi. Pewnie dlatego moja osobowość rozpięta jest między kafkowskim strachem - bo boję się m.in. bezdusznego urzędu, głupoty, nienawiści - a kretynizmem Szwejka. Tę książkę pisałem także dla mojej wnuczki, aby już nie musiała szukać, aby wiedziała, jaka była jej rodzina. Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz Promocja książki "Stuhrowie. Historie rodzinne" z udziałem rodziny Stuhrów, gimnastyków Klubu Sportowego "Korona" i śpiewaczki Joanny Trafas, obędzie się dziś, w środę 3 grudnia, o godz. 18 w PWST w Krakowie, ul. Straszewskiego 22. Wstęp wolny.

Agnieszka Malatynska-Stankiewicz
Dziennik Polski
4 grudnia 2008
Portrety
Jerzy Stuhr