Karuzela dla dorosłych

Agnieszka Holland w swoim spektaklu przearanżowała tradycyjny model scena - widownia, posadziła publiczność na scenie, na obrotówce, której koliste ruchy umożliwiają obserwowanie panoramy współczesnego życia. Boy przezwał scenę obrotową ,,karuzelą dla dorosłych\'\' żartując z modnego w jego czasach wynalazku. Warszawskie Spotkania Teatralne niczym karuzela zabierają dorosłych w podróż po polskim teatrze.

Aktorzy prowincjonalni\'\' rozpoczęli Spotkania jako manifestacyjny apel o terapię publiczną. Holland prowokuje do debaty na temat Polaków i naszej współczesności. Powraca do swojej filmowej opowieści o aktorach w trakcie pracy nad ,,Wyzwoleniem\'\', by ponowić pytanie o możliwość odnowy sztuki i życia. Przedstawienie podyktowane pasją demaskatorską, przechodzące w satyrę na pseudokulturę opowiada o zaniku Kordianów w naszej bylejakości i miałkości. Wyspiański maksymalistycznie wzywał do wyzwolenia z ograniczeń, do szukania wzniosłości i wielkości życia. Na scenie oglądamy prowincjonalną premierę z Kordianem, bohaterem wszystkich Polaków, duszącym się w masce, a właściwie duszącym się w pseudokomercjalnej szmirze. Oto smutna diagnoza. Prowincja jest stanem duszy współczesnej Polski.

Mikroświatek teatru to także metafora świata. Jest w tym spektaklu piękna, poetycka scena. Oglądamy przedstawienie dla dzieci - w nim dziki ptak odlatuje ku wolności. Aktor skazany na ludzkie ograniczenia odwołuje się do nieograniczonych możliwości teatru lalek, by opowiedzieć najgłębsze ludzkie tęsknoty i marzenia. Ptak pofrunął, a na deskach sceny pozostały rozsypane pióra. Symbol lotu. Po tych piórach potoczy się akcja i rozdepczą je bohaterowie spektaklu. Oni nigdy nie wydźwigną się ze swej szarości i przyziemności. W gorzkim osobistym tonie Holland przyznaje, że życie nie przynosi szczęścia, pełni egzystencji, spełnienia.

Z tegorocznych Spotkań zapamiętam wiele przedstawień. Republika Teatru okazała się wspólnotą zbiorowej pamięci i wyobraźni. I to jest najważniejsze. Mamy teatr, który mówi coś ważnego o współczesności podzielonej na wiele światów, o tych światach, o Polsce, o nas. I publiczność, która szuka teatru. Karuzelą festiwalową podąża nawet do Klubu Karuzela, gdzie trzeba wędrować z mapą pod pachą. I żyje teatrem, swoimi bohaterami, na ,,Factory 2\'\' widzowie apelowali o nowe postaci z kręgu Warhola.

Ten teatr nie rezygnuje z misji wyznaczonej przez arcydramat Wyspiańskiego. Tak jest u Agnieszki Holland czy Piotra Cieplaka. I na wszelkie sposoby atakuje współczesność. Czasem brutalnie - przez Krzysztofa Minkowskiego, który ubiera Czechowa trzy siostry we współczesny kostium, wyrzuca przez okno samowar i sentymentalne poetyzmy. By radykalnie konfrontując tekst z rzeczywistością - poprzez gwałtowne sceny, naruszając dobry gust, nawet poprzez bezcelowe udziwnienia - zapytać, co się stało z nami, z naszą wrażliwością, z humanizmem. Ten teatr ciągle mówi o teraźniejszości skrycie podminowanej przeszłością, bolesną i niewysłuchaną jak w ,,Bat Yam - Tykocin\'\' duetu Yael Ronen i Michał Zadara. I w zmetaforyzowanej formie odnosi się do przemian politycznych.

Paweł Łysak atakuje współczesność wprost. W ,,Sprawie Dantona\'\' puszcza w ruch karuzelę rewolucji tak, by wciągnąć do akcji publiczność. Aktorzy w stylowych kostiumach grają pośród nas, częstują winem w czasie wielkiego ludowego żarcia oraz krwią kolejnych ofiar rewolucji. Obserwujemy upadek szczytnej utopii w rękach manipulatorów, oni w walce o władzę zagryzają jedni drugich. Jesteśmy ludem, zadają nam pytania, zmuszają do reakcji, głosujemy w czasie sądu nad Dantonem. Bierzemy udział w potwornościach, które - tego wniosku chce Łysak - od samych ludzi zależą. Stare historie powtarzają się tu i teraz. Z takim samym skutkiem. W finale ciężarna żona Dantona kpi z wydarzeń. Dziecko, które ma się narodzić, pogrobowiec rewolucji, jawi się jako symbol obłędnego koła egzystencji. To symbol nowego życia noszącego w sobie zarodek starych błędów ludzkości.

Odmieniony Jan Klata, komediant ze skłonnością do zwariowanego poczucia humoru, przygotował pamflet na rewolucję. Jego ,,Sprawa Dantona\'\' to zespołowa kpina ze wszystkich i ze wszystkiego. Rzecz dzieje się na scenie zasypanej błotem historii oblepiającym przechodzącą publiczność i grających. Rozbrykani aktorzy bezpardonowo traktują postaci historyczne. Frakcja Robespierre\'a to niedomyte chamy w wyliniałych perukach. Jeden z jego akolitów zeskrobuje brud ze stóp. Robespierre pod presją przyjaciół szoruje się w wannie na wzór obrazu przedstawiającego śmierć Marata, bowiem - jak kpina to kpina - trzeba się umyć, żeby przejść do historii. Partia Dantona to wysferzona elita upodabniająca się kostiumowo do arystokracji. Śmiejemy się z tego świata zdeformowanego drwiącym dowcipem, za którym stoi zjadliwa ocena zjawisk. W karykaturalnym ujęciu Klaty obu frakcjom blisko do siebie. Widać to w parodii sporu politycznego, gdy Robespierre (Marcin Czarnik) i Desmoulins (Bartosz Porczyk) recytują własną pychę biegając każdy w swojej podręcznej papierowej trybunie. Widownia umiera ze śmiechu, gdy na chwilę plotą papierową ambonę i kokosząc się z żoną Desmoulinsa tworzą wspólnotę małostkowych intryg, prywatnych dąsów, urazów i ambicyjek.

Do tego ,,Marsylianka\'\' jako stały refren akcji niczym krótka historia rewolucji w satyrze muzycznej. Na tę samą nutę bohaterowie wygrywają każdy z osobna osobisty interes. Najśmieszniej jest, gdy dantończycy pod wodzą Wiesława Cichego śpiewają ,,Marsyliankę\'\' jako małą operę buffo. Tak wykpinkowano bufonadę, nadęcie polityczne, patriotyczny frazes i megalomanię każdej władzy. Ale robi się ona groźna, gdy Robespierre gra motyw na pile elektrycznej.

Markietanka Kingi Preis - reprezentantka ukochanego ludu, miłości wszystkich rewolucjonistów - to kompletna idiotka, która nie rozumie, w czym bierze udział i nie potrafi płynnie wyartykułować słowa rewolucja. Spektakl kończą robespierrczycy z głowami na papierowych cokołach w bełkocie dla pokoleń: bla, bla, bla. To obraz gadających głów zanim kolejny obrót karuzeli dziejów nie strąci ich z powierzchni Ziemi. Klata zemścił się gromkim śmiechem na ideologach od lewej do prawej nie tracąc nic a nic temperamentu ,,gniewnego\'\'. Trzyma zaciśniętą pięść w kieszeni.

Kolejne przedstawienie rozpoczyna popis Naczelnika Policji recytującego różne rewolucyjne kawałki, rozpoznajemy tam także Baczyńskiego i polski hymn narodowy. Ale sztuka dzieje się wszędzie. Artyści brawurowo brną przez prowokacje, jakimi żywi się literatura Geneta. Przez jego koncepcję społeczeństwa jako wielkiego kłamstwa. Mnożą ceremonie sztuczności. Bajzelmama Mileny Lisieckiej wie, jak manipulować klientelą i pracownikami ,,Balkonu\'\', jak się gra filary społeczeństwa: Biskupa, Generała, Sędziego oraz wielkie symbole: Matkę Boską czy świętą Teresę. Agata Duda-Gracz podkręca zawrotną karuzelę iluzji. Żongluje maskami w komedii pozorów, pełno tu zwariowanej przebieranki, karkołomnych żartów, wirtuozerskich transformacji aktorskich. Widz uwikłany w totalną fikcję postaw i moralności usiłuje odróżnić logikę od absurdu. I poddaje się ze śmiechem wobec logicznego absurdu świata, który okazuje się ,,domem iluzji\'\'. Tak Francuzi nazywają burdel.

Publiczność WST zapamięta przedstawienie a la Piotr Cieplak, czyli gorzkie. Metafizyczne. W oparciu o utwór Ionesco powstała piękna i mądra parabola na temat życia i śmierci, w niej siłą napędową jest teatr. Bohaterem ,,Ceremonii, czyli król umiera\'\' jest krakowski Stary Teatr, który w tym spektaklu ceremonialnie żegna się, wspomina samego siebie, swoją przeszłość. Bo oto pałeczkę przejmuje teatr młody, nowy, on dopiero uczy się nazywać życie i śmierć.

Gdy król umiera, wraz z nim umiera stary świat. Jerzy Trela [na zdjęciu], Anna Polony, Anna Dymna, Dorota Segda cytują dawne role. Sama ich obecność, obecność arcymistrzów, ewokuje całą epokę. I nikt nie ma takiego prawa mówić tak prosto, grać tak prosto, tak prosto żegnać teatru znaczonego najważniejszymi nazwiskami polskich twórców kształtujących świadomość narodową. W scenie nawiązującej do ,,Wyzwolenia\'\' Swinarskiego Polony wyjmująca z pudła rekwizytorskiego skrypt Muzy oraz Trela ciągnący po ziemi szablę Konrada to nie tylko pożegnanie starej formuły inscenizacyjnej, to pytanie Wielkiego Starego Teatru o to, co się z nami stało, o krwioobieg kulturowy, o dziedzictwo.

Gdy Polony i Trela opuszczają scenę, ceremonia dobiega do mety. I zaczyna się metafizyka. Słychać płacz noworodka. Spektakl opowiadając sekret teatru opowiada sekret egzystencji. Mówi o nas, o człowieku - wieczystym aktorze na wielkim theatrum kreacji i przemiany form. O nieustannej karuzeli życia i śmierci. Cieplak mocą teatralnego kodu zwierza się z nowoczesnej melancholii, która wie, że wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu. I osiąga rzadki dziś ton liryzmu, w którym nie ma ckliwości.
(mi)



Barbara Hirsz
Trybuna
30 maja 2009