Każdy skończy w piachu
'Do piachu...' Tadeusza Różewicza uważane jest za jeden z najważniejszych dramatów powojennej Polski. Wzbudza wiele zachwytu, ale jeszcze więcej - kontrowersji.Demitologizujący sposób ukazania partyzantów Armii Krajowej przez Autora bulwersował zwłaszcza kombatantów, którzy czuli się pokrzywdzeni. Nie rozumieli, dlaczego pisarz, również walczący w szeregach AK w czasie wojny, wydaje tak surowy osąd. Stąd niewielka liczba inscenizacji świetnego przecież utworu. Pisany w latach 1955 - 72 prapremiery doczekał się w roku 1979. Inscenizacja Teatru na Woli w reżyserii Tadeusza Łomnickiego została zdjęta z afisza w atmosferze skandalu na życzenie samego Różewicza. Nie mniejszym echem odbił się spektakl Teatru Telewizji z 1991r. zrealizowany przez Kazimierza Kutza. Na kolejne przedstawienie trzeba było czekać aż do roku 2003. Lubelskie Teatr Provisorium i Kompania Teatr uzyskały zgodę dramaturga na inscenizację. Widowisko wyreżyserowane przez Janusza Opryńskiego i Witolda Mazurkiewicza dowodzi, że nie zawiedli zaufania Różewicza. Trudno precyzyjnie określić, o czym jest to dramat. O historii, polityce, a może szerzej - o naturze ludzkiej? Brak jednoznacznego, silnego akcentu położonego na któryś z wątków daje znaczącą swobodę interpretacyjną. Pozwala uwypuklić pewne elementy, odsunąć inne. Dzięki temu każda realizacja może być zupełnie nowym spektaklem. Wydaje się, że Opryński i Mazurkiewicz odeszli od czysto politycznego rozumienia dramatu. Skoncentrowali się na ukazaniu życia wojaków mieszkających w lesie, dzięki czemu jawią się jako odrębne, zindywidualizowane jednostki, a nie bezimienni żołnierze. Świadczy o tym rezygnacja z prologu - sceny rozmowy na temat przyszłości Polski w szlacheckim dworku, która miała wprowadzić czytelnika w realia wojenne. Uzyskany przez pisarza kontrast między elegancją dyskusji intelektualistów a prostactwem w wypowiedziach partyzantów, realizatorzy zastąpili innym zestawieniem. Widowisko rozpoczyna się i kończy pieśnią wykonywaną przez ubranego w skromne, czarne ubranie mężczyznę o melancholijnej twarzy (Borys Somerschaf). Reflektor wydobywa jego sylwetkę z ciemności, kiedy śpiewa z towarzyszeniem liry korbowej do słów Pieśni o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilke napisanej przez Rainera Marię Rilke. Jest to podniosła historia o bohaterskiej walce. Obejmuje ona przedstawienie w ramy. Podobny zabieg zastosowała w 1959r. Wanda Laskowska w prapremierze Kartoteki w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Tam tekst dramatu ujęty był w wiersze Różewicza. To przykład na to, jak reżyserzy sprzeciwiają się uwagom pisarza. Koncepcja 'teatru otwartego' zakłada brak akcentowania zawiązania i rozwiązania akcji. Widz wprowadzany jest w momencie rozpoczęcia spektaklu w świat przedstawiony, który rozwijał się już wcześniej. Fabuła nie kończy się w chwili zgaśnięcia świateł. Decyzja Opryńskiego i Mazurkiewicza znajduje uzasadnienie. Pieśń... porządkuje widowisko. W przedstawieniu uzyskany zostaje kontrast między delikatnością poezji a wulgarnością tekstu głównego, co dodatkowo podkreśla jego ekspresyjny wyraz. Ponadto, losy Krzysztofa Rilkego bliskie są historii jednego z bohaterów, Walusia (Witold Mazurkiewicz) - łączy ich wojenne rzemiosło. Bohaterska śmierć korneta stoi w opozycji do egzekucji dokonanej na Walusiu za domniemaną kradzież i gwałt na leciwej gospodyni księdza. Waluś jest więc groteskowym odbiciem Krzysztofa. Zestawienie tak różnych tekstów o walce czyni z inscenizacji epos o sztuce wojennej. Pozwala również wysnuć wniosek, iż II wojna światowa, w przeciwieństwie do przeszłych konfliktów pozbawiona jest piękna, wzniosłości, liryczności. Po zniknięciu pieśniarza z ciemności powoli wyłaniają się kształty. Czterej mężczyźni ubrani w mundury siedzą oparci o drzewa. Gdy podrywają się z ziemi, okazuje się, że pnie przymocowane są do pleców. Porównanie ich do Chrystusa niosącego krzyż może wydać się przesadzone, ale odzwierciedla pewną prawdę o partyzanckim życiu. Ta prosta metafora pokazuje, że las jest dla walczących schronieniem, lecz także obszarem, za który są odpowiedzialni. Walczą o Polskę, mają ją na swoich barkach. Pnie są niewygodne, ciążą, przeszkadzają utrzymać równowagę, utrudniają najprostsze czynności. Mężczyźni ci nie zostali stworzeni bohaterami na wzór tych mitologicznych. Nie radzą sobie z rolą, która przypadła im w udziale. Wyglądają groteskowo. Dopóki są w lesie, nie mogą pozbyć się balastu, który rzadko pozwala o sobie zapomnieć. Wszelkie potknięcia, przeszkody w wykonaniu rozkazów komendanta żołnierze kwitują krótkim 'kurwa mać!'. To wykrzyknienie jest wyrazistym znakiem teatralnym. Parafrazując pojęcie 'gestu psychologicznego' wywodzące się z metody aktorskiej Michaiła Czechowa, nazwać je można 'słowem psychologicznym', czyli wyrażeniem sumującym nadrzędną cechę, pragnienie postaci. Symbolizuje ubóstwo prowadzonego życia: monotonność, chamstwo, zobojętnienie. W rzeczywistości bohaterowie nie mają też o czym rozmawiać - różnią się pochodzeniem, aspiracjami. Przekleństwo - 'partyzancka poezja' służy wyrzuceniu z siebie negatywnych emocji, wyraża dezaprobatę. Poirytowani, znużeni, krnąbrni nie odczuwają podniosłości wydarzeń, które są ich udziałem. Łączy postaci nie idea walki o niepodległość ojczyzny, ale chęć powrotu do domów. Nie są mitycznymi wojownikami, lecz przypadkową zbieraniną młodych ludzi. Następne sceny ukazują bytowanie oddziału w lesie. Zarysowują się sylwetki poszczególnych bohaterów oraz wzajemne relacje między nimi. Widzimy mężczyzn skupionych wokół drewnianego, prostego wozu. Nie przypominają spiętych, gotowych do ataku żołnierzy z poprzedniej odsłony. Wolna czas przed nocnym spoczynkiem pozwala na chwilę zapomnieć o wojnie. Atmosfera jest rozluźniona, nie brak alkoholu. Honorowe miejsce na wozie zajmuje elegancki patefon, który zupełnie nie pasuje do prowizorycznego obozowiska. Sącząca się z niego melodia Miłość ci wszystko wybaczy śpiewana przez Hankę Ordonównę prowokuje do melancholijnych wspomnień. Jeden z mężczyzn w przypływie pijackiej żałości opowiada o dostatnim życiu, które wiódł jako panicz w dworze. Z patosem rozwodzi się o szlachetnym celu, jaki wyznaczył sobie: walce o niepodległość kraju ramię w ramię z chłopstwem. Podniosły wywód przerywa incydent niszczący aurę bohaterstwa. Marek wymiotuje do patefonu. Alkohol pozwala zapomnieć o ciężkich warunkach, ale również upadla. Trudno mówić o godności zataczających się, żałosnych pijaków. Szokujący wstęp na pewno determinuje ocenę bohaterów, ale trudno jednak nie czuć do nich choć odrobiny sympatii. Widz przyzwyczaja się do wizerunku nieokrzesanych, jowialnych chłopaków mówiących gwarą. Może właśnie prostota, czy wręcz prostactwo czyni ich bliższymi odbiorcy. Gdyby Różewicz przedstawił partyzantów jak nieskazitelnych herosów, trudniej byłoby o bezpośredni kontakt. Chwilami aż rozczulają rozmowy prowadzone przez żołnierzy nocą na wspólnym legowisku na wozie. Nie mogąc usnąć, zwierzają się z marzeń. Wydają się nieskończenie dziecinni, gdy przytuleni do siebie 'na łyżeczkę' z przejęciem dziesięciolatków szepczą o Hołdzie pruskim Matejki. Można odnieść wrażenie, że konflikt toczy się daleko, nie dotyczy tych ludzi. Przypominają wtedy grupę wyrostków bawiących się w 'wojnę', śpiewających sprośne piosenki. Widz poznaje więc różne aspekty obozowego życia - reżyserowie przewidzieli nawet (zgodnie z didaskaliami) autentyczny zapach wątróbki z cebulką. Nie należy jednak sądzić, że życie w lesie składa się wyłącznie z beztroskich chwil. Powód, dla którego mężczyźni zebrali się w oddziale nie daje o sobie zapomnieć. Obecny jest także w innym dramacie Różewicza - Kartotece. Bohater w rozmowie z Dziewczyną - 18 - letnią Niemką nie pamiętającą wojny wyznaje: Widzi pani, ja jestem uwalany w błocie, we krwi... Pani ojciec i ja polowaliśmy na siebie. Wypowiedź Bohatera mogłaby równie dobrze paść z ust którejkolwiek z postaci Do piachu.... Polowanie zakłada zapomnienie o godności wroga. Po części także zapomina się o swojej godności. Nie musi to dotyczyć jedynie pola walki. Zwierzęce prawa obowiązują również w stosunkach obozowych. W lubelskiej inscenizacji poza pełnym wulgaryzmów tekstem głównym ilustruje tą prawdę także gra aktorska. W poczynaniach artystów bardzo ważne staje się ciało emanujące odrażającą niemal fizjologią. W spoconych, nieestetycznych cielskach nie sposób doszukać się poetyczności, uduchowienia. Dehumanizacja postaci wynika nie tylko z automatycznego przenoszenia zasad walki na stopę pokojowych wewnątrzoddziałowych kontaktów, ale również z pewnych niedogodności wpisanych w żołnierskie życie. Jedną z nich jest niewątpliwie celibat, który najsilniej doskwiera bohaterom. Opryński i Mazurkiewicz znaleźli trafne znaki dla dowcipnego ukazania tego problemu. Stąd wizja leżących rzędem na wozie mężczyzn masturbujących lufy karabinów. Pomysł wydaje się żartobliwy, pretensjonalny, nieco groteskowy. Podobnie scena, w której Sfinks (Jacek Brzeziński) oprawiając tuszę wołową, głaszcze ją czule, bo marzy jednocześnie o 'czystej dziewczynie'. Niezaspokojony popęd seksualny popycha jednak partyzantów do rabunków i gwałtów. Taki incydent staje się przyczyną tragicznego końca Walusia. Świetna kreacja Witolda Mazurkiewicza pozwala widzieć w jego bohaterze nie tylko naiwnego wieśniaka, ale centralną postać przedstawienia. Dziecinny, przygłupi młodzieniec nie nadaje się do wojennego rzemiosła. Nocami zwierza się kompanom z marzeń o podróży do Częstochowy. Wraz z towarzyszami napada na plebanię. Sprytniejsi koledzy uciekają. Waluś zostaje oskarżony o 'rabunek z bronią w ręku, gwałt i rozbój'. Do czasu ogłoszenia wyroku przetrzymywany jest w klatce przypominającej budę. Jedzenie zostawia się mu jak psu - przed wejściem w misce. Chcąc dowieść swojej niewinności, błaga, skomle, wyje. Jego los rozstrzyga się w ostatniej scenie. Wypuszczony z 'kozy' chciwie zgarnia swój skromny dobytek, myśląc, że wraca do domu. Dopiero poza obozowiskiem współtowarzysze odczytują mu wyrok śmierci. Histeria nie pozwala zachować godności w najważniejszej dla żołnierza chwili. Na moment przed strzałem nie modli się, ale płacząc, oddaje mocz. Zaraz potem ciało bezwładnie opada na wóz. Na zasadzie kontrastu przypominają się inne literackie sceny konania wojowników. Na tle Rolanda, Krzysztofa Rilke, Waluś wydaje się po prostu żałosny. Jego wina nie jest pewna, dlatego tym mniejsza wartość poniesionej przez niego ofiary. Życie chłopaka realizuje raczej ludowy motyw 'winy i kary' niż starożytną kategorię tragizmu. Waluś nie ma świadomości własnego tragizmu, więc przystaje do prostszych mechanizmów. W śmierci bohatera nie ma nic wzniosłego, lirycznego. Spektakl Teatru Provisorium/ Kompanii Teatr ukazuje brzydotę, bezsensowność, przypadkowość wojny. Efekt ten buduje przede wszystkim tekst Tadeusza Różewicza. Opryński i Mazurkiewicz wyeksponowali wątki przedstawiające wpływ czynnego uczestnictwa w konflikcie zbrojnym na ludzką mentalność. Duże znaczenie mają również inne elementy widowiska, żaden z nich jednak nie dominuje nad warstwą słowną. Tworzą spójną, jednorodną całość. Scenografia Jerzego Rudzkiego i Tomasza Bułhaka jest wręcz ascetyczna. Stanowi ją jedynie drewniany wóz na kołach, który w miarę potrzeb zamienia się w łóżko, stół, środek transportu. Jego prosta konstrukcja, prowizoryczność odzwierciedla prymitywne mechanizmy rządzące wojną, a także prostactwo bohaterów. Pozwala także skupić się wyłącznie na działaniach aktora. Muzyka opracowana przez Borysa Sommerschafa ogranicza się do Pieśni o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilkego i głosu Hanki Ordonówny płynącego z patefonu. Wydaje się to świetną decyzją realizatorów. Inscenizację ilustrują dźwięki codzienne, zwykłe. Skrzypnięcie kół, czy ciężkie kroki lepiej oddają nastrój wojny niż patetyczny utwór chóralny. Niewątpliwym atutem spektaklu są świetni aktorzy. Wszystkich wykonawców łączy bazowanie w grze na ciele, swoisty biologizm. Żywią się satyrą, groteską. Ekspresjonistyczny sposób bycia na scenie, odejście od realizmu w ukazywaniu stanów uczuć podkreśla status odtwarzanych postaci jako jednostek zdehumanizowanych, zezwierzęconych. Wyróżnia się kreacja Jacka Brzezińskiego (Sfinks), skonstruowana z poczuciem humoru. Gwiazdą przedstawienia jest jednak Witold Mazurkiewicz w roli Walusia. Wzbogaca postać wieśniaka o nutę dramatyzmu. Każda scena z udziałem tego bohatera to wspaniały popis umiejętności. 'Do piachu...' Teatru Provisorium i Kompanii Teatr stanowi niewątpliwie jedną z najciekawszych propozycji lubelskich teatrów. Temat pozornie odległy współczesnemu widzowi dzięki wysokiemu poziomowi widowiska i niekonwencjonalnemu podejściu do materii dramatu staje się zadziwiająco aktualny, poruszający jako opowieść o uniwersalnych prawidłach rządzących wojną i naturą ludzką. Teatr Provisorium/ Kompania Teatr, Tadeusz Różewicz, Do piachu..., reżyseria - Janusz Opryński i Witold Mazurkiewicz, scenografia - Jerzy Rudzki, Tomasz Bułhak, opracowanie muzyczne - Borys Sommerschaf, światło, dźwięk - Jan Piotr Szamryk, Jarosław Rudnicki, występują - Jacek Brzeziński, Michał Zgiet, Witold Mazurkiewicz, Jarosław Tomica, premiera - 14.XII.2003r. Anna Byś, 19 lat, Lublin, finalistka olimpiady polonistycznej w specjalizacji teatrologicznej. Obecnie studentka I roku AT w Warszawie.
Anna Byś
Dziennik Teatralny
1 października 2006