Kiepski miodowy miesiąc

Sporą część filmowych komedii i seriali romantycznych da się obejrzeć raz i natychmiast zapomnieć. Niestety, to samo da się powiedzieć o "Honeymoon", najnowszej premierze na zielonogórskiej scenie

Jednak łatwo wpaść w sidła niewinnej rozrywki w teatrze, gdy się podgląda popularne seriale komediowe. Nie ominięto ich w Teatrze Lubuskim. Może lepiej wyrzucić telewizor z teatralnego życia?

W filmie recepta na lekką komedię z motywem walki płci jest doskonale znana i wielokroć zastosowana. Parę żelaznych reguł i potrawa gotowa - lekkostrawna, dietetyczna, kolorowa i zdrowa jak surówka wiosenna. W zielonogórskim przedstawieniu "Honeymoon" też niby wszystko wygląda jak należy. Dopracowane, staranne opakowanie - apartament z wielkim oknem i widokiem na drapacze chmur, meble jak z biura korporacji, z telewizora na ścianie leci słodki stary przebój George\'a Michaela, ewentualnie kanał z modą. W barku drogi koniak. Bohaterki jak z żurnala, klasa średnia, majętna, garściami korzystająca z życia - to też model z kinowych współczesnych produkcji komediowo-melodramatycznych. Jeszcze zgrabne dialogi. - Lepsze mnóstwo niż ubóstwo - śmieją się trzy bohaterki podczas rozmów o facetach. I popijają szampana.

Sztukę - łudząco przypominającą popularny serial komediowy - napisał austriacki aktor i scenarzysta Gabriel Barylli. Bardziej niż dramaturg w Polsce znany jest znawcom kina. Dostał prestiżową nagrodę za rolę w filmie "Francuzka". Zagrał jedną z głównych ról w "Jeziorze" Thomasa Rotha. I nie były to filmy romantyczne. Wychodzi na to, że "Miesiąc miodowy" (Honeymoon) napisał z nudów i podrzucił bulwarowym teatrom, które w kłopoty wpędzają zabawne. Jeżeli telewizją rządzi rozrywkowy "Seks w wielkim mieście", to teatr weekendowy nie powinien się silić na coś oryginalniejszego. A i powodzenie zagwarantowane. Tyle że ta zasada w przypadku zielonogórskim nie zadziałała.

Mamy trzy bohaterki, niby różne, ale jakby sklonowane. Christine (Tatiana Kołodziejska) - dobrze zarabiająca psychoterapeuta i właścicielka mieszkania z widokiem na city. Rozwódka, marzy o dziecku. Linda (Kinga Kaszewska-Brawer) kolekcjonuje facetów. Mylą jej się wycieczki. "Egipt? Wyspa Wielkanocna?". I Barbara (Marta Frąckowiak), świeżo po porażce małżeńskiej. Jej kochany wybrał sekretarkę. Chciałaby się odegrać i też kolekcjonować wedle zasady "lepsze mnóstwo niż ubóstwo". Mężczyźni, banalni zalotnicy, nagrywają się jedynie na sekretarkę.

Filmowe pierwowzory nadrabiają zabawną fabułą, zwrotami akcji. Tu ważniejsze są dialogi. Jeśli myślisz z początku, że zaserwują ci choćby kopię "Ladies", to nie będzie źle. Nic z tego, błyskotliwie, zabawnie ani inteligentnie nie jest. Rozmowy trzech bohaterek zlewają się w jeden nudnawy szczebiot. Ograny, przerabiany, nijaki. O prostych facetach, którzy nie przepuszczają kobiet w drzwiach, beznadziejnie głupich prezentach, o tym, że mylą im się święta Bożego Narodzenia z wielkanocnymi. Trudno im czynić zarzut, że to, co mówią, jest stare jak świat. Że banały w komediach się opowiada na okrągło. Ważniejsze jest - jak to robią.

Aktorki nie porywają. Ich gra - poza króciutkimi przebłyskami - nie ma polotu. Brakuje smaku tytułowego miodu, a jak już to czujemy sztuczny, w dodatku z domieszką musztardy. Spektakl przepływa przez widza jak woda. Czuć wręcz wprost, że sitcom to nie jest to, o czym marzą. Z filmowym "Seksem w wielkim mieście" nie wygrywają, nawet z odcinkiem powtarzanym trzynasty raz, w paśmie śniadaniowym. Wychodzi na jaw, że opakowanie to za mało.

Premiera w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze: Gabriel Barylli "Honeymoon", reż. Zbigniew Najmoła, przełożył Marek Szalsza, scenografia Wojciech Stefaniak. Grają: Tatiana Kołodziejska, Kinga Kaszewska-Brawer, Marta Frąckowiak.



Artur Łukasiewicz
Gazeta Wyborcza Zielona Góra
6 maja 2010
Spektakle
Honeymoon