Kim jestem?

Wielu z nas zadaje sobie pytanie: kim ja właściwie jestem? Czasami trudno odpowiedzieć na nie, szczególnie wtedy, gdy przeżywamy wewnętrzne rozterki, kiedy nasze marzenia i plany kłócą się z religią czy przekonaniami społecznymi. Wtedy pojawia się problem i rozwiązanie go tak, aby być szczęśliwym i nie urazić innych jest praktycznie niemożliwe. O poszukiwaniu siebie jest spektakl Roberta Talarczyka „Jentl", który powstał na podstawie opowiadania Izaaka Baszewisa Singera.

Jentl jest dziewczyną wychowującą się w rodzinie żydowskiej. Jej marzeniem jest uczenie się i studiowanie, niestety religia zakazuje tych czynności kobietom. Dziewczyna powinna wyjść za mąż, zajmować się domem i dziećmi, a główna bohaterka nie chce powielać tego schematu.

Po śmierci ojca przebiera się za mężczyznę, zmienia imię, wyjeżdża z rodzinnego miasta i spełnia się jako student. Staje się mądrym, lubianym, szanowanym chłopakiem. Z zewnątrz wydaje się być twarda, odczuwa bodźce jak mężczyzna, nawet się żeni. Wewnątrz jest kobietą, która mimo zmiany wyglądu pyta się siebie, o to kim jest. Pod koniec dowiadujemy się, że kocha pewnego mężczyznę. W spektaklu mamy do czynienia z wieloma rozterkami: poszukiwaniem własne drogi, miłości i sprawiedliwości, a także oddziaływaniem społeczności na jednostkę, bo bohaterowie starają się postępować tak, aby miasto nie plotkowało.

Spektakl grany jest w Teatrze Żydowskim, więc główni bohaterowie to Żydzi. Wskazują na to imiona, język, jarmułki, pensy i kultywowane tradycje. Kobiety są ubrane we wzorzyste sukienki, a mężczyźni w garnitury i kapelusze. Stroje Katarzyny Borkowskiej oddają charakter tej kultury. Z resztą muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego miała specyficzne, momentami jak z nabożeństw brzmienia. Oprócz tego, przez cały czas na scenie siedziało dwoje muzyków, co jest dość niespotykane, dlatego tutaj było ciekawe. Mario Jeka grał na klarnecie, z lewej strony, a po prawej siedziała Marta Maślanka, grająca na cymbałach. Te instrumenty wybrzmiewały w kluczowych momentach fabuły.

Jentl zagrała Adrianna Dorociak, na pozór niska kobieta, o mocnym głosie. Jej solówki były bardzo ładne, dochodziła w nich ekspresja, której trochę zabrakło w partiach mówionych. Aktorsko, dobrze spisał się Daniel Antoniewicz grający Awigdora. Ciekawie wykreowana postać, wprowadzająca trochę komizmu do przedstawienia, a z drugie strony skrzywdzona i tak, jak główna bohaterka poszukująca siebie w świecie. Najbardziej wyrazista i kolorowa, dzięki strojom, ale nie tylko, była Sylwia Najah, grająca Peszę. Nie była to postać pozytywna, czasami wręcz wulgarna ale aktorka zagrała tak, że można było otoczyć Peszę nicią sympatii. Nieśmiałą i delikatną Hadas była Adrianna Kieś, która w odróżnieniu od swojej postaci pewnie czuła się na scenie, życzę jej większych ról, w których będzie mogła bardziej pokazać swój talent.

Aktorzy grali nie tylko na scenie, schodzili z niej i przechadzali się, nie wychodząc z roli, za trzecim rzędem, w którym miałam okazję siedzieć. Wychodzili drzwiami, którymi widzowie wchodzili na spektakl, co urozmaicało grę i było pewnym odstępstwem od normy.

Widzowie tego przedstawienia to były głownie osoby starsze, bardzo mało przyszło młodzieży i młodych dorosłych. Wydaje mi się, że młodzi mogliby przyjść i obejrzeć, ponieważ to głownie oni, ja też, zmagają się z wewnętrznymi rozterkami i zadają sobie pytania kim właściwie są.

Spektakl jest długi, dość skomplikowany w odbiorze i może się nie podobać czy nawet znudzić, sama mam mieszane uczucia, ale wydaje mi się, że tematyka jest bliska nam wszystkim i ta realność jest jego siłą.



Zuzanna Styczeń
Dziennik Teatralny Warszawa
1 lutego 2022
Spektakle
Jentl
Portrety
Robert Talarczyk