King’s Singers - tradycja i nowoczesność

W ubiegły piątek mieliśmy okazję uczestniczyć w wydarzeniu, które, jeżeli określimy je wyłącznie mianem koncertu, domaga się wyraźnego dopowiedzenia. Pierwszy z programowych występów sezonu 2011/2012 w Operze i Filharmonii Podlaskiej to nie tylko brawurowe wokalne popisy sześciu panów z zespołu King\'s Singers, ale również nowoczesne muzyczne show o światowej skali.

Zespół powitał publiczność repertuarem tradycyjnym, nieodbiegającym od konwencji charakterystycznych dla sceny filharmonijnej. Otwierający koncert madrygał Thomasa Weelkes’a, Hark, all ye lovely saints, pochodzący z czasów królowej Elżbiety I to przykład doskonałego doboru i układu repertuaru.

Szesnastowieczny utwór sakralny wykonany został w sposób perfekcyjny; King’s Singers udowadniają, że ludzki głos jest potęgą zupełną i samowystarczalną. Co ciekawe, dwa barytony zespołu, Philip Lawson i Christopher Gabbitas znajdują dla siebie idealne miejsce w harmonii głosów, w której odgrywają rolę nie mniej ważną niż bas (Jonathan Howard) lub tenor (Paul Phoenix). Anielskie – to chyba najwłaściwsze określenie - głosy sześciu Anglików wykonujących w pierwszej części koncertu pieśni tradycyjne wypełniają salę koncertową zmieniając ją, zgodnie z przeznaczeniem tego repertuaru, w miejsce sacrum. Przede wszystkim podkreślić należy uderzający profesjonalizm muzyków wyrażający się w ich scenicznej postawie, która, gdy domaga się tego powaga wykonywanych utworów, jest odpowiednio dostojna i pełna godności, perfekcyjna. Poprzez renesansowe pieśni Williama Byrde’a, Johna Farmer’a i Mikołaja Zieleńskiego King’s Singers poprowadzili publiczność ku romantycznym utworom Johannesa Brahmsa, wykonywanym oczywiście w oryginalnym języku niemieckim, z doskonałą dykcją, w sposób delikatny i wysmakowany. Budowanie napięcia w pieśniach niemieckiego kompozytora przebiegało stopniowo, lecz jednocześnie bardzo emocjonalnie i ciepło. Brahms brzmiał dokładnie tak, jak życzyliby tego sobie najbardziej rozkochani w jego muzyce melomani. Publiczność konsekwentnie nagradzała King’s Singers brawami aż do zakończenia programowej części pierwszej premierowym wykonaniem Beatus Servus Miłosza Bembinowa w wersji przygotowanej specjalnie dla zespołu.

Zachwyt i ukontentowanie słuchaczy po zakończeniu tradycyjnej, perfekcyjnie poprawnej i dostojnej pierwszej części koncertu King’s Singers nie miało granic. To część druga była jednak tym, co wprawiło publiczność w prawdziwe zdumienie. Zespół dokonał zgrabnego przejścia od repertuaru klasycznego ku utworom, jakich na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej można było – do tej pory – doświadczyć niezwykle rzadko. Wykonanie kompozycji przekornie zatytułowanej Masterpiece (Arcydzieło) stanowiło wymowne oświadczenie o nowoczesnym, odważnym i otwartym charakterze współczesnego stosunku do świetnej tradycji muzyki klasycznej. Utwór zapowiedziany jako „czterysta lat historii muzyki w dziewięć minut” stanowi rozbudowaną pieśń na której tekst składają się ułożone chronologicznie nazwiska najwybitniejszych kompozytorów minionych czterech stuleci. Bach, Strauss czy Debussy oraz inne znakomitości których osobowe nazwy wygłaszane są w ciągu utworu stanowią tu przedmiot muzycznego komizmu, zabawy tradycyjną konwencją, która pobudza wyobraźnię publiczności. Należy podkreślić, że utwór King’s Singers nie ma przy tym charakteru prześmiewczego czy jakkolwiek deprecjonującego, to jedynie wysmakowana, dowcipna gra z tradycją, ujęta w świetną artystyczną formę.

Druga część koncertu kontynuowana była wykonywanymi w niepowtarzalnych aranżacjach utworami jazzowymi ( Nat King Cole’a) czy rockowymi (Blackbird The Beatles). Artyści w tym nieklasycznym repertuarze sprawdzili się doskonale, idealnie dostosowując nowoczesne metody śpiewu do wymagań utworów tak bardzo różniących się od klasycznych. Reakcja białostockiej publiczności była nadspodziewanie dobra; w tym lekkim, czasem wręcz nonszalanckim tonie King’s Singers bisowali aż dwa razy, udowadniając tym samym, że historia muzyki jest nierozerwalną ciągłością, której linia przebiega od twórców XVI-wiecznych aż do największych gwiazd współczesnej muzyki rozrywkowej, takich jak The Beatles.



Anna Bergiel
Dziennik Teatralny
17 września 2011