Klata dba o mój portfel

Jan Klata potrafi rozśmieszyć. Z tym że nie wiem, czy chce, aby z jego spektaklu zapadły w pamięć tylko gagi i skecze. Ale może tak musi być?

Od chwili, gdy Jan Klata wbrew deklarowanej woli przestał być szefem Starego Teatru, minęły już dwa lata i paradoksalnie czas ten wydaje się dla niego łaskawy. Może nawet sam Klata po dłuższych przemyśleniach tak go postrzega. Chyba nawet mnie - mówiąc łagodnie, zawsze sceptycznemu wobec dokonań tego reżysera i jeszcze bardziej sceptycznemu w stosunku do jego krakowskiej dyrekcji - zdarzyło się niedawno napisać czy powiedzieć: "Klata dojrzał". Bo podczas dwuletniej odysei po najróżniejszych scenach (co ciekawe, dwukrotnie realizował ważne tytuły w Pradze i raz w Bratysławie) nadał swemu teatrowi inną rangę. Co prawda poznański "Wielki Fryderyk" wg Nowaczyńskiego nie udał się jako całość, ale był próbą rozmowy o naturze Polaków z domieszką historiozoficznej metafizyki, która dekadę temu jeśli u Klaty się pojawiała, choćby w "Trylogii", to jedynie jako przebłysk obowiązkowo pożeniony z jakimś popkulturowym symbolem. Z kolei w gdańskich "Trojankach" Klata udowodnił, że antyk może być dojmujący właśnie przez odniesienie do współczesnej kultury. Tym przedstawieniem mnie przekonał; a przecież w dawnej "Orestei" (2007) wiele wskazywało na to, że nie znajduje się nawet w przedsionku teatru, dzięki któremu mógłby zrozumieć grecką tragedię.

Teraz z kolei Jan Klata chyba zapragnął odpoczynku od wielkich tematów albo traktuje pracę w krakowskim Teatrze Nowym jako zobowiązanie do wypełnienia, bo ten spektakl miał zrealizować jeszcze w Starym Teatrze niemal w tej samej obsadzie. Ale też nie da się ukryć, że materiał literacki, który wybrał, sam w sobie jest wyzwaniem. Książka "Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat" Davida Graebera to istne tomiszcze, esej z historii ekonomii z ambicjami opisu całości problemów gospodarczych świata. Autor w swoim wykładzie startuje w starożytności, upatrując grzechu ludzkości w długu, kredycie, słowem - odwiecznej lichwie. Nie wchodząc w rozważania, na ile amerykański badacz jest lewicowy i na ile jego sposób opowiadania o pieniądzu to tylko sprytny fortel, trzeba przyznać, że Klata opracowując scenariusz, miał zasadniczo dwa wyjścia. Albo potraktować tę antyteatralną narrację wprost, czyli niejako przyznać się do bezradności i pokazać na scenie coś w rodzaju happeningu na przekór wszystkiemu i wszystkim, z podawaniem danych statystycznych z dokładnością do dziesiątego miejsca po przecinku, z wykrzykiwaniem dobrze brzmiących tez Graebera, i z wciąganiem widzów w dialog, w którym musieliby się spowiadać z kredytów tych dosłownych i tych życiowych. Drugim, znacznie trudniejszym rozwiązaniem byłoby wyłuskanie jednego wątku i ubranie go w teatralną parabolę - zresztą we fragmencie przedstawienia Klata jest temu bliski, bo sięga do Platońskiego dialogu, a nawet do ewangelicznej przypowieści. Podejrzewam jednak, że koszt tego dla reżysera o takim temperamencie byłby wysoki, nazbyt wysoki jak dla niego. Klata skupienia i ciszy raczej nie toleruje.

Dlatego decydując się pokazać ten tekst, idzie drogą pośrednią. To dość karkołomna inspiracja Graeberem, która w formie teatralnego spotkania ma też zapoznać młodzież z samą istotą pytania o to, czym jest pieniądz i jakie relacje między ludźmi wywołuje. Klata zatem staje się, nie po raz pierwszy, dydaktykiem z gatunku tych, którzy lubią oferować łatwą wiedzę, podrzucając szybkie skojarzenia i gotowe przykłady. Bo trudno powiedzieć, że ten "Dług" jest skierowany do kogoś, kto nie potrzebuje bryków.

Napisałem o drodze pośredniej, choć precyzyjnie powinienem ją nazwać "teledyskiem z przerwami na reklamy". Monika Frajczyk, Małgorzata Gorol, Bartosz Bielenia i Marcin Czarnik świetnie odnajdują się jako grupa hip-hopowców usiłujących pomieścić w dającym się przyjąć rytmie frazy o tym, że każdy człowiek jest długiem i że dług jednego stanowi majątek drugiego. Do pewnego momentu to zabawne, choć łatwo również zauważyć, że przy okazji ośmiesza samego Graebera. Aktorzy zaś mają frajdę z tego, że są tak blisko widzów na tak malutkiej przestrzeni. Jednak zupełnie nie wiedzą, co zrobić, gdy Klata każe im odegrać znane fragmenty, choćby ze "Zbrodni i kary" czy z "Fausta". Mord na lichwiarce z Dostojewskiego odegrany metodą prób i błędów, trochę niczym skecz, trochę niczym teatr amatorski wykorzystujący wszystko, co akurat jest pod ręką, to o wiele za mało, by twierdzić, że ten spektakl coś radykalnie zmienia - jak piszą twórcy w jego zapowiedzi. A takich scen tu wiele. Na szczęście przed całkowitą porażką ratuje Klatę finał, w którym jeden z aktorów płynnie przechodzi w osobiste wyznanie w sprawie własnego długu.

A skoro już mówimy o narastających zobowiązaniach, to znów daję Klacie kredyt. Zaufania.



Przemysław Skrzydelski
Sieci
26 września 2019
Spektakle
Dług
Portrety
Jan Klata