Kobieta jak chwast

Yerma ponad wszystko pragnie mieć dziecko. Czeka na nie z utęsknieniem od dnia swojego ślubu, o nim ciągle myśli i mówi. Jednak czas mija, a marzenie Yermy się nie spełnia. Powtarza sobie, że nadal jest młoda, a przecież czasem kobiety wiele lat czekają na swoje pierwsze dziecko. Jednak moc pocieszenia stopniowo przestaje działać

Yerma z zazdrością patrzy na inne młode mężatki, swoje rówieśnice, które po kolei zostają matkami. Niezaspokojone pragnienie, które nie chce się spełnić, choć Yerma gotowa jest zrobić wszystko, by je zrealizować – choćby miała wbijać sobie igły w oczy – pogrąża ją w coraz większym cierpieniu i powoli doprowadza do obłędu, a ostatecznie do zbrodni.

Właściwie nie wiadomo, dlaczego Yerma nie może zajść w ciążę. Jej imię po hiszpańsku znaczy „jałowa”. Czy to jednak ona jest jałowa”, czy może „jałowy”, niepłodny jest jej mąż? A może oboje – jako niedobrane i nierozumiejące się małżeństwo – nie są w stanie mieć razem dzieci? Juan zresztą wcale nie chce ich mieć. Interesuje go jedynie jego stado owiec i odkładanie pieniędzy. Całe dnie, a często i noce, spędza na pastwisku. Żonie każe siedzieć w domu, bo tam jest miejsce każdej porządnej kobiety. Nie rozumie macierzyńskiego pragnienia Yermy, jej narastającej rozpaczy z powodu braku upragnionego syna. Zakłóca mu ona jego spokój. A przecież ożenił się po to, żeby mieć „dom, spokój i kobietę – tak jak wszyscy”. W tym projekcie na dziecko nie ma miejsca.

Yerma również z góry wiedziała, dlaczego chce mieć męża. Dla niej dom bez dziecka nie jest domem. Tylko dla dziecka wyszła za mąż za człowieka, którego wybrał jej ojciec – gdy się pobierali, widziała swego przyszłego syna w oczach Juana – tylko dla dziecka, nigdy dla przyjemności, oddaje się mężowi. Początkowo wprawdzie wydaje jej się, że go kocha, jednak z czasem jego chłód, ciągła nieobecność i złość, gdy ona po raz kolejny wspomina o dziecku, uświadamiają jej, że tak nie jest. Honor jednak nie pozwala jej odejść ani oddać się innemu mężczyźnie. Uporczywie chwyta się wszelkich sposobów, które mają jej pomóc w osiągnięciu celu – próbuje wypytywać doświadczone kobiety, modli się, odwiedza zaklinaczkę. Gdy jednak żaden z tych sposobów nie skutkuje, doprowadzona na skraj rozpaczy Yerma zabija Juana, widząc w tym czynie jedynie uśmiercenie własnego dziecka. Popełniając te zbrodnię, czyni się na zawsze bezpłodną i na zawsze pogrąża w cierpieniu, choć przynajmniej pozbywa się dręczących złudzeń, że może jednak jej odwieczne marzenie się spełni.

Dramat Yermy ma podłoże społeczne. Federico Garcia Lorca umieścił swych bohaterów w małej wiejskiej społeczności, w której wyraźnie widać, że kobiety i mężczyźni odgrywają od wieków te same, wyznaczone społecznie role. Tworzą przy tym dwa odrębne światy, funkcjonujące równolegle, choć zarazem osobno. Przeznaczeniem kobiety jest być żoną i matką, mężczyzna zaś jest żywicielem rodziny. Mężczyźni mają swoje życie, mówi Juan. Mają swoje owce i pracę w polu. Kobiety siedzą w domu; mają dla siebie dzieci i ich wychowanie, dodaje Yerma. Jeśli ich nie mają, są jak chwasty, marnują się, krew płynąca w ich żyłach zamienia się w truciznę – w taki sposób Yerma określa również samą siebie. To mocne słowa, ale też w społeczności nie ma miejsca na odstępstwa. „Nie, nie jestem wariatką” – powtarza kilkakrotnie młodziutka mężatka, która uparcie twierdzi, że nie chce mieć dzieci, z góry wiedząc, że takimi deklaracjami zasłuży sobie na opinię osoby niespełna rozumu. „Po cóż więc wyszłaś za mąż?” – pyta ją zdziwiona Yerma.

Ona sama nie chce się wyłamywać ze społeczności. Juan zresztą też nie. Razem tworzą modelowy zalążek rodziny. Jednak niemożność posiadania dziecka tworzy na ich związku rysę, która stopniowo się pogłębia. Zrozpaczona Yerma zaczyna popadać w obłęd. Włóczy się bez celu nocami, doprowadzając do wściekłości męża, który zaczyna jej obsesyjnie pilnować. Jednym z powodów jego obsesji jest też pewnie Wiktor, przyjaciel rodziny i zarazem prawdziwa miłość Yermy. Juan ceni swój honor i nie chce, by „dziwactwa” żony tego honoru go pozbawiły.

Czy napisany w latach trzydziestych XX wieku dramat o bezpłodnej kobiecie sprzeciwiającej się losowi, ukazujący, do czego może doprowadzić presja społeczna, z pewnością szokujący w czasach Lorki, nie jest dzisiaj anachroniczny? Czy w ogóle na współczesne kobiety wywierana jest podobna presja? Czy muszą one rezygnować z marzeń, aby stworzyć model rodziny, jakiego oczekuje od nich społeczeństwo? Problem wydaje się już przebrzmiały, czego chyba nie wykluczał reżyser, stawiając podobne pytania, lecz nie dając na nie odpowiedzi. Ograniczył się do prób nadania Yermie uniwersalnego charakteru.

W tym celu Passini rezygnuje z realizmu. Akcja rozgrywa się na czarnej, mrocznej scenie, rozświetlanej nieznacznie, miejscowo. To świat pogrążającej się w rozpaczy tytułowej bohaterki, odzwierciedlający jej niemożliwe do zrealizowania pragnienie i cierpienie. W tej półciemności – połamane stelaże łóżek, symbol szalejącej wokół namiętności, kontrast dla chłodnych relacji Yermy i Juana. Wielkie i przytłaczające, zdają się napierać na świat Yermy jak otaczające ją rozplotkowane na jej temat sąsiadki. W jednej ze scen po łóżkach tych beztrosko spaceruje młoda mężatka w białej nocnej koszuli, na przekór dominującej czerni. W innej niosąca Juanowi obiad Yerma spotyka leżącą między nimi Wesołą Staruszkę, którą błaga o radę na rozwiązanie swojego problemu, a która w spektaklu ma postać młodej, skąpo odzianej kobiety w seksownych szpilkach na niebotycznych obcasach; wyraźnie zmęczonej, jakby po intensywnie spędzonej nocy, a mimo to już niecierpliwie przyzywanej za kulisy przez jakiegoś mężczyznę.

Kobiety w tym spektaklu dominują na scenie. Przyjaciółki, sąsiadki, plotkujące praczki, siostra Juana, która ma pilnować, by Yerma nie wychodziła z domu i nie przynosiła wstydu mężowi, czy wreszcie zaklinaczka Dolores, u której Yerma odprawia modły i ekstatyczne tańce, dzięki którym ma szybko zostać matką. Pojawiające się na scenie kobiety dopełniają sugestywnego obrazu żeńskiego świata, w którym rozgrywa się dramat głównej bohaterki. Mężczyźni zjawiają się tu sporadycznie, wszak ich życie toczy się w polu. Tworzą odrębny świat, który nigdy nie spotka się ze światem kobiet. Na scenie przesiadują za półprzezroczystą ścianą z pleksi, gdzie dobrze się bawiąc, na żywo – do czego Passini przyzwyczaił już swoich widzów – tworzą tło muzyczne spektaklu. Muzyka, skomponowana przez reżysera do słów pieśni zapisanych w tekście dramatu, które śpiewają bohaterowie, współczesna, oparta na dźwiękach gitar elektrycznych i perkusji, czasem żywa i energetyczna, czasem poetycka, nastrojowa, uniwersalizuje historię Yermy, nadaje jej wymiar metafory życia kobiety rozdartej pomiędzy własnymi marzeniami, naturalną, biologiczną potrzebą zostania matką i narzucanymi jej społecznymi rolami.

Szkoda, że w spektaklu dość słabo wypadają młodzi jeszcze aktorzy. W ich wykonaniu giną gdzieś emocje, od których kipi sztuka Lorki. Aktorzy często nie przekonują, sprawiają wrażenie, jakby nie do końca odnajdywali się w tym świecie. Gubią się w scenach grupowych, w których widać raczej pracę indywidualną niż dzieło zespołowe, mimo że ruch sceniczny sprawia wrażenie dobrze przemyślanej choreografii.

Niemniej jednak Yerma Passiniego w Teatrze Collegium Nobilium to dzieło ważne. Zaproszenie niezwiązanego z Akademią Teatralną artysty do pracy nad spektaklem dyplomowym zaowocowało ciekawym eksperymentem. Spektakle dyplomowe z reguły stanowią przegląd umiejętności zdobytych przez młodych aktorów kończących edukację w Akademii Teatralnej. Paweł Passini natomiast postawił na zbiorowy proces twórczy, w którym liczy się własne zaangażowanie i kreatywność. „Zdecydowałem się na tę pracę ze względu na studentów głodnych takich doświadczeń” – mówił reżyser jeszcze przed premierą („Życie Warszawy”, 23 lutego 2011). „To są ludzie otwarci, jeszcze im się chce, ale po spotkaniu z nimi nie dziwi mnie fakt, że wielu z nich wchodzi później do zawodu z poczuciem, że szkoła teatralna niewiele ich nauczyła. Jeśli jednak mamy być odpowiedzialni za kształt przyszłego teatru, to należy zapraszać do współpracy w Collegium Nobilium reżyserów z zewnątrz”. W Yermie niejednokrotnie widać, że taki rodzaj pracy dla młodych aktorów to nowość. Może dobrze by było, gdyby wykładowcy Akademii Teatralnej rozważyli, co zrobić, by młodzi aktorzy opuszczali mury uczelni z poczuciem dobrego przygotowania do zawodu.



Anna Szymonik
Teatr
3 czerwca 2011
Spektakle
Yerma