Kobiety wcale nie pozostają w tyle

„Poważne komedie" czy „śmieszne dramaty" Gavrana to znakomity materiał dla teatru. Sam jestem zdziwiony faktem, że nie trafiły jeszcze na nasze sceny jego najciekawsze teksty. Może przeszkodą jest ich pozorna „lekkość" czy atrakcyjność, które w naszym mniemaniu sytuują je na pograniczu farsy, gatunku niezbyt u nas cenionego. Mam nadzieję, że już niedługo spojrzymy na twórczość Gavrana z nieco innej perspektywy.

Z Henrykiem Adamkiem, reżyserem spektakku Miro Gavrana „Mąż mojej żony" zrealizowanego w Teatrze Kandyd2, rozmawia Ryszard Klimczak.

Ryszard Klimczak: Po piętnastu latach nieobecności w życiu teatralnym wznawia swoją działalność Teatr Kandyd, tym razem jako Formacja Artystyczna Kandyd 2. Na początek proponuje sztukę Miro Gavrana „Mąż mojej żony". Dlaczego Gavran i dlaczego właśnie ten tytuł?

Henryk Adamek: Formacja Artystyczna Kandyd 2 pragnie nawiązać do niektórych założeń programowych Teatru Kandyd. Jednym z nich była prezentacja sceniczna uznanych kameralnych utworów dramaturgii współczesnej. Sztuka Miro Gavrana z pewnością do nich należy. To dobrze „skrojona" komedia, opowiadająca o samotności współczesnego człowieka, o jego ogromnej potrzebie bliskości drugiej osoby, która to bliskość paradoksalnie może czasem przyczynić się do jeszcze większej samotności. W tym tkwi się zarówno mądrość, jak i komiczna siła dramatu Gavrana.

„Mąż mojej żony" to druga inscenizacja tej sztuki w pana reżyserii. Pierwsza miała miejsce w grudniu 2014 r. w Teatrze C. K. Norwida w Jeleniej Górze. Co pana skłoniło do zajęcia się tym dramatem po tak krótkim, zaledwie dwuletnim „oddechu"?

- Realizacja jeleniogórska okazała się prawdziwym sukcesem frekwencyjnym, trudno na to przedstawienie kupić bilet. Zyskała też uznanie w oczach krytyki. Odczuwam jednak pewien niedosyt w ukazaniu problemu, którego ta sztuka dotyka. Mam nadzieją, że uda mi się przedstawić go dogłębniej w realizacji katowickiej.

Mimo mistrzostwa obserwacyjnego i dobrego obyczajowego poczucia humoru „Mąż mojej żony" nie jest szczególnie powszechnie granym dramatem w Polsce. Zrealizowano go chyba w pięciu miejscach. Najwcześniej poznał nas na nim Tomasz Obara, który wystawił tę sztukę w trzech teatrach, a po raz pierwszy w Polsce w Teatrze Ludowym w 2004 r.. Pan idzie w jego ślady.

- Pięć realizacji dramatu współczesnego to wcale nie tak mało! Poza tym sztuka nie jest łatwa do wystawienia. Istotnym problemem jest tu gwara śląska, którą według pomysłu tłumaczki, pani Anny Tuszyńskiej, operować musi jeden z jej bohaterów. Co zaś do przedstawień Tomka Obary, to w nieco odmienny sposób patrzymy na twórczość Miro Gavrana. I niech tak pozostanie.

Jak pan sądzi, dlaczego teksty Gavrana nie goszczą zbyt często na naszych scenach?

- „Poważne komedie" czy „śmieszne dramaty" Gavrana to znakomity materiał dla teatru. Sam jestem zdziwiony faktem, że nie trafiły jeszcze na nasze sceny jego najciekawsze teksty. Może przeszkodą jest ich pozorna „lekkość" czy atrakcyjność, które w naszym mniemaniu sytuują je na pograniczu farsy, gatunku niezbyt u nas cenionego. Mam nadzieję, że już niedługo spojrzymy na twórczość Gavrana z nieco innej perspektywy.

Dlaczego wybór Dariusza Niebudka i Dariusza Wiktorowicza jest najwłaściwszym dla katowickiego przedstawienia?

- Realizacja katowicka to twórcze, niemal towarzyskie spotkanie trójki przyjaciół. Poza tym Dariusz Niebudek, choć sam nie jest Ślązakiem, świetnie mówi po śląsku. Gdyby nie ta szczęśliwa okoliczność, z pewnością nie porywalibyśmy się na „Męża mojej żony".

W dramacie występują dwie postaci: Zeflik i Edmund. W pana realizacji bierze udział – jeśli mogę zdradzić – jeszcze jedna osoba. Kto to jest?

- Rzeczywiście, tak jest w realizacji jeleniogórskiej. Jak będzie w Katowicach, zobaczymy. Sam jeszcze tego nie wiem.

Scenograficznie nie jest to zbyt mocno rozbudowane przedstawienie. Ale jest coś, co stanowi element niezbędny. Proszę opowiedzieć, dlaczego na scenie koniecznie musi wisieć „pranie'?

- „Pranie" jest nieodłącznym rekwizytem przedstawienia. Czy pełni jeszcze jakąś funkcję, pozostawmy to widzowi.

Historia opowiadana w „Mężu..." wychodzi naprzeciw obecnym tematom czy trendom obyczajowym. Mianowicie jest... seksistowska. Tyle, że seksizm w naszych czasach wyraża się w zasadzie formą dyskryminujących zachowań mężczyzn wobec kobiet. Tutaj jest jednak inaczej. Jak?

- Proszę mi wierzyć, w tej materii kobiety wcale nie pozostają w tyle. Wystarczy się trochę rozejrzeć. Albo przyjść na nasze przedstawienie. Zapraszamy.

Dziękuję za rozmowę i ściskam kciuki za premierę.



Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
16 grudnia 2016
Spektakle
Mąż mojej żony
Portrety
Henryk Adamek