Kocha, nie kocha, lubi... manipuluje

Teatr to Biblia Pauperum dla tych, którzy nie umieją czytać. Klasa średnia, pospólstwo, które zapełnia teatry, może bez większego trudu pojąć, o co w nim chodzi. – tymi słowy, zaczerpniętymi z przemyśleń Augusta Strindberga, rozpoczyna się spektakl „Panna Julia", prezentowany na kameralnej scenie Teatru Ludowego, umiejscowionej pod krakowskim Ratuszem. P

Po tym wprowadzeniu, można odnieść wrażenie, że przedstawienie w reżyserii Radosława Stępnia, podejmie temat sielankowy, rubaszny, humorystyczny. Ta prosta rozrywka dla pospólstwa będzie chwilą wytchnienia po całodziennej pracy, gonitwie codziennych spraw. Bynajmniej.

W intymnej przestrzeni kuchennej, której progi przekraczają widzowie, a każdy element sceny jest na wyciągnięcie ręki, znajdują się trzy osoby – tytułowa Panna Julia (Maja Pankiewicz), lokaj Jean (Krystian Pesta) oraz kucharka Kristin (Roksana Lewak). Przestrzeń wypełnia atmosfera zabawy nocy świętojańskiej, przyniesiona przez Julię gdzieś z oddali. Zabawy naznaczonej flirtem, kokieterią, grą pozorów. Walką o dominację i przewagę nad drugim człowiekiem. Jest to walka płci oraz walka klas, siłowanie się na ręce, podjęte przez osobę, w tym wypadku, z góry skazaną na przegraną. Owe starcie rozpoczyna się niewinnym flirtem kobiety, która posiąść chce mężczyznę. Mężczyznę którego nienawidzi za to, że w ogóle istnieje. Jednocześnie własnego służącego, pragnąc przełamać przyjęte zasady i konwenanse.

Jednak, pierwotnie posiadana siła, bardzo szybko obraca się przeciw niej. Tej, która z uwodzonej, staje się uwiedziona. Jean, używając pięknych słów, bardzo szybko przejmuje kontrolę. W końcu, już jedną podwładną ma – Kristin. To ona ma być jego narzeczoną – według jej samej, całego otoczenia i słów wypowiadanych przez Jeana. Ale ta relacja nie istnieje. Kucharka żyje złudzeniami, wypiera to, co dzieje się wokoło. Nie tyle ufa słowom swojego ukochanego, co ich nie słyszy. Wymiana zdań, padające powtórnie frazesy nie docierają od nadawcy do odbiorcy. Każda ze stron jest głucha. Ta relacja jest sztucznym wytworem, kartą przetargową Jeana.

Każdy odpowiada za swoje czyny. Julia sama rozpoczyna tę zabawę i ponosi jej konsekwencje. Chce pociągać za sznurki, a sama staje się marionetką. Dowiaduje się kim jest – według Jeana. Dowiaduje się, co powinna zrobić – według Jeana. Równie często zdarza się, że pszczoła zabija lwa, lub przynajmniej doprowadza go do szaleństwa. – mówi autor dramatu. On, nie mając honoru, może bez niego żyć. Ona nie potrafi. Zostając sama, w pustym pomieszczeniu, w którym władzę przejął już wbity w stół nóż, pyta wszystkich: Co powinnam zrobić? Odpowiada jej głucha cisza. Gdzieś z kąta padają ciche: Nie wiem. Nie widzimy noża w jej dłoni, ale nagłe zniknięcie może oznaczać tylko jedno.

Doskonałym dopełnieniem całości jest muzyka, przygotowana przez Bogumiła Misala oraz wideo, funkcjonujące na zasadzie przerywnika, w którym Michał Majnicz wciela się w rolę samego autora dramatu – mentora i twórcy. Zawsze pojawiającego się w szczytowych momentach, zachodzących między bohaterami.

Punktem centralnym minimalistycznej scenografii (Eliza Gałka) jest stół. Miejsce posiłku, dyskusji, miłosnej ekstazy, na koniec – impuls do zbrodni. Okrążając go, postaci zmieniają pozycję względem siebie, próbując przechylić szalę zwycięstwa nie swoją korzyść. To właśnie tutaj Jean spotyka się obiema kobietami. Kobietami, które oddziałują na siebie na zasadzie kontrastu. „Czarna" Kristin jest tłem dla całej na biało famme fatale - Julii. A może odwrotnie?

Subiektywne obserwacje tych relacji pozwalają wysnuć indywidualne wnioski. Każdy z nas może opowiedzieć się za inną ze stron, dla każdej może stworzyć akt oskarżenia, bądź odnaleźć usprawiedliwienie. Jedno jest pewne – mający 130 lat dramat wciąż pozostaje aktualny. W końcu, mówi o relacjach międzyludzkich: miłości, zdradzie, ignorancji..., które nigdy nie przestaną być nam obce.



Paulina Zięciak
Dziennik Teatralny Kraków
21 listopada 2018
Spektakle
Panna Julia