Kochajcie artystów!

Teraz niełatwo sprostać jest odpowiedzialności. Teatr może w tym pomóc - rozmowa z Krzysztofem Jasińskim

Krzysztof Lubczyński: W Pana teatrze i w Pana indywidualnych realizacjach przez 43 lata działalności dominuje klasyka, co nie musi być oczywiste z uwagi na to, że działa Pan w mieście teatralnym, w mieście teatrów takich jak Słowackiego, czy Stary. Jaka motywacja ideowa Panem kieruje przy takim wyborze?

Krzysztof Jasiński: Jestem już tak daleko na mojej drodze, że w ulotnej sztuce teatru interesują mnie wartości uniwersalne, ponadczasowe. A takie niesie tzw, klasyka. Na początku drogi buntowałem się przeciwko niej, a jej mistrzów kroiłem tępą pilą profana. Nasze adaptacje pełne były cytatów z klasyków często odbiegających od pierwotnego sensu. Potem nabrałem szacunku, Klasyka nie jest łatwa, bywa hermetyczna, często napisana archaicznym językiem, nie wszystkie obce arcydzieła mają współczesne tłumaczenia. Norwid jest poetą nieznanym nie tylko ze względu na artystyczną i intelektualna rangę, ale przede wszystkim przez trudny język. "Vademecum" Norwidowe leży zakurzone i czeka na żywą lekturę. Sięgam po klasykę również dlatego, że jest w niej zawarty ciągle niewykonany testament. Nasze młode elity muszą dorosnąć, żeby budować nie na gruzach, ale na fundamentach ojców. Nasi klasycy mówią o polskości, o polskim losie i zadaniach dziejowych do wykonania. I to jest ciągle aktualny testament. Romantycy nie tylko projektowali nam przyszłość, oni uświadamiali nam także przeszłość osadzając naszą kulturę w tradycji śródziemnomorskiej, więc europejskiej. Musimy kiedyś ten testament zrealizować. Inaczej nadal będziemy społeczeństwem kalekim. Nikogo rozsądnego nie trzeba przekonywać, jak wiele jest do zrobienia w tej sprawie.

To jest punkt dojścia w Pana myśleniu artystycznym. A jak było na początku?

- Na początku był bunt. W latach 70. już ubiegłego wieku Teatr STU często nazywany był teatrem politycznym, bo towarzyszył swojemu pokoleniu na drodze do wolności w tych wszystkich zmaganiach, które przeżywało ono razem z Polską. Moje pokolenie zyskało świadomość ideową w marcu 1968 r. Zaraz potem były grudzień 1970 i spektakl "Spadanie", który objechał świat utwierdzając nas w przekonaniu, że ból jest uniwersalny, a my jesteśmy obywatelami świata. Potem dołączyliśmy "Sennik polski" i "Exodus", a cale heroiczne dziesięciolecie podsumowała gorzka "Don Kichoteria". To był koniec lat gierkowskich, gorzki spektakl o pozycji i losie inteligenta pokazany w krzywym zwierciadle, więc odrzucony przez część środowiska jako szyderstwo. Potem rzeczywistość dopisała bardziej gorszące sceny i dopisuje nadal. Widzimy, co się dzieje teraz z elitami od prawa do lewa..

Jak Pan zdefiniowałby swoje pokolenie?

- Jest wyjątkowe. Zamieniło bunt na wartość. Wywalczyło wolność bez rozlewu krwi. Jest to pokolenie, którego dorobek życia sytuuje Polskę w Europie jako wolny kraj. Spełniło się marzenie. Teraz niełatwo sprostać jest odpowiedzialności. Teatr może w tym pomóc. Wiem, że brzmi to pompatycznie, ale taka jest prawda.

Jako inscenizator wybrał Pan formułę teatru realistyczno-poetyckiego. Dlaczego akurat taką?

- Bo takie jest sedno sztuki teatru i taka jest klasyczna formuła. "Wszelka przesada kłóci się z celem teatru: a celem było i jest - tak u początków teatru, jak i dzisiaj -podstawiać zwierciadło naturze, uświadamiać cnocie i hańbie ich własne rysy, substancji epoki nadawać formę, która ją utrwali". Tak jest u Szekspira w "Hamlecie" w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Najważniejszy jest wybór tego, co i po co się mówi. O reszcie, czyli o dotarciu do widzów, decyduje forma, czyli sztuka.

Jak się osiąga taką siłę spektaklu jak Pana "Biesy", które niedawno zobaczyliśmy w Warszawie?

- To właśnie jest kwestia języka, za pomocą którego dociera się do widza.

To jest też wynik pokory wobec autora tekstu, niestawiania się ponad czy przed autorem. Taką siłę daje zespół artystyczny. Muszą być wspaniali aktorzy, bez nich się to nie uda i z nimi trzeba docierać do głębi tekstu wszelkimi możliwymi środkami. W przypadku "Biesów" musiałem napisać własną adaptację, bo ta autorstwa Alberta Camusa wydala mi się anachroniczna. No i jeszcze konstrukcja dramatyczna. Nasze przedstawienie to misterium w trzech częściach jak Triduum Paschalne. Intensywność kontaktu osiągamy dzięki formie przedstawienia.

W Pana teatrze od zawsze poczesne miejsce zajmuje klasyka, także romantyczna. Czy chodzi o to, by przez te teksty pokazywać naszą współczesność?

- Polscy romantycy uczyli polskich niewolników wtajemniczenia w los i pokazywali im drogi prowadzące do wyzwolenia.

No to chyba to już nieaktualne?

- Ależ wręcz przeciwnie. Pozostawanie przez lata w rozmaitych niewolach zafałszowało nam własny obraz. Mogliśmy się tłumaczyć, że krzywdzą nas inni, że nic naprawdę od nas nie zależy. To oni - źli Niemcy, to oni - źli Rosjanie. Od 20 lat decyzje podejmujemy już sami. Mówiąc za Wyspiańskim "wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony". Więc musimy się zmienić, społecznie dorosnąć, aby sprostać odpowiedzialności za wolność, którą wreszcie mamy. Mają tego pilnować elity. Posłużę się strasznym przykładem pożaru w Kamieniu Pomorskim, który pokazał naszą wielkość solidarnościową i małość obywatelską. Po tym pożarze władza ogłasza żałobę narodową, zachowuje się szumnie i symbolicznie, ale w efekcie kompromitująco. Przecież ktoś wsadził tych ludzi do tych baraków. Trzeba ich z nich wydobywać, a nie posyłać stare ubrania i skazywać na lumpenproletariat, a potem ogłaszać żałobę narodową. Trzeba pamiętać, że tak naprawdę to nie jest margines. Można powiedzieć, że paradoksalnie centrum naszych problemów znajduje się na marginesie.

Co wobec takich problemów mogą sztuka, teatr?

- Sztuka służy nie tylko do zabawy, choć i ta jej tunkcja jest bardzo ważna. W teatrze mamy do czynienia z fenomenem chwili, jednego wieczoru, który możemy zapamiętać na długo, na cale życie. W teatrze możemy przeżyć głębokie poruszenie. Tam serce otwiera umysł. Człowiek staje przed drugim człowiekiem i przedstawia świat. Teatr rozwija wrażliwość na drugiego człowieka chyba najbardziej ze wszystkich sztuk. Teatr mówi o kondycji człowieka współczesnego, uświadamia mu jego rolę. Najważniejsze, że może kształtować elity. Moje pokolenie miało swój teatr. To były teatry Dejmka, Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego. Tworzyliśmy też swój teatr alternatywny. Oba nurty się wzajemnie napędzały, bo\' wszystkim chodziło o to samo. W "Spadaniu" zbudowanym na kanwie T. Różewicza mówiliśmy za poetą, że jest wiele dróg, które biegną, ale nie biegną do środka, jest wiele domów, które stoją, ale nie ma środka. W "Exodusie" śpiewaliśmy słowa A. L. Moczulskiego o tym, że z garbów wyrosną nam skrzydła. Elity mojego pokolenia wiele zawdzięczają teatrowi. Choć teatr nie podaje szczegółowych recept jak żyć i nie rozwiąże problemów Kamienia Pomorskiego, bo nie jest od tego, to jednak w dłuższej perspektywie może nas zmienić. Stajemy się wrażliwsi i lepsi. I od tego jest teatr.

Zapowiedział Pan niedawno cykl przedstawień wielkiej klasyki, w tym Witkacego wg m.in. "Sonaty Belzebuba" w wersji musicalowej oraz tryptyk "Wesele", "Akropolis i "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Na 45-lecie Teatru STU przygotowuje Pan "Króla Lira" Szekspira. Jak Pan definiuje dziś swój teatr?

- Jako miejski teatr dla własnej publiczności, jako miejsce spotkania i porozumienia artystów z widzami. Jako teatr mieszczański, do którego chodzi się z potrzeby. Teatr żywy, gorącego odbioru i owacji na stojąco.

Taka kultura, w tym teatralna, o jakiej Pan mówi, była tematem znakomitych, popularnych prowadzonych przez Pana benefisów z udziałem wielkich artystów pod powtarzanym przez Pana zawołaniem "Kochajcie teatr, kochajcie artystów". Szkoda, że dziś na takie benefisy nie ma w telewizji szans...

- Benefisy gościły w telewizji 20 lat i towarzyszyły naszej transformacji. Wszystkie są zarejestrowane jako wartościowe świadectwo kultury i jeszcze nie raz będą pokazywane jako dokumenty czasu, portrety wspaniałych Polaków.

***

Krzysztof Jasiński - ur. 21 lipca 1943 r. w Borzechowie. Reżyser, aktor, absolwent PWST w Krakowie (1968). Dwa lata wcześniej założył Teatr STU, który zaczął się pojawiać na największych festiwalach na świecie. Reżyserował w Teatrze Narodowym w Meksyku i na Białorusi. Byt współtwórcą spektakli nazwanych manifestem pokolenia: "Spadanie", "Sennik polski", "Exodus". W stałym repertuarze Teatru stu można zobaczyć w jego reżyserii m.in. "Biesy" Dostojewskiego, "Szczęśliwe dni" Becketta, "Rozmowy z diabłem" Kotakowskśego, "zemstę" Fredry, "Wariata i zakonnicę" Witkacego. Reżyserował wielkie widowiska plenerowe, opery, musicale i widowiska telewizyjne. Był redaktorem naczelnym TV Kraków i dyrektorem programowym Canal+.



Krzysztof Lubczyński
Trybuna
27 czerwca 2009