Kolorowa historia miejska duetu:

Premiera "Rybek..." odbyła się w okolicznościach szczególnych, bo nie na plaży, gdzie wszystkie rybki "grasują", ale wyjątkowo w Sali Koncertowej Portu Gdynia. Pogoda tego dnia była "pod psem", więc organizatorzy zdecydowali się przenieść premierę do sali widowiskowej. Dzięki temu frekwencja znacznie wzrosła, bo sala portu przewyższa możliwościami miejsc Scenę Letnią w Orłowie. Przy ogólnym aplauzie publiczności, w życzliwej i radosnej atmosferze wydarzenia pokazano 50-minutowe przedstawienie na motywach książki "Legenda o gdyńskich rybkach" Patrycji Wojtkowiak-Skóry.

Tym razem Szymon Jachimek nie zaskoczył nadmierną "ekspresyjnością" słowa, powstrzymał się od ciętego języka, starał się być umiarkowanie poprawny. Tylko co jakiś czas zadziwiał propozycjami "niepopularnymi", jak krzewienie miłości gdyńsko-gdańskiej, choć może gdańsko-gdyńskiej? Sopot wspomniany na marginesie i na koniec starcia Arka-Lechia nie zajął odpowiednio godnego miejsca. Chociaż patrząc na "wypadki" trójmiejskich włodarzy, gdzie dziś szukać godności... No ale spektakl ma być chyba dla dzieci, więc trzeba próbować mówić o tym, że wszelkie antagonizmy da się okiełznać. Choć nie zapominajmy, że najlepiej żyje się w Gd...a np. Gdynia jest zaje.... Na pr w końcu wydaje się największe pieniądze.

Historia trzech wybrednych, choć ładnych panien ukaranych za "marzenia" o mężu idealnym, nie do końca była zrozumiała w finale. Czyżby niewdzięczne dziewczyny zostały zaklęte w trzy kamienne ryby czy utopiły się przypadkiem i dopiero potem zaklęto je bezpowrotnie? Nieczytelne były również relacje Maciej-Krzysiek, ponieważ pierwszy z nich szukał żony, ale jednocześnie wykazywał skłonności zbyt przyjacielskie względem Krzyśka, który to deklaratywnie żony nie szukał. Poza może jeszcze nerwową czarodziejką Franciszką z własnym węzłem, która miała moc wpływania na ludzi oraz "upupianiem" publiczności (dzieci, jak przyjdzie Maciej..., a teraz dzieci wstańcie...), nic nie wydawało się już dziwne. Kolorowe korowody aktorów na scenie, ciekawe układy choreograficzne (ale dopasowane do większej sceny letniej), barwne stroje, niektóre ręcznie haftowane, rytmiczne piosenki nadawały walory tej inscenizacji. Szczególnie wysiłek Karoliny Bryl, kostiumolożki, wydaje się wart docenienia. Kostiumy były różnorodne, wielomateriałowe. Precyzja w hafcie (słano podziękowania kółku hafciarskiemu z Chwaszczyna) i kroju do pozazdroszczenia. Pochwalić trzeba jeszcze oprawę promocyjną - oprócz programu, w którym znajduje się karta konkursowa, widzowie mogli również otrzymać pocztówki z aktorami, które akurat tego wieczoru mogły być od razu bezpłatnie zaopatrzone w znaczek i wysłane.

Tomasz Podsiadły bardzo dobrze przygotował aktorów na pewno pod względem ruchowym. Niemal cały zespół wykazał się dużą swobodą sceniczną, rytmicznością i sprężystością ruchów. Niezły był poziom artykulacji, jedynie piosenki w zbiorówkach pozostawiały wiele do życzenia. Wyróżniały się dynamiką Anna, Hanna i Joanna, czyli Marta Stanke, Anna Górna i Małgorzata Choroszewska. Ciekawą rytmizacją tekstu posługiwali się Sylwa Ogryzek jako Sołtyska Franciszka i w jednej scenie Marcin Ziurkowski jako Krzysiek. Zespół jako zbiorowość wydawał się być przygotowany do spotkań z publicznością

Spektakl może momentami nużyć, bo napięcie rozłożone jest nierównomiernie. Mam trudność w dookreśleniu odbiorcy tego spektaklu. Ze względu na naiwność i prostotę opowieści raczej skłaniałabym się za publiką w przedziale wiekowym 4-9 lat. Wiem, że Gdynia potrzebuje mitów i bajek, więc może "Rybki..." to kolejna opowieść szukająca nieco na siłę pokładów tajemniczości i wyjątkowości miasta z morza i marzeń. A może to tylko propozycja na słoneczne wakacje...



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
22 sierpnia 2016