Komedia łódzka jakich mało!

„Sklep to żaden interes" to urocza opowieść autorstwa Zbigniewa Pacury o zdeterminowanym z miłości młodym Żydzie, przedwojennej Łodzi, ówczesnych priorytetach, wartościach i perspektywach na życie. Historię żydowskiej rodziny opowiedziano z dystansem, humorem i życzliwością. Użyto stereotypów, podparto je kontrastowymi charakterami i sprzecznymi celami bohaterów, w efekcie powstała wdzięczna komedia z istotnym dla łodzian lokalnym rysem. Jednak nad bohaterami wisi widmo nadchodzącej wojny, której konsekwencji nie są jeszcze świadomi.

W ramach wprowadzenia zaprezentowano serię zdjęć miasta z dawnych lat w stosownej muzycznej oprawie. Scenografia Krzysztofa Andrysiaka (we współpracy z Magdaleną Bezat) jest prosta, estetyczna, doskonale spełnia swoją rolę. Wnętrze składa się z kilku charakterystycznych dla czasu akcji mebli oraz malarskiego tła przedstawiającego witryny sklepowe przy dawnej Piotrkowskiej. Obraz utrzymano w chłodnej, szarawej tonacji trafnie oddając charakter przemysłowego miasta. Co jakiś czas na scenę wnoszone są nieliczne przedmioty takie jak ławka, latarnia czy drewniany magiel, które skutecznie zmieniają miejsce akcji. W spektaklu najważniejsza wydaje się być opowiadana historia, nie scenografia czy nowatorskie teatralne rozwiązania.

Kuba (Jan Jakubowski) po utracie statusu studenta prawa postanawia zostać dziennikarzem i razem z temperamentnym przyjacielem Staszkiem (Rafał Dąbrowski) założyć własny interes. Po drodze zakochuje się w Jance (Ewelina Kudeń-Nowosielska), prostytutce, niechętnej trudom i szkodliwości pracy w fabryce. Oba te fakty nie sprzyjają jego napiętej relacji z ojcem. Ten zaplanował dla syna przejęcie w spadku „sklepu na samej Piotrkowskiej!" oraz żonę z wysokim posagiem. Chłopak postanawia dopiąć swego, wbrew ojcu założyć gazetę i wziąć ślub z Janką.

Ciepłe, stonowane oświetlenie i muzyka z lat 30. łagodnie dekorują opowieść. Wzbogacono ją o czarujące drobiazgi, jak dźwięk starego telefonu zamiast dzwonków w antrakcie czy pokrzykujący goniec przebiegający wokół widowni ze świeżym nakładem „Gwiazdy łódzkiej" w dłoniach. Ciekawe rozwiązania ruchu scenicznego nie pozwalają, aby dialogi, niejednokrotnie naprawdę długie, stawały się nużące. Obserwujemy szycie na maszynie, rozciąganie prania czy grę chodnikową. W treści znaleźć można odniesienia do współczesności, energia i zapał młodych, różnice pokoleniowe czy zmartwienia rodziców dorastających dzieci są stosunkowo bliskie dzisiejszym. Tutaj warto przypomnieć scenę, kiedy Kuba przebiera w kandydatkach na żonę oferowanych przez żydowskiego swata odrzucając kolejno ich zdjęcia, co budzi skojarzenie z aplikacją dla singli o nazwie Tinder.

Happy end nie stanowi zamknięcia. W naddatku otrzymujemy serię materiałów archiwalnych z Hitlerem i Charliem Chaplinem skojarzonych ze sobą w oparciu o motyw czarnego wąsika oraz narrację kontynuującą losy bohaterów. Biorąc pod uwagę historyczny i lokalny wymiar sztuki informacje te są ciekawym dopełnieniem fabuły.

„Sklep to żaden interes" jest spektaklem, sprawiającym że zatapiamy się w realia dawnej Łodzi. Zasłuchujemy w opowieści o żydowskiej rodzinie a ta wiedzie nas własnym rytmem. Co jakiś czas czujemy gorzki posmak nadchodzącej wojny, ale szybko wracamy do bieżących spraw, życie codzienne płynie przecież w przemysłowej Łodzi tak szybko. Zapominamy o dalekim świecie polityki, tragiczne wydarzenia poza granicami są zbyt odległe dla nas tu. Do refleksji skłoni jednak końcowa sekwencja archiwaliów. Sztuka jest prostą w narracji komedią z zabawnymi, zręcznymi dialogami i wspaniałą obsadą.

Idealna na kameralny, przyjemny wieczór w rodzinnej atmosferze Teatru Małego w Manufakturze.



Katarzyna Drab
Dziennik Teatralny Łódź
28 lutego 2019
Portrety
Mariusz Pilawski