Komu te miraże na wschodnim bazarze?

Na wschodnich i południowych bazarach można znaleźć absolutnie wszystko - co tylko sobie wymyślimy. Chociaż trudno byłoby na nich zapewne o lalki teatralne. Podobnie jest w rozpoczynającej sezon Wrocławskiego Teatru Lalek premierze. "MIRAŻE. Baśnie Ludów Wschodu" wyreżyserowała Ewelina Marciniak na podstawie tekstu Szczepana Orłowskiego, inspirowanego "Baśniami tysiąca i jednej nocy".

Leżymy zawieszeni w próżni, dryfujemy w bezczasie. Niebieskie światło z ciepłymi miodowymi refleksami przepływa po białej, miękkiej gąbce jak po wodzie. Widzowie usadowieni na niej wygodnie wsłuchują się w czarującą wokalizę przewodniczki (Joanna Halszka Sokołowska). Na zawieszonych po dwóch stronach sceny dużych arkuszach papieru ochotnicy zapisują swoje myśli albo rysują fluorescencyjnymi flamastrami. Trochę śnimy, trochę obserwujemy się nawzajem. Ale zanim znajdziemy się w tej sennej bańce światła i chłodnego powietrza, obejrzymy historię o gorącej miłości, przeplataną innymi opowieściami, wątkami pobocznymi i wieloma dygresjami czerpanymi ze świata Orientu.

Na początku panuje chaos i nie za bardzo wiadomo, o co chodzi. Publiczność stoi w hallu teatru i obserwuje przebiegających i wołających do siebie aktorów. W pewnym momencie Dżinija (znakomita w tej roli Helena Sujecka) zaprasza nas na widownię, czyli do Iramu - Miasta Kolumn. Dlaczego to baśniowe miasto zostało nazwane miastem kolumn, skoro żadnej kolumny nie widać w scenografii zaprojektowanej przez Natalię Mleczak, trudno powiedzieć. Atmosferę wschodu tworzą barwne, bogate kostiumy i znajdująca się w głębi sceny makieta pałacu sułtana. Piękna jest w tym spektaklu oprawa muzyczna, w całości zapewniona na żywo przez Joannę Halszkę Sokołowską, która śpiewa oraz gra na keyboardzie, kontrabasie i bębenku.

Główny wątek to opowieść o miłości królewny Budur (Agata Kucińska) i królewicza Kamara (Grzegorz Mazoń), którzy zakochali się w sobie, gdy za sprawą magii Dżina (Radek Kasiukiewicz) i Dżiniji spotkali się ze sobą we śnie. Po przebudzeniu - gdy dziewczyna na swoim palcu znajduje sygnet ukochanego, a on na swoim jej pierścień - szalejąc z miłość, będą próbowali odnaleźć się nawzajem. Widzowie śledzą ich dość nieudolne i zabawne poczynania, a napięcie oczekiwania przerywane jest wątkami pobocznymi i oderwanymi od toku głównej opowieści scenami. Jedną z nich - najpiękniejszą i najbardziej poruszającą w całym spektaklu - jest ta, w której zwierzęta (aktorzy z dużymi głowami zwierząt wyglądającymi, jakby były ulepione z gliny) rozmawiają ze sobą o złej naturze człowieka. To też jedna z niewielu scen teatru opartego na formie plastycznej czy animacji. Trudno ją bowiem nazwać lalkową (wszak teatrolodzy od lat spierają się o to, czy maska jest elementem teatru lalek).

Atmosferę i sposób konstrukcji całego spektaklu dobrze charakteryzuje zabawna scena na bazarze. Nieustający hałas, ruch i zamieszanie, a do tego słychać powtarzane jak mantrę zdanie "Tanio, tanio, tanio, drogo, używane wąsy!". Aktorzy rzucają materiałowymi sakiewkami do publiczności i przeciskają się między fotelami z gigantycznymi warzywami i owocami. Wszystkie w kolorach łososiowych: bakłażan, ogórek, granat, fasola, pomidor. Potem będą świetnie wybijać na nich rytm, grać jak na perkusji.

W spektaklu, mimo wrażenia bałaganu i tłumu, gra tylko sześć osób. Wszyscy aktorzy są w doskonałej formie zarówno pod względem gry i ruchu, jak i muzykalności i poczucia humoru. Istotną rolę spełniają tu właśnie żartobliwość i pewna figlarność, choć raczej nie są one skierowane do dzieci. Dorośli, oprócz wyłapywania scenicznych żartów, na pewno będą doszukiwali się w przedstawieniu aktualnych wątków i odniesień. Obserwujemy przecież na scenie kraj wschodu, patrzymy na, ukazywaną z lekkim przymrużeniem oka, kulturę arabską. W pewnym momencie na scenie pada hasło "17:59!" i wszyscy przerywają swoje zajęcia, by modlić się i bić pokłony.

"MIRAŻE" adresowane są do dzieci powyżej szóstego roku życia. Trudno powiedzieć dlaczego. Wielość wątków i dynamika spektaklu bardzo utrudniają odbiór i wymagają skupienia nawet od dorosłych widzów. Decydująca jest tu może zaplanowana przez twórców interakcja. Dzieci siedzą na materacach na scenie i aktorzy czasem włączają je w akcję. Kontakt z publicznością trwa nawet po spektaklu: widownia zostaje podzielona na dwie części. Ci, którzy na swoich biletach napisane mieli NOC, trafiają do opisanego na początku pokoju snów, ci z napisem DZIEŃ po przerwie wracają na Dużą Scenę, by uczestniczyć w krótkich warsztatach z aktorami - tańczyć i grać na gigantycznych warzywach ze spektaklowego bazaru. Potem następuje zamiana. Jednak trudno powiedzieć czy ta interakcja cokolwiek wnosi do przedstawienia oprócz dobrej zabawy. Czy w jakiś sposób przybliża dzieciom ukazywany na scenie Wchód i Ludzi Wschodu?

"Sezon 2015/16 w całości dedykowany jest naszym najmłodszym widzom" - napisano na stronie Wrocławskiego Teatru Lalek w tekście o planach repertuarowych. Dlaczego znowu nie ma tam miejsca dla dorosłych? Dlaczego WTL sam przykleja sobie łatkę swoistego Kindergarten, do którego przychodzą dzieci z rodzicami, dzieci z nauczycielami, dzieci z opiekunami i tylko cichcem po korytarzach przemykają dorośli miłośnicy lalkarstwa i krytycy? Teatr lalek staje się coraz bardziej teatrem dla dzieci, w którym jednocześnie coraz trudniej ujrzeć lalkarstwo. Wielka szkoda, że po tak udanej premierze spektaklu dla dorosłych, jakim było "W środku słońca gromadzi się popiół" w reżyserii Agaty Kucińskiej WTL nie planuje kolejnych "dorosłych" premier. Choć właściwie "MIRAŻE" niekoniecznie są dla dzieci, to po premierze trafiły przecież do porannego repertuaru i na widowni zasiądą już teraz głównie szkoły.



Karolina Przystupa
Teatralia
7 października 2015