Konarski kontra Bułhakow

Teatr Rampa mógł być dotychczas kojarzony z popkulturowymi cukierkami, takimi jak „Tango Piazzolla", czy „Broadway Street – The Show": pysznymi i lekkostrawnymi. Teraz zaskoczył widzów bardzo odmienną, muzyczną interpretacją „Mistrza i Małgorzaty", jednego z największych dzieł XX wieku.

Niejasna jest odpowiedź na pytanie, czy przed obejrzeniem adaptacji warto przeczytać oryginał. Z jednej strony, bezsłowny wstęp do spektaklu przedstawiający historię zakochanych Mistrza i Małgorzaty oraz wątek Jeszuy i Piłata (trwający jedną scenę) były ciężkie do zrozumienia bez znajomości powieści, z drugiej – znajomość książki bardzo przeszkadzała, gdy reżyser próbował forsować swoją wersję wydarzeń, bo narzucała jedyną słuszną interpretację zdarzeń scenicznych.

Michał Konarski, reżyser spektaklu, a zarazem scenograf, tłumacz piosenek i autor adaptacji, nie wierzy w Mefista i w jego „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Wyznaje raczej ciągłą wojnę totalną dobra ze złem. Objawia się to w jego adaptacji „Mistrza i Małgorzaty”. Diabeł ze świtą przybywa do Moskwy, aby zniszczyć każdy pozostały promyk dobra w radzieckiej Rosji. Na tle prostackich, małostkowych urzędników wciąż wydaje się być siłą, która może już tylko pomóc, krusząc skostniałą i złą rzeczywistość, jednak robi to w sposób wyjątkowo prześmiewczy, tracąc sympatię widzów. Co więcej, wbrew oryginałowi, Woland nie otacza opieką Małgorzaty zakochanej w swoim Mistrzu, raczej stara się ją pognębić. Bal wydaje się być zbiorowym gwałtem na pięknej bohaterce, a zakończony jest pojedynkiem między wytrwałością i dumą Małgorzaty a złem diabła. Na pełne agresji pytanie: „Czego chcesz za bycie dzisiaj królową mojego balu?”, Małgorzata odpowiada milczeniem, choć widać, że całą sobą pragnie wrócić do Mistrza. Spektakl niespodziewanie kończy się powrotem Małgorzaty do ukochanego. Diabeł odczytał pragnienia kobiety, czy została ona wynagrodzona przez kogoś innego? A może było to tylko jej przywidzeniem?

Pierwszą część spektaklu, bardzo wierną oryginałowi, przedstawiono przekonująco i z lekkością. Zwracał uwagę Konrad Marszałek jako poeta Iwan Nikołajewicz o pseudonimie Bezdomny, który w czymś na podobieństwo sceny widzenia, uplecionej przez Wolanda, wcielił się w Jeszuę oskarżonego o obrazę majestatu. Jako towarzysz przeintelektualizowanego Berlioza (Julian Mere) wydawał się być płytkim chłopaczkiem o niewielkich ambicjach, jako Jeszua pokazał szlachetność, a w scenach szaleństwa porwał widownię. Między innymi za jego zasługą jedną z najlepszych scen spektaklu stała się rozmowa Bezdomnego z Mistrzem w szpitalu psychiatrycznym.

Druga część pozostawiła po sobie dużo niezrozumienia. Potoczyła się bardzo szybko, chaotycznie, choć najwyraźniej to ona miała decydować o wymowie spektaklu. Nie wątpię, że poza możliwościami teatru byłoby przedstawienie feerii, jaką stworzył Bułhakow w finale „Mistrza i Małgorzaty”, jednak szybkość, z jaką reżyser uciął wszystkie wątki i zakończył spektakl, nie pasowała do przyjemnego tempa pierwszej części. Dominika Łakomska jako Małgorzata nie miała czasu pokazać swoich umiejętności aktorskich, także Markowi Frąckowiakowi - odtwórcy roli Wolanda (bardzo dobremu w pierwszym akcie) akcja drugiej części wymykała się z rąk.

Spektakl określiłabym jako ciekawy eksperyment z niezłym wynikiem. Interesujące były wstawki muzyczne o klimacie radzieckich przyśpiewek i roszady meblowe oraz kostiumy Tatiany Kwiatkowskiej. Aktorzy trzymali poziom, a sam teatr, który pokusił się o zadanie prawie niewykonalne (adaptacja klasyki tego formatu!), wyszedł z konfrontacji obronną ręką. Zabrakło pomysłu lub lepszej jego realizacji w drugim akcie, czego efektem jest brak spójności i niezrozumienie. Ostatecznie Michał Konarski przegrał z Michaiłem Bułhakowem, ale spójrzmy prawdzie w oczy: kto by wygrał?



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Warszawa
7 grudnia 2013