Końca świata nie będzie...

...bo, jeśli ktoś jeszcze nie wie, już jest. Wychodząc od apokryfu objaśniającego pochodzenie człowieka od Szatana, Agata Duda-Gracz odsłania własną "Apokalipsę. Skróconą historię maszerowania". Autorka, jednocześnie reżyser i scenograf prapremiery w Teatrze Jaracza, wychodzi z głęboko słusznego założenia, że każdy dzień jest drogą ku śmierci, którą ludzie zmieniają sobie w koszmar

Już w pierwszym scenicznym słowie staje się jasne, jak to się zaczęło. "I zszedł Szatan" - oznajmia niemal anielska współczesna jejmość. Z siły wyśpiewanych po aramejsku fragmentów apokryfu - inspiracji tego widowiska niczego dobrego o i dla ludzkości spodziewać się nie należy. W klaustrofobicznym pomieszczeniu zbudowanym na scenie, oklejonym gazetami, współczesnymi apokryfami (zapisami niemal biblijnych prawd do wierzenia), z ławek jak w starym kościele śledzimy ludzkie życie, które zaczęło się psuć od Adama i Ewy.

Nie ma czterech jeźdźców Apokalipsy (Śmierć, Głód, Wojna, Zaraza) jak z drzeworytu Durera. Śmierć może mieć postać sympatycznego chłopaka, który ci powie, że już nie zjesz pączka, co go niesiesz w torbie. Jako wzór łagodności i odkupienia nie musi się pojawić Baranek, wystarczy miś przytulanka, który nie przetrwa starcia z agresją małolatów. A miecz? Po co! Jest bejsbol. Plagę głodu? Spustoszenie sieje wódka.

Umieranie, zabijanie, poniżanie, krew, ból - tak toczy się świat. Nie ma nic świętego i przeżytego naprawdę. Trzy siostry (nawiązanie do tych z Czechowa?) niczym anielice unoszą się w powietrzu, odgrywając skecz zmieniający w groteskę matczyny pochówek. Nadmiar czułości, rodzicielska nadopiekuńczość, kariera, przemoc domowa - to wyniszczające plagi. Odkrywcze?

Tak jak w tytule obrazu Breugla - jedyne, co nas czeka, to "Tryumf śmierci"... "Apokalipsa" Dudy-Gracz rośnie, rozkwita, wyrodnieje karmiona banałami, często podniosłymi. Gonitwa myśli nie ma końca: "śmierć jest częścią życia", "beznadziejni też mają prawo do życia", "jesteśmy kontynuacją" i w konkluzji: "znów gówno wyszło", "znowu wszystko w tym samym gównie wylądowało, ale lot miało piękny", ale "nie będzie etosu"...

To, że Apokalipsa tkwi w codzienności, i to nawet wtedy, gdy pszczoły zbierają miód, a rybak spokojnie naprawia sieć, odkrył już hodowca pomidorów z wiersza Miłosza "Piosenka o końcu świata". "Apokalipsa" według Dudy-Gracz kataloguje życiowe przypadki. Doceniając intencje, szkoda, że tak dosadnie, łopatologicznie i "ku przestrodze" zostały przełożone.

Pochwalny pean należy się aktorom! To zespołowa kreacja zbioru osobowości. Za ich sprawą banały były mniej banalne, proporcje prawdy i kpiny wyważone, a rozmaitość sztuczek rodem z brutalistów, realistyczne bójki i popisy kaskadersko-akrobatyczne nabierały sensu.

Milena Lisiecka, Izabela Noszczyk, Iwona Dróżdż-Rybińska, Krzysztof Wach, Marek Kałużyński, Hubert Jarczak, Aleksander Bednarz, Tomasz Wesołowski, diaboliczny Cezary Studniak występujący gościnnie i w roli bez słów Stanisława Chmielewska sprawili, że prawie 2,5-godzinne maszerowanie ku śmierci... daje się przeżyć.



Renata Sas
Express Ilustrowany
17 maja 2011