Konceptualny Lear

Na ascetycznie pustej scenie, przy towarzyszeniu niepokojącego dźwięku zwanego muzyką ciszy, stary król dzieli swoje królestwo pomiędzy trzy córki. To, której przypadnie największa część ziemi i władzy, teoretycznie uzależnione jest od plebiscytu „Powiedz-Mi-Jak-Mnie-Kochasz”, ale wielka mapa za plecami króla pokazuje dobitnie, że wszystko jest już zdecydowane.

Wygląda na to, że król kocha jedną córkę bardziej od innych, których nie kocha wcale. Jest przy tym mężczyzną w pełni sił fizycznych i władz umysłowych. Nie musi oddawać władzy. Dlatego dziwi jego kapryśny plebiscyt, który powoduje lawinę tragicznych zdarzeń. Dlaczego Lear ten plebiscyt urządza i skąd jego nieadekwatna reakcja na odpowiedź Kordelii? Andrzej Seweryn zdaje się tego nie wiedzieć. Można oczywiście mówić, że jest to sztuka bez żadnego uzasadnienia psychologicznego - ale rolą reżysera i aktora również - jest stworzenie pewnej spójności postaci, znalezienie wyjaśnień dla nawet najbardziej niedorzecznych działań. Ta niewiedza znakomitego przecież aktora sprawia, że Lear traci na wiarygodności.

W spektaklu wykorzystano pełny tekst sztuki, nie dokonując wyboru. Jest to zabieg celowy, ponieważ jakikolwiek wybór narzucałby interpretację, a tego Lassalle zdaje się unikać. Szkoda, bo pozostawił mnie z pytaniami, na które do tej pory usiłuję sobie odpowiedzieć: o czym i dla kogo jest dziś ta najmroczniejsza z tragedii Shakespeare’a? Nie o władzy, to pewne. I raczej nie o rozpadzie więzów rodzinnych, bardziej o ich braku. Może trochę o wstrętnej starości, która odziera ludzi z umiejętności jasnego osądu sytuacji?

Jeśli chodzi o obsadę, to zespół Teatru Polskiego udźwignął ciężar tekstu: wyjątkowe brawa należą się Lidce Sadowej (Kordelia), Jerzemu Schejbalowi (Gloucester), olśniewającemu Szymonowi Kuśmidrowi (Oswald),  Jarosławowi Gajewskiemu (Błazen). Za to pozostałym córkom Leara niemal udało się zepsuć całe przedstawienie: Marta Kurzak (Goneryla) jest pretensjonalna, Anna Cieślak (Regana) histeryczna. W żadnej z nich nie ma siły zdolnej przeciwstawić się potężnemu ojcu, żadna z nich nie jest okrutna, a nawet zła, w żadnej nie ma zarzewia Lady Makbet: obie są tylko głupie i wredne, niczym małe żmijki, które należałoby rozdeptać. Dlaczego więc król, mając do dyspozycji stu rycerzy, i nie kochając córek, o czym świadczą drobne gesty ujawniające wstręt, nie rozdeptuje ich, jak na to zasługują? Wracam tu do pytania o wiarygodność Leara i psychologiczne uzasadnienie sztuki.

Mimo wszystkich powyższych zastrzeżeń „Król Lear” Jacquesa Lassalle’a jest spektaklem niezwykłym i ogromnie konsekwentnym, konceptualnym, wielkim inscenizacyjnie: brak muzyki i ascetyczna scenografia Doroty Kołodyńskiej obnażają całą precyzję aparatu aktorskiego i zwracają uwagę na tekst, który w wizji Francuza nabiera przedziwnej melodyjności, śpiewnej frazy. Chwilami przestaje być ważne CO mówią (przecież i tak każdy zna treść sztuki), na rzecz tego, JAK mówią: to jak opera bez śpiewu, i również jak opera, przedstawienie jest bardzo statyczne i dzięki temu wizualnie zachwycające. A olśniewająca burza, stworzona przez Mikołaja Molendę sprawia, że jeszcze długo po wyjściu z teatru czujemy się wysmagani przez wichurę i deszcz.



Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
13 maja 2014
Spektakle
Król Lear
Portrety
Jacques Lasalle