Konflikt polski - część pierwsza ("Ferdydurke")

Od samego początku spektaklu "Ferdydurke" w Teatrze Fredry w Gnieźnie widzowie stają się świadkami zderzenia różnych poglądów i opinii. Co wynika z tego starcia? Jakim głosem ze sceny przemawia dziś Gombrowicz? Do czego zachęca i czemu się przeciwstawia?

Październikowe premiery w wielkopolskich teatrach przyniosły spektakle, które przyglądają się polaryzacji polskiego społeczeństwa i wszechobecnemu konfliktowi odmiennych racji. W przeddzień kolejnych wyborów na scenach teatralnych zagościły spektakle stawiające pytania o polskość, wolność i przynależność oraz decyzje, które podejmujemy, próbując sprostać tym pojęciom lub od nich uciec.

ZŁY SEN

Gnieźnieńskie "Ferdydurke" zaczyna się od "wprowadzenia w formę" i konfliktu. Najpierw następuje przemówienie, z którego widzowie dowiadują się, że w jednym z najlepszych teatrów województwa wielkopolskiego obcować będą z twórczością geniusza Gombrowicza. Następnie z widowni odzywają się kolejne głosy dotyczące tej twórczości - w tym samego Gombrowicza. Aktorzy, schodząc na scenę, kłócą się o wartość literatury i tradycji: "Chopin, Gombrowicz, Mickiewicz do niczego nie są potrzebni. Precz z Gombrowiczem!".

Od samego początku spektaklu - nieco zdezorientowani obecnością aktorów wśród publiczności - widzowie stają się świadkami konfliktu, zderzenia różnych racji i opinii.

Po pierwszej burzliwej wymianie zdań słyszymy "Pogo" z tekstem Marcina Świetlickiego, piosenkę zaczynającą się od słów "Spałem źle. Ona spała źle, pełne porozumienie", której dalszy fragment "Spałem źle w tym kraju, w którym znów ojczyznę a nie wiosnę zobaczą/ Jak Ci się nie podoba to wypierdalaj/ Źle spałem" brzmi jak słowa zbyt często czytane dziś na forach internetowych i w niektórych mediach.

Od słów Świetlickiego spektakl płynnie przechodzi w początek powieści Gombrowicza: "We wtorek zbudziłem się o tej porze bezdusznej i nikłej, kiedy właściwie noc się już skończyła, a świt nie zdążył jeszcze zacząć się na dobre". Z sennego koszmaru przechodzimy w jeszcze bardziej złowieszczą "rzeczywistość". Od tego momentu wraz z głównym bohaterem Józiem odwiedzamy kolejne przestrzenie znane z powieści: szkołę, dom Młodziaków, dwór. W każdym z tych miejsc następuje kolejna eskalacja konfliktu, zderzenie różnych poglądów, kolejne starcie bohaterów.

BRAWUROWA WALKA

W przestrzeni szkoły pomysł ten sprawdza się świetnie - brawurowo zagrane zostają zmagania dwóch stronnictw: zwolenników Miętusa i popleczników Syfona, między którymi znalazł się Józio.

Spektakl ma dobre tempo i dynamikę. Oparty jest na ciekawych rozwiązaniach ruchowych, wykorzystujących również znaczące w powieści gesty (np. wskazywanie palcem), a choreografia pojedynku na miny przypomina "dance battle" - bitwę dwóch rywalizujących ze sobą grup tancerzy.

W tej części przedstawienia zachwyca również scena sporu o to, czy "Słowacki wielkim poetą był", która doprowadza publiczność do wybuchów śmiechu, przypominając, że "wielka poezja, będąc poezją i będąc wielką nie może nas nie zachwycać, a więc nas zachwyca". Zostaje to gorzko spuentowane przez samego Gombrowicza, który komentuje kolejne wydarzenia dotyczące bohaterów - stwierdza, że "nie ma to jak szkoła, jeśli chodzi o wdrażanie uwielbienia dla wielkich geniuszów" i nawołuje do zdobycia się na własne poglądy - indywidualne podejście do własnej ojczyzny i własnego życia.

Dyskusja o wielkości poezji przywodzi na myśl pamiętną scenę z filmu "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", w której podczas pierwszych zajęć dotyczących czytania poezji skonfrontowane zostały dwie wizje odbioru: pierwsza - zawarta we wstępie do podręcznika - "matematyczna", pozwalająca rzekomo wpisać każdy wiersz w schemat współrzędnych, który określa jego wartość i druga - proponowana przez nauczyciela - stawiająca na emocje i uczucia, dążąca do autentycznego przeżycia.

W tej części pomysł adaptacji powieści i realizacji spektaklu w oparciu o starcie różnych punktów widzenia, idei i ideologii sprawdza się i pozwala na wykreowanie ciekawej scenicznej rzeczywistości, która daje możliwość zaistnienia młodym aktorom.

DAREMNA UCIECZKA

Gorzej jest jednak w dwóch następnych przestrzeniach - w drugiej (dom Młodziaków) i trzeciej części spektaklu (dwór) walka Józia z formą przestaje zachwycać. W powieści podróż i ucieczka głównego bohatera stają się z czasem coraz bardziej bezcelowe i męczące, a w końcu zyskuje on świadomość, że "nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę". Widz teatralnej adaptacji również odczuwa bezcelowość i zmęczenie, ale wynikają one przede wszystkim z tego, że spektakl grzęźnie w niespójności scen, niewyeksploatowanych wątków, nadmiarze dopisanych refleksji i komentarzy. Przekaz staje się coraz bardziej rozmyty, a chwyty teatralne coraz tańsze i mniej wysmakowane.

W finale jest tak, jakby w przypadku gnieźnieńskiej realizacji powtórzyła się historia samego Gombrowicza, który podobno miał problem z zakończeniem powieści. Z tą tylko różnicą, że twórcy spektaklu nie znaleźli sposobu na wybrnięcie z tej opresji. Przedstawienie wieńczy pozbawiona nadziei fraza "tu nie będzie rewolucji" i obraz sceniczny, który rozczarowanego widza może sprowokować do refleksji typu "ciszej nad tą trumną".

Piotr Ratajczak, reżyser, w filmie zapowiadającym realizację "Ferdydurke" w Gnieźnie mówił: "Nasze Ferdydurke dzieje się dzisiaj, w rzeczywistości, gdzie szczególnie jesteśmy spętani systemami, ideami, ideologiami, i Gombrowicz próbuje na nowo przypomnieć, na czym polegało jego zmaganie z polskością, uzyskanie wolności".

O ile sama idea przeczytania "Ferdydurke" przez pryzmat wszechobecnego dziś polskiego konfliktu i zachęta do poszukiwania wolności poprzez wyjście z narzucanych form są niewątpliwie ciekawe, o tyle wydaje się, że spektakl nie wytrzymał ciśnienia pomysłu na poprowadzenie adaptacji tą drogą.



Agata Wittchen-Barełkowska
www.kulturaupodstaw.pl
26 listopada 2018
Spektakle
Ferdydurke
Portrety
Piotr Ratajczak