Koniec małych zbrodni

Od 2008 roku w repertuarze Teatru im. W. Siemaszkowej jest spektakl Erica-Emmanuela Schmitta pt. "Małe zbrodnie małżeńskie". W maju żegnamy już ten tytuł. Po raz ostatni można zobaczyć Beatę Zarembiankę i Grzegorza Pawłowskiego czyli Lisę i Gillesa w dniach 11, 12 i 13 maja

E.E. Schmitt jest filozofem, który mówi o sobie, że tworząc teatr, przestaje nim być. "Małe zbrodnie małżeńskie" to rodzaj pewnej gry, jaką prowadzą między sobą małżonkowie. Zaniki pamięci, na które cierpi mąż po tajemniczym wypadku, któremu uległ we własnym mieszkaniu, są okazją dla jego żony by zmienić go w idealnego partnera. Tylko czy Gilles naprawdę cierpi na amnezję? Czy Lisa jest z nim do końca szczera? Co tak naprawdę wydarzyło się w ich domu? Wbrew pozorom, tajemnicza gra tych dwojga ma za cel uratować, a nie pogrążyć ich związek.

Ta niezwykła sztuka od początku budziła ogromne zainteresowanie widzów, intrygowała, wzruszała, skłaniała do refleksji nad własnym życiem. Jak wspomina Grzegorz Pawłowski, dla niego była to jednak miłość od "drugiego wejrzenia" - Kiedyś, dawno temu spotkałem się z tym tekstem. Przeczytałem go i stwierdziłem, że jest strasznie nudny, nawet niesceniczny. Od tego czasu upłynęło jednak kilka lat Kiedy reżyser Zbigniew Najmoła zaprosił do współpracy Beatę i mnie, po raz drugi podszedłem do tego tekstu i zacząłem się do niego przekonywać. I stała się rzecz niesamowita - od podejścia na "nie" doszedłem do tego, że jest to mój ukochany spektakl, który naprawdę bardzo mocno zapadł w nas i będzie już do końca życia. Jest tylko jeden spektakl, który jest dla mnie równie ważny, to "Jabłko" grane też na Małej Scenie z Małgosią Machowską.

Równie ważny jest ten spektakl dla Beaty Zarembianki - Są spektakle, które lubimy bardziej, lubimy mniej, są też takie których nie lubimy, ale tych które kochamy jest naprawdę bardzo niewiele. Dosłownie na palcach jednej ręki mogę wymienić te ukochane przedstawienia, w których grałam w ciągu minionych 22 lat - podkreśla. - W "Małych zbrodniach" bardzo podobała mi się historia, natomiast język był dla mnie czymś nowym. Schmitt pisze inaczej. Ostatnio przeczytałam z nim duży wywiad, w którym powiedział, że jego teksty nie są przypadkowe, formułuje je bowiem w specjalny, wręcz matematyczny sposób, dobierając określenia, wyrazy, aby przedstawienia były jak muzyka. W efekcie całość jest bardzo teatralna, ale i bardzo muzyczna, ma swój rytm, melodię. Często aktor próbuje złamać tekst aby był bardziej naturalny, ale w tym przypadku tego nie trzeba robić. Muzyka tego przedstawienia jest niezwykła i staje się jednym z jego atutów, czymś, co go- oczywiście poza samą fabułą - wyróżnia.



(-)
Materiały Teatru
11 maja 2011