Kontuszowi versus fraczkowi

Pod wspólną egidą Tadeusza Nyczka i Mikołaja Grabowskiego powstał scenariusz oparty na "Wyzwoleniu" i "Legionie" Stanisława Wyspiańskiego, "Opisie obyczajów za panowania Augusta III" Jędrzeja Kitowicza, "Pamiątkach Soplicy" Henryka Rzewuskiego, kilku utworach Witolda Gombrowicza oraz "Mimice" - XIX-wiecznym podręczniku dla aktorów autorstwa Wojciecha Bogusławskiego. Efektem tych zachodów jest sztuka "Miny polskie", jaką oglądać można przy warszawskiej ulicy Karasia.

Mikołaj Grabowski już wcześniej przejawiał skłonności do poddawania scenicznej analizie tzw. genu polskości. Aktor i reżyser dał temu wyraz w licznych przedstawieniach, w których zgłębiał specyfikę kodu narodowego, czyli cech wyróżniających naszą nację na tle innych. Korzystając ze spuścizny zasłużonych w tym dziele antenatów pióra, konfrontował Grabowski świadectwa różnych epok, szukając tam punktów stycznych oraz kontrastów w tej kwestii. Konsekwentne te próby zaowocowały niniejszą syntezą sceniczną wystawioną w Teatrze Polskim. Czy z tego zderzenia rozmaitych przekazów coś nowego przebije się do świadomości współczesnych widzów, mających prawo całe wydarzenie potraktować zaledwie jako satyrę na polskie czasy teraźniejsze? Jakże bowiem aktualnie zabrzmią kwestie w stylu: U nas każdy jest prawnikiem, jak znajoma wyda się fraza: Bóg rozdzielił narody według języków...

Mimo wszystko jednak "Miny polskie" opierają się paradygmatowi prostego przełożenia dawnych historii na stany naszej teraźniejszości. Taka pokusa wydawałaby się może najbardziej wygodna i zrozumiała, ale zwykłe odwzorowanie schematów i przypisanie ich współczesnym Polakom nie leży w intencjach duetu Nyczek/Grabowski. Ciągłość genetycznej dezynwoltury czy wręcz autodestrukcji narodowej zachowana przez wieki pozostała w nas samych - przekonują o tym nie tylko obszerne fragmenty dzieł Wyspiańskiego, Gombrowicza, Bogusławskiego, Kitowicza czy Rzewuskiego. Tego też dowodzi specyfika biegu dziejów kraju. By nie utknąć w chropowatości języka epoki sarmackiej lub stanisławowskiej, twórcy przedstawienia postanowili dotrzeć do odbiorcy siłą przekazu wizualnego. Mając świadomość, że warstwa fundamentalnych myśli wieszczów ukryta została pośród archaicznego języka, realizatorzy postawili właśnie na prymat efektów optycznych, jakie można wysnuć z materii scenariusza. Stąd chyba wzięła się próba uchwycenia akcji w kadr niejako filmowy. W tym ujęciu wszelkie zdarzenia wypadają jakby bardziej dojmująco, nie przestając zarazem śmieszyć. Przyprawianie gęby, strojenie min, narodowa koncelebracja, megalomańska tromtadracja, Rzeczpospolita jako Winkelried narodów, czerep rubaszny, spór fraczkowych z kontuszowymi, małpowanie Zachodu... Wszystkie te niegdyś utrwalone ceremoniały itp. mają szansę wybrzmieć na nowo i zagrać na scenie Teatru Polskiego - wzmocnione siłą symbolicznie namalowaną ku przestrodze nowych pokoleń.

Chciałoby się powiedzieć: stają się Miny polskie formą osobliwej aktualizacji stereotypów, gdzie te stare tracą na znaczeniu, olbrzymia zaś część wciąż przerabianych obecnie musi ulec przetworzeniu na wersję odpowiadającą nowym wyzwaniom. Na użytek odbiorcy dzisiejszego dokonuje się tedy przeniesienia niedokończonego sporu ze sceny narodowej w formułę bliską stylowi YouTube. Sceptykom, którzy po obejrzeniu sztuki oszacują, że właściwie Nyczek z Grabowskim niczego nowego do sprawy (poza efektownym pierwiastkiem egzaltacji ruchowo-inscenizacyjnej) nie wnieśli, zadedykować by można epizod wieszcza. Oto Mickiewiczowski Konrad głosi pro pubłico bono kwestie przypisywane mu tradycyjnie przed laty. Kiedyś brzmiały one obrazoburczo - i odkrywczo. Lecz z czasem stały się ogólnie przyjętymi normatywami. W odbiorze dzisiejszym, poddane lekkim tylko modyfikacjom, zakrawają na anachronizm, plasując postać ich autora jako karykaturę samej siebie... Aktualizacja to jeszcze czy już błąd systemu?



Tomasz Misiewicz
Odra
16 listopada 2018
Spektakle
Miny polskie