Konwersacja z publicznością

Aktorzy kochają Bogusława Schaeffera i nie ma w tym nic dziwnego, wszak ten niezwykły dramaturg, muzykolog, kompozytor, krytyk muzyczny, grafik i pedagog... jak nikt inny umożliwia ujawnienie wszystkiego, co "gra w duszy" aktora a jednocześnie nie zmusza go do nadludzkich wysiłków.

Zdawać by się więc mogło - materiał łatwy, lekki i przyjemny. To jednak tylko pozory. Sztuki Schaeffera są swoistym egzaminem z aktorskiego kunsztu i trzeba nie lada odwagi, aby zmierzyć się z nimi i stanąć samotnie "oko w oko" z tkwiącą po drugiej stronie rampy publicznością, którą trzeba zdobyć, przykuć jej uwagę, zmusić do akceptacji i wciągnąć do gry. "Eksperci" od monodramów Schaeffera: bracia Mikołaj i Andrzej Grabowscy, Jan Peszek czy Andrzej Kierc z wirtuozerią rozpracowywali etiudy autora "Scenariusza dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego".

"Audiencja V" Bogusława Schaeffera w interpretacji Piotra Zawadzkiego jest ponadgodzinną konwersacją z publicznością, która w miarę "wciągania się" w dyskretnie proponowaną grę staje się nierozerwalnym elementem spektaklu. Momentami go ożywia a niekiedy sprowadza na niebezpieczne krawędzie. "Audiencja V" to wykład nieco zblazowanego muzykologa na temat twórczości Webera. Widownię (czyt. studentów) nie od razu porywa naszpikowany mądrościami wykład. Prelegent także jest chwilami znudzony sam sobą, przerywa więc monotonny elaborat, wikłając się w meandry niezliczonych dygresji, czasem śmiesznych, czasem prozaicznych, a bywa, że i wzruszających. Jakby i to nie pomogło - niczym z rękawa "wypada" muzyka, a ta (jak zwykle) jest niezawodna. I tak zaczyna rodzić się happening tworzony wspólnie z publicznością. Chwyt to odważny a za razem niebezpieczny, nie zawsze bowiem widzowie chętnie poddają się takiemu zabiegowi.

Małymi kroczkami, dokładnie badając grunt, Zawadzkiemu udało się jednak nawiązać kontakt z pozostającym w cieniu audytorium. Walczyli o to obaj, coraz bardziej zmęczony muzykolog, który szuka uznania dla twórczości Webera, jak również wcielający się w wykładowcę aktor. Obaj starają się dotrzeć do tkwiących nieruchomo w swych fotelach słuchaczy. Nie czując zainteresowania, muzykolog często składa broń, natomiast aktor nie poddaje się ani przez chwilę i z iście psychologiczną wnikliwością bada temperaturę zainteresowania widzów. Gdy zaczyna powiewać chłodem, sięga do zasobów życiowych mądrości lub wypróbowanych anegdot. Zawirowania relacji aktor-wykładowca tylko pozornie mieszają się między katedrą a turystyczną maszynką gazową. Podobnie jak pozorny jest brak związku między muzyką a posiłkiem, który każdy twórca musi przecież spożywać. Sprowadzoną do niezbędnego minimum scenografię wzbogacają wyłącznie rekwizyty, które pojawiają się w miarę rozwoju akcji. Teczkę wypełnioną zapiskami roztargnionego prelegenta wspomaga futerał, który miast oczekiwanej wiolonczeli skrywa zaskakujące przedmioty... ale nie psujmy zabawy tym, którzy jeszcze spektaklu nie widzieli.

Kiedy aktor może mówić o sukcesie? W przypadku monodramu odpowiedź przychodzi błyskawicznie. Bez wątpienia wtedy, gdy widzowie nie zerkają z niecierpliwością na zegarki, a po opadnięciu kurtyny ze zdumieniem zauważają: to już ta godzina... A tak właśnie zareagowali goście premierowego przedstawienia. Podczas "Audiencji V" wyreżyserowanej przez Wojciecha Leśniaka i Piotra Zawadzkiego czas biegnie szybko a kilkadziesiąt minut wspólnej świetnej zabawy wprawia wszystkich w znakomity nastrój. Być może twórcom spektaklu przyświecały słowa autora "Kaczo": Teatr bez ruchu jest martwy i nudny. Uważam komiczność za element najbardziej kreatywny, kreatywność i powaga wykluczają się wzajemnie, tego jestem pewien. Ponuraków powinno się przepędzać z teatru, są z pewnością zbyt mało inteligentni, by im coś w teatrze wyszło...

Sztuki Bogusława Schaeffera - jak pisze Małgorzata Kosińska - to teatralne partytury na wzór partytur muzycznych, w których autor snuje refleksje nad naturą teatru i aktorskiego przeobrażenia. Próbuje uchwycić wzajemne powiązania scenicznej prawdy i scenicznego fałszu, iluzji i deziluzji. W "Audiencji" Piotra Zawadzkiego wszystko jest teatrem, mokra od potu koszula prelegenta zdaje się nie przywierać do ciała aktora a jajecznica na cebulce, według zapamiętanego przez aktora przepisu mamy, porusza nozdrza widzów tak samo, jak słuchających wykładu studentów.

Dużym atutem spektaklu było zapewne wnętrze, w którym się on rozgrywał - Klub muzyczny Old Timers Garage w Katowicach-Piotrowicach. To miejsce, jakich bardzo nam w pejzażu kulturalnych propozycji brakuje. Magiczne i niezwykłe wręcz pomieszczenie jest wprost wymarzone dla kameralnych spektakli, choć stali bywalcy przyzwyczajeni do odbywających się tu koncertów, wieść o monodramie przyjęli pewnie ze zdziwieniem. Mam nadzieję, że gościć tu będą w pełnej symbiozie wszystkie dziedziny sztuki, i nie tylko mieszkańcy katowickiej dzielnicy znajdą tu scenę pełną rozmaitości. To świetny, nowy nabytek.

Nie ma sztuki bez życiowych doświadczeń, nie ma muzyki bez emocji, nie ma spektaklu bez widowni. W klubie Old Timers Garage zobaczyliśmy w nietypowej scenerii, z udziałem znakomitej publiczności brawurowo zagrany, bardzo dobry monodram. Każdy następny zapewne będzie już inny.



Maria Sztuka
Śląsk
27 listopada 2012
Spektakle
Audiencja V