Kosztowne obalanie mitów

V Katowicki Karnawał Komedii rozpoczął się zaprezentowanym w Teatrze Śląskim spektaklem, który bynajmniej nie skłania do uśmiechu - "Dynastia" Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha w reżyserii Natalii Korczakowskiej zdecydowanie przeraża. Instrumentalne wykorzystanie wątków i postaci pochodzących z kultowego serialu to jeden z wielu przykładów formalnych i merytorycznych nadużyć, jakich dopuścili się twórcy przedstawienia

Rozciągnięte na całą szerokość sceny białe schody rodem z musicalu sprawiają, że oczekujemy na pojawienie się wielkiej gwiazdy. Jednak przy dźwiękach „Moon river” przyjdzie nam wysłuchać jedynie rozmowy Crystal i Blake’a wyrzucających z siebie potoki nonsensownych zdań. Chwilę później na scenie pojawią się odpowiedniki serialowych bohaterów – Alexis, Steven, Jeff, Dex przetaczają się przed naszymi oczami niczym maszyny, ledwie przypominające ludzi z krwi i kości. Swoją obecność zaznaczają przy pomocy nadekspresywnych, przeteatralizowanych gestów, które najprawdopodobniej miały stać się znakiem scenicznego cudzysłowu. Na pierwszy plan wybija się wątek chorego na AIDS homoseksualisty Stevena, syna Blake’a, którego wstydliwa, ukrywana przez ukierunkowaną na sukces rodzinę choroba skazała na wykluczenie. Kiedy chory rozmawia ze swoim kochankiem aktorzy wychodzą z ról - zauważając, że „muzyka źle poleciała” rozmawiają o panowaniu nad publicznością i o tym, że chcieliby „być jak Maciek Stuhr”. Widz nie otrzymuje jednak odpowiedzi na pytanie o sens tego zabiegu. Podobna dezorientacja dotyczy zastosowanych konwencji (wodewilowe wachlarze z piór w połączeniu z białymi maskami gazowymi, jakie noszą na głowach pląsające wokół złotego manekina kobiety pogłębiają wrażenie panującego na scenie chaosu) oraz poszczególnych elementów scenograficznych, których rola pozostaje tajemnicą (wiszący u sufitu ekran, na którym widać przede wszystkim twarz Stevena czy noga, oderwana manekinowi). Niepokój pogłębia nawracający wątek spędzającej sen z powiek burzy śnieżnej, której pojawienie się na pustyni zdaniem Crystal staje się zapowiedzią nadciągającej katastrofy. 

Kolejne sceny przedstawienia pogłębiają podejrzenia o brak myśli przewodniej, jakie mogły narodzić się w widzu podczas pierwszych kilkunastu minut spektaklu. Bohaterowie skupieni wokół ciała nieżyjącego członka zarządu Edwarda oraz sprawa pełnomocnictwa, jakie należy siłą wydobyć od chorego Stevena w celu uzyskania większości w głosowaniu dotyczącym „przekazania nadwyżek budżetowych firmy dla Departamentu Wojny” to przedsmak tego, co ma nastąpić. Apogeum absurdu to rozmowa Stevena z Crystal, która zjawia się w miejscu jego odosobnienia by zapytać, czy „jest mu trudno w toalecie, czy boli go trzustka albo pęcherz”. Chwilę potem kobieta zostaje przepędzona przez Alexis, która nie szczędzi przekleństw rzucanych pod adresem drugiej żony Blake’a. Prócz oglądania homoseksualnych pocałunków w scenie kulminacyjnej widz zostanie bliżej zapoznany z anatomią męskiego ciała, panowie zrzucą bowiem ubrania, a ich genitalia stają się częścią wielkiego show, w którym okrągłe, wyglądające jak lukrowane torty poduszki poturlają się po schodach w kierunku publiczności. Produkująca bańki mydlane maszyna, która pojawi się na scenie, miałaby szansę stać się metaforą ułudy i przemijalności, gdyby nie wieńczący spektakl monolog Blake’a, który wprost do publiczności kieruje przesłanie dotyczące toczących jego dynastię chorób. Sens, który miał prawo umknąć widzowi w natłoku wizualnych szaleństw zostaje jasno i konkretnie wyłożony.

Spektakl Natalii Korczakowskiej to klasyczny przykład teatralnego bełkotu przejawiającego się zarówno w doborze środków formalnych, jak i treści, na którą składają się elementy pozbawione spoiwa. Zapożyczenie postaci z serialowego tasiemca to przykład instrumentalnego wykorzystania elementu kultury masowej, który w spektaklu nie nabiera żadnych konkretnych znaczeń, nie jest poddawany analizie i interpretacji, pozostając jedynie barwnym obrazkiem. Brak myśli przewodniej doskwiera coraz boleśniej, a zwalniający rytm przedstawienia, nad którym reżyserce nie udało się zapanować sprawia, że spektakl z minuty na minutę staje się coraz trudniejszy w odbiorze. Niezrozumiałe zabiegi (pierwsza żona Blake’a przedstawia się jako Alexis Collins, podczas gdy takie nazwisko nosiła grająca tę rolę aktorka - Alexis nazywała się Colby) pogłębiają poczucie znużenia i paranoi, w jakiej uczestniczymy, a która wykracza daleko poza deski sceny, stawiając pytania o genezę i możliwość powstawania tego rodzaju przedstawień.  

Reżyserka, która chciała „rozmontować mit Dynastii” osiągnęła inny cel. Pokazała jak głęboko zakorzeniony jest w nas mit sztuki i artysty, który ma prawo do własnej wizji i nie musi się z niej nikomu tłumaczyć. Szkoda tylko, że owo "obalanie mitów" odbywa się za publiczne pieniądze.

A to, że spektakl został pokazany w ramach V Katowickiego Karnawału Komedii przyprawia mnie o kolejne zdumienie - czy ktoś z organizatorów w ogóle pofatygował się i obejrzał to "dzieło" zanim zostało zaproszone na festiwal? Mam nadzieję, że tak ale jakimi kierował się kryteriami?...



Olga Ptak
Dziennik Teatralny
30 stycznia 2012
Spektakle
Dynastia