Kram w świetlicy
Wygląda na to, że Cezary Tomaszewski, znany już z renowacji teatralnych "ramot" (m.in. "Żołnierz królowej Madagaskaru", "Śpiewnik domowy" Moniuszki), stał się więźniem własnej koncepcji.I tym razem postanowił przewrócić wszystko do góry nogami, przeniósł obrazki śpiewane Leona Schillera do obskurnej świetlicy, zamienił aktorów w amatorów (takie przynajmniej wrażenie sprawiają na deskach sceny) i czekał na oklaski.
Pewnie znajdzie także wdzięcznych widzów, ale większość zawiedzie się na tym "Kramie z piosenkami", z którego wyparowały wdzięk, dowcip i lekkość. Starsi, którzy pamiętają spektakle reżyserowane przez Barbarę Fijewską (ostatnia ich premiera w roku 1996 w warszawskim Teatrze Polskim), będą wzdychać za dawnymi czasami, a młodzi wyjdą przekonani, że ten Schiller dziwaczył, zbierając głupie piosenki bez ładu i składu. Najbardziej zadowoleni pozostaną aktorzy, którzy bawią się na scenie doskonale.
Szkoda, bo pewnie najbardziej awangardowym podejściem do "Kramu" byłoby trzymanie się pierwowzoru, a w każdym razie szanowanie jego wewnętrznej tkanki. W końcu niewiele mamy w naszej tradycji widowisk rozrywkowych, zwłaszcza muzycznych, do których warto wracać i które mogą dostarczyć czystej przyjemności, jeśli tylko ktoś będzie umiał wykonać stare piosenki, niegdysiejsze popularne przeboje. Na pociechę pozostaje wzruszające wykonanie "Mojej peleryny", której liryczną podszewkę wydobył w swojej interpretacji Andrzej Kłak.
Tomasz Miłkowski
Przegląd
25 stycznia 2018