Kretę znam lepiej niż Chorzów

Gra, uczy, podróżuje. Czasami musi też być psychologiem. - Nigdy nie mówię studentom, że aktorstwo jest łatwym i cudownym zawodem. W teatrze trzeba być przygotowanym na ciężką harówę, mieć końskie zdrowie i odporną psychikę. A jeśli ktoś chce grać w serialach, nie musi do mnie przychodzić. Wystarczy, że wyśle swoje zdjęcia do agencji i będzie liczył na łut szczęścia.

Z Dorotą Pomykałą, aktorką teatralną, filmową, telewizyjną i radiową, rozmawia D. Czerwińska z Życia na Gorąco.

Z całą pewnością niektóre role są szczególnie bliskie Pani sercu?

- Nie zastanawiałam się nad tym. W Krakowie grywałam głównie role dramatyczne, a w Warszawie tylko komediowe. Oba te gatunki są dla mnie ważne. W serialach cudne jest to, że przez szkło cieszę ludzi, np. bardzo kocham Lucynę Skorupową ze "Szpilek na Giewoncie". Natomiast jak grałam w "Głębokiej wodzie" ze Sławą Kwaśniewską, czy więźniarkę w "Prawie Agaty" albo teraz matkę w "Autsajderze", to czuję, że można ludziom dać wzruszenie, podzielić się bólem. Nie mam ściśle określonego emploi. Kiedyś zaprosiłam na spektakl prostą kobietę. Jak wyszła z teatru, powiedziała mi, że stała się lepszym człowiekiem. W życiu nie dostałam lepszej recenzji!

Na studiach poznała Pani Krzysztofa Kieślowskiego. Jak wspomina Pani czas spędzony z tym reżyserem?

- To była taka bajka, która się nigdy nie spełniła, a zaczęła w szkole teatralnej na czwartym roku. Krzysztof miał z nami zajęcia przed kamerą i było w tej pracy coś niezwykłego. Mogliśmy wybrać sobie różne sceny, które nam leżą na sercu, a ja wybrałam szklaną menażerię. Mieliśmy próbę w Krakowie, na którą nie doleciałam, bo samolot się spóźnił. I proszę sobie wyobrazić, że gdy koledzy zawiadomili Krzysztofa o tym spóźnieniu, powiedział, że nic się nie stało i że chętnie się ze mną spotka, jak dotrę na miejsce. Pamiętam, że przyszedł uśmiechnięty i powiedział: fajnie, że jesteś. Do dzisiaj patrząc na ludzi widzę, że ci najwięksi są najbardziej skromni.

Porozmawiajmy o Pani domu rodzinnym. Jak z dzisiejszej perspektywy widzi go Pani?

- Ciepło, dobro, prostota. Rozśpiewana rodzina, mama, która od rana do wieczora zajmuje się dziećmi, uczy je wierszyków. Znam ich dużo, cały czas uczę się tańczyć, śpiewać, pisać. Bardzo wcześnie to wszystko robię, moje siostry również. Mamy jedną lalkę, która przechodzi z siostry na siostrę, bo nie jest najbogaciej. Tato pracuje, przychodzi z kopalni, daje pieniądze.

Czyli muzykalna, artystyczna rodzina?

- Wszyscy graliśmy i śpiewaliśmy. Moja siostra Ula na akordeonie i skrzypcach, Danusia na fortepianie, ja na gitarze, tata na akordeonie, a mama pięknie śpiewała.

Jest Pani pierwszą aktorką w rodzinie?

- Pierwszą z dyplomem, ale rodzice też byli artystami - mama aktorką parodystką amatorką, zabawiała nas w teatrzykach domowych. Natomiast tata przed pójściem do swojego zawodu był kierowany do łódzkiej filmówki na reżyserię, grał też w amatorskim teatrze. Po rodzicach sporo odziedziczyłam w genach.

Do szkoły aktorskiej zdała Pani za pierwszym razem. Rodzice musieli być dumni?

- Papiery złożyłam w tajemnicy przed wszystkimi. Mój repertuar właściwie był żaden, poza jednym wierszykiem i piosenką do wiersza Leśmiana o Urszuli Kochanowskiej. Jak się dostałam, wysłałam telegram do rodziców, którzy byli na wakacjach w Jastarni. Dostałam odpowiedź: przyjeżdżaj, czekamy na ciebie! Jak się spotkaliśmy, zapytali co na tych studiach będę robiła. Powiedziałam, że sama nie wiem, ale jak już się dostałam, to może warto sprawdzić. Dzisiaj młodzi ludzie mają większą świadomość swoich umiejętności i tego, co chcieliby robić w życiu.

Dzisiaj jest Pani autorytetem dla swoich uczniów w szkole teatralnej?

- Nie wiem. Trzeba by ich zapytać. Najbardziej cieszy mnie kontakt z młodymi ludźmi. Oni mają niesamowitą energię. Zdarzają mi się też nieprawdopodobne historie, np. pewien chłopak zaczął się dla mnie uczyć matematyki. Nie dlatego, że jestem piękna, tylko w przeciwnym wypadku ojciec nie pozwoliłby mu chodzić do mnie na zajęcia.

Ma Pani poczucie, że uczestniczy w życiu tych młodych ludzi?

- Nieustannie, a oni po latach mi za to dziękują. Za słowo, za zdanie, za przytulanie, za myśl, za pomoc, za czas, który im daję po zajęciach, bo np. trzeba kogoś wysłuchać. I to jest prawdopodobnie ta działka, której nigdy nie zaczęłam, pt psychologia. Z niektórymi wychowankami spotykam się na planach filmowych, np. z Kamillą Baar, Łukaszem Simlatem czy Sonią Bohosiewicz. Inni po latach wracają do mojej szkoły w roli nauczycieli. Nigdy nie mówię studentom, że aktorstwo jest łatwym i cudownym zawodem. W teatrze trzeba być przygotowanym na ciężką harówę, mieć końskie zdrowie i odporną psychikę. A jeśli ktoś chce grać w serialach, nie musi do mnie przychodzić. Wystarczy, że wyśle swoje zdjęcia do agencji i będzie liczył na łut szczęścia.

Poza szkołą i filmem satysfakcję czerpie Pani z podróży. Podobno była już Pani ok. 40 razy na Krecie?

- Przestałam już liczyć. Kocham podróże. Ostatnio na nowo zakochałam się w polskim morzu, a Kretę znam lepiej niż Chorzów Batory, więc jedyne, czego można mi życzyć, to pięknych podróży i pracy, żebym mogła na nie zarobić.

___

Dorota Pomykała - aktorka telewizyjna i teatralna. W 1975 ukończyła I Liceum Ogólnokształcące im. Jana Smolenia w Bytomiu. W 1979 ukończyła PWST w Krakowie i w tym samym roku zadebiutowała w wieczorze poetyckim „Jan Kochanowski" w Starym Teatrze w Krakowie. Występowała w Piwnicy pod Baranami, a także w Teatrze Nowym w Łodzi (1994), Teatrze Rozmaitości (1995), Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach (1999), Teatrze Bagatela (1999–2000, 2002) i Teatrze im. Juliusza Słowackiego (2000). Jest aktorką Starego Teatru w Krakowie.
Od 1992 prowadzi z Danutą Owczarek Studio Aktorskie „ART – PLAY" i dwuletnią Policealną Szkołę Aktorską w Pałacu Młodzieży w Katowicach.



Rozmawiała D. Czerwińska
Życie na Gorąco
21 sierpnia 2018
Portrety
Dorota Pomykała