Królewski dramat rodzinny

To już trzecia, po hiszpańskiej i brazylijskiej, inscenizacja "Króla Rogera" przez Michała Znanieckiego. I choć pojedyncze elementy pozostały podobne, zmieniła się wymowa, jak również cały finał.

Akcja rozpoczyna się tak samo, w królewskiej siedzibie, nieświątyni, a chór początkowy to chór poddanych, który donosi Rogerowi (pijącemu poranną herbatkę z Roksaną i nieistniejącym w libretcie synkiem) o Pasterzu-burzycielu. Ostatni akt zaś, który w teatrze w Bilbao rozgrywał się w klubie gejowskim, tu ma miejsce na ruinach dawnego pałacu - minęło 30 lat, król jest stary i schorowany, Roksana to również sterana życiem hipiska, a Pasterz odzywa się już tylko jako głos wewnętrzny. Co się przez te lata stało? Można się tylko domyślać.

Podobnie jak we wrocławskiej inscenizacji Mariusza Trelińskiego (z tym że tam ostatni akt rozgrywał się w szpitalu), i tu Roger w finale umiera; i tu także jako słynne "światło w tunelu" zinterpretowane jest owo słońce, do którego król śpiewa na końcu swą triumfalną pieśń. Może to zbyt prosta interpretacja, ale przynajmniej spójna. Łukasz Borowicz z wyczuciem prowadzi spektakl (trochę bywa problemów z chórami - scena Opery Krakowskiej jest nieduża), a wśród premierowych śpiewaków wybija się absolutnie Mariusz Kwiecień, najwybitniejszy wykonawca roli tytułowej. Trudno całej reszcie dorównać do tego poziomu.



Dorota Szwarcman
Polityka
27 listopada 2015
Spektakle
Król Roger