"Królowie wojny": Królewskie gry w zaciszu gabinetu"

Trylogia "Królowie wojny", którą wyreżyserował Ivo van Hove, ze świetnym "Ryszardem III" to znakomity finał Festiwalu Dialog we Wrocławiu.

Jeszcze zanim świat oszalał na punkcie "House of Cards", reżyser Ivo van Hove już pokazywał to, czego radził nie ujawniać Bismarck, czyli jak się robi "polityczną kiełbasę". Odsłaniał tajemnice współczesnych gabinetów, które nie przypominają rzeźni, tylko sterylne laboratoria. W 2009 roku ten światowej sławy reżyser i szef Toneelgroep Amsterdam zaprezentował na Dialogu "Rzymskie tragedie" oparte na "Koriolanie", "Juliuszu Cezarze" oraz "Antoniuszu i Kleopatrze" Szekspira. Polscy widzowie, którzy mieli w pamięci pierwsze rządy PiS, oglądali rzecz o tym, jak demokracja ewoluuje w stronę władzy silnej ręki.Teraz w "Królach wojny" Ivo van Hove przypomina średniowieczną wojnę dwóch Róż w rodzinie królewskiej, sportretowaną przez Szekspira w "Henryku V", "Henryku VI" i "Ryszardzie III".Polskim widzom może przypominać dzisiejszą wojnę w dawnym obozie Solidarności. Ale przecież wewnętrzne spory dzielą dziś cały świat i dawno już zarządzanie społeczeństwem poprzez konflikt nie było tak skuteczne w zdobywaniu władzy jak teraz.

Van Hove, który za naczelną zasadę wystawiania klasyki uważa przepisywanie jej na język współczesności, już w "Rzymskich tragediach" pokazał polityków w garniturach, rozgrywających swoje wojny poprzez spin doktorów, media, stosujących czarny PR i manipulację.

"Królów wojny" otwiera kalejdoskop władców Anglii, który cofa nas do średniowiecznej przeszłości. Jednak rekwizyty pozostają współczesne: korona jako mroczny przedmiot pożądania spoczywa w szklanej gablocie obok instrumentów służących do pozbywania się konkurencji - strzykawek z igłami równie niebezpiecznymi jak miecze i sztylety. Po brutalnym przejęciu władzy Ryszard III dzwoni do Donalda Trumpa, Angeli Merkel i Władimira Putina.

Gra toczy się w zaciszu gabinetów wyglądających jak salony apartamentowców. Są naszpikowane najnowszymi technologiami służącymi do monitorowania świata. Dawny królewski dwór przypomina jedynie galeria, na której zamiast minstreli jest kwartet instrumentów dętych i didżej puentujący dramatyczne zwroty akcji. Protagonistami są członkowie rodziny podzielonej jak mafia w krwawej rywalizacji o schedę po zmarłych tragicznie przywódcach. W tej rozgrywce prawo staje się plastyczne jak guma i służy temu, by usankcjonować jego łamanie z użyciem przemocy.

Zdecydowanie najlepszą częścią spektaklu jest "Ryszard III". W scenicznej tradycji okrutny władca przypomina kulawą Babę Jagę z garbem. Ivo van Hove korzysta z rekwizytorium dawnego teatru tylko w pastiszowej scenie przed lustrem, gdy Hans Hesting w roli tytułowej urządza sobie rozgrzewkę przed kolejną sceną.

Reżyser zdeformował sylwetkę wybitnego aktora w zgodzie z duchem naszych czasów, gdy emblematem piękna jest moda. Kazał Hestingowi wbić się w za mały, zbyt stary garnitur, co sprawia, że ma przykurczoną sylwetkę, ale też staje się człowiekiem, którego na salonach władzy nie można brać serio. Tymczasem to kamuflaż diabolicznego aktora, który w politycznym teatrze wykorzystuje przeciwko konkurentom ich największą słabość - pychę.

Najbardziej intrygująca jest scena finałowa. Henryk VII Tudor pokonuje Ryszarda III dlatego, że udaje mu się połączyć skłócone dotąd rodziny. Tak jakby van Hove sugerował, że szansę w osiągnięciu politycznego sukcesu i względnej harmonii mają dziś tylko szerokie koalicje.



Jacek Cieślak
Rzeczpospolita online
25 października 2017