Krzyk stłumiony

Cezary Iber realizując „Pogorzelisko" Mouawada cały czas bardzo stara się utrzymać spektakl na poziomie stłumionego krzyku. Tragedie i cierpienia wzięte z życia łatwo przenoszą się ze sceny na widzów. Tak bardzo, że brawa pod koniec przedstawienia wydają się być nietaktem. A ukłony aktorów są przyczyną gwałtownego spadku napięcia i mącą ogólną refleksję.

Wydarzenia na scenie dotyczą ogarniętego bratobójczą wojną Libanu. Ludzkiego pogorzeliska broczącego krwią opisanego przez libańskiego autora Wajdiego Mouawada. Ale wydaje się być oczywistą refleksja, że podobne wydarzenia pojawiły się już albo za niedługo mogą się pojawić w innym zakątku ziemskim na chwilę obecną spokojnym. – Siedzimy na beczce prochu – zdaje się mówić Iber. – To, co w Libanie, może w każdej chwili zdarzyć się wszędzie. Żyjemy w świecie niespokojnym, w którym nic i nikt niczego nam nie gwarantuje.

Główna bohaterka Nawal jest libańską chrześcijanką. Popełniła grzech wiążąc się z mahometaninem Wahabem. Wahab ginie z rąk brata Nawal, dziecko z ich związku trafia do przytułku. Po kilku latach Nawal podczas wojny domowej próbuje odnaleźć syna. Mimo woli jest świadkiem tak niesamowitych okrucieństw, że zwraca się przeciwko swoim chrześcijańskim pobratymcom. Za to trafia na wiele lat do więzienia, gdzie torturowana za swą dzielną postawę zyskuje ksywkę śpiewającej dziewczyny. W okolicznościach nie do opisania odnajduje dorosłego syna, który staje się jej katem. Dochodzi między nimi do zbliżenia, czego konsekwencją są narodziny dwojga bliźniaków. Po ich urodzeniu i zwolnieniu z więzienia Nawal próbuje odnaleźć nowe życie w spokojnej i dostatniej Kanadzie. Pozostawieni samym sobie bliźnięta Jeanne i Simon jako dorośli zostają zmuszeni do ustalenia prawdy o matce, kiedy po jej śmierci dostają od notariusza testament z mocą egzekucji. A to będzie dla nich podróżą przez piekło, w jakimś sensie określającą ich życie. Z największym trudem będą mogli żyć z prawdą, że ich brat jest ich ojcem.

Iber używa narracji obojętnej i wyluzowanej. Ale przyglądając się temu uważniej trudno oprzeć się wrażeniu, że są to pozory. Po to, by tragedia ludzka, którą opowiada widzom bardziej przerażała, była szokująca i chwilami upiorna. A sceniczny przekładaniec z nakładających się na siebie części historii Nawal i jej dzieci niezwykle wyrazistym i bezlitosnym odkrywaniem bezmiaru krzywdy i bólu. Żeby nie pozostawiać na jedną minutę widzów obojętnymi, ale wciągnąć ich silnie i bezwzględnie w ten wielki dramat. Chociaż ze swej istoty nie autentyczny, bo przecież dzieje się na scenie. Mimo to, ten zamysł Iberowi udaje się w pełni. Udaje mu się też coś znacznie trudniejszego, bo na potrzeby spektaklu wysmakowane godzenie ekstatycznego cierpienia z refleksją przemijania, potrzeby miłości z chęcią nienawiści, krańcowości emocji z beznamiętnym opisem zdarzeń, ludzkiej wytrwałości z załamaniem. A nade wszystko wiary w Boga i w siebie – z ich utratą. Bo o tym jest „Pogorzelisko".

Spektakl Ibera można odbierać też na poziomie widowiska sensacyjnego z atrakcyjnym emocjonalnie aspektem kazirodczym. Dociekliwie z Jeanne i Simonem śledząc fakty i snując domysły odnośnie rozwikłania tajemnicy Nawal. Ale kiedy udaje się odkryć prawdę nikt nie bije brawa.

Trzeba jednak pogratulować widowni zaangażowania w spektakl. Szczególnej i emocjonalnej relacji z bohaterami. Wspólnego przeżywania ich przeżyć. Kto wie, czy to nie jest największym sukcesem Ibera, który przemyślanie rozgrywa swoją intrygę z bohaterami na scenie i z widownią. Jego spektakl jest doskonałym przykładem tak rozegranej gry z nieopuszczającym widza napięciem. Nawet na minutę.

W zasadzie wszystkie postacie są grane bardzo wyraziście i emocjonalnie. Często na krzyku. Najbardziej stonowanie, głęboko schowane wewnątrz emocje emanują z trzech postaci Piotra Napieraja. Jego Lekarz – bezduszny konformista, Stróż – prymitywny kat, który topi dzieci urodzone w przytułku i okrutny imam – duchowy przywódca i nauczyciel bezlitosnych oprawców zagrany z wyczuwalną refleksją na temat filozofii śmierci, to aktorskie perełki. Nadając swoim postaciom cechę pozornej dobroduszności w każdym drobnym geście, ruchu, spojrzeniu Napieraj zawiera tyle najokrutniejszej prawdy, której najczęściej nie dopowiada, że widzowie słuchają głęboko wbici w fotele. W podobnej konwencji gra Robert Żurek, którego Przewodnik i inspicjent teatralny Antoine grani z pozycji przyczajenia i schowania do wewnątrz wnoszą do przedstawienia klimat refleksji i spokoju. Ale już jego brat Nawal, Milicjant i bojownik Nihad dynamicznie dopełniają obrazu spektaklu granego na najwyższym poziomie emocji.

Nawal Dagny Cipory stanowi próbę różnicowania i dozowania emocji tak, by były one panoramą ekstatycznej uczuciowości w scenach z Wahabem, bólu i udręki wypełniających prawie całe życie Nawal, po pogodzoną z takim życiem refleksją o nim. Szczyty emocji w swoich postaciach osiąga Mateusz Mokoś, który zyskuje sympatię widzów jako rozbiegany i radosny Wahab. A jako Mężczyzna okrutnie traktowany przez islamistów znakomicie kreuje obraz sceny tak okrutnej, że chyba najbardziej przemawiającej w spektaklu i z największym ładunkiem emocji. Oboje z wielką perfekcją tworzą piękną i poetycką etiudę choreograficzną. Iber raczy nią widzów na początku spektaklu.

Swój dojrzały kunszt potwierdza Anna Demczuk. Jej Nazira i Malak, uwikłane na prowincji w wojnę i jej okrucieństwa są grane na pograniczu Brechta i starogreckiej tragedii uczuciowo bardzo prawdziwie. Robert Chodur misternie buduje postać Notariusza z bezstronności chłodnego profesjonalisty, przebiegłości człowieczka interesu i resztek uczciwości kogoś, kto znał Nawal i jest jej uczciwość winien. Mistrzowsko balansując na granicy tych trzech osobowości. Interesującym dopełnieniem postaci Nawal, jest Sawda Justyny Król.

Na scenie pojawia się udany debiut Sylwii Goli, jako Jeanne, i Miłosza Karbownika – Simon. Iber ustawia ich na zasadzie kontrastu. Chociaż obie charakterystyki układają się zmiennie i cały czas zdają się kontrolowane. Jeanne, wyciszona, gra wnętrzem, emocje wychodzą z niej sporadycznie. Simon wyrzuca z siebie wszystko, ukrywając za gniewem i buntem głęboko skrywany żal. Oboje również z wielką perfekcją tworzą piękną i poetycką etiudę choreograficzną. Iber żegna się nią z widzami na zakończenie spektaklu. Gdzieś pośrodku jest nie mniej piękna etiuda Sylwii Goli i Dagny Cipory.

Iber pracowicie i w szczegółach dopracował swój spektakl. Może poza jedną sceną ma on stałą i wysoką dynamikę i temperaturę. Ma także, jakby w tle swoistą poetyckość. Ale nie w kontrze do okrucieństwa akcji, raczej jako rodzaj delikatnej i zarazem gorzkiej refleksji, że życie jest zawsze życiem, tylko o różnych wymiarach. Na scenie panuje klimatyczny mrok, zawdzięczający swą urodę realizacji światłem Jędrzeja Bączyka. Mroczna i skrótowa jest scenografia Natalii Kitamikado, ze świetnym pomysłem klatki z luster zmieniającej swe funkcje. Muzyka Michała Zygmunta ilustruje konieczność dystansu do okrutnego świata. Chwilami kompozytor posługuje się ciszą. Może po to, żeby wymusić na widzach jeszcze większą potrzebę refleksji. A może, z chęci obudzenia w nich sprzeciwu wobec tego, co dzieje się na scenie. Chociaż to, co się dzieje, dzieje się przecież na scenie i tylko na scenie. Czyli jest teatrem.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
19 listopada 2016
Spektakle
Pogorzelisko
Portrety
Cezary Iber