Kto nie rozrabia, nie żyje

Jak opowiedzieć historię postaci kultowej w sposób świeży, a jednocześnie autentyczny? Czy można przenieść na ekran postać animowaną, która stworzona została w taki sposób, aby nikt przez przypadek nie pomyślał, że jej demoniczne imię jest przesadzone?

W końcu – jak sprawić, aby to ona stała się obiektem naszej sympatii, którą przynajmniej częściowo powinno się czuć, do było nie było, protagonisty? Te pytania towarzyszyły mi w drodze do kina. Nie spodziewałam się wiele, po obejrzanym zwiastunie, byłam nakręcona na stronę wizualną, natomiast historia zdawała się nieważna. Pokażcie mi te stroje, ten świat mody rodem z „Diabeł ubiera się u Prady", tę okrutną i tę miłą, która staje się okrutna. I co?

Dostałam film, który przerósł moje oczekiwania. Film, który intryguje i mami, niczym stroje w nim przedstawione. Historia małej Estelli, chociaż prosta, jest bardzo dobrze przemyślana. Nie ma tam przypadków, każda scena jest zaplanowana i prędzej, czy później ukazuje swój efekt. Taka prostota przyczyna-skutek, może podyktowana jest wytwórnią (Disney specjalizuje się wszak w filmach dla młodszej widowni), natomiast dzięki temu, bardzo trudno jest zarzucić chaotyczność fabularną. Czy jest to film o zbrodni, która powinna zostać ukarana, o okrutnym i morderczym świecie mody, o dążeniu do spełnienia marzeń i celów, czy w końcu o geniuszach, którzy przez brak zrozumienia zostają złoczyńcami? Z pewnością każdym po trochu, ale przede wszystkim jest to film o buncie.

Film o dwóch Emmach, tak można by go określić, ponieważ zarówna wcielająca się w tytułową Cruellę – Emma Stone, jak i odgrywająca Baronową – Emma Thompson dają tutaj wyśmienity popis aktorskich umiejętności. Warto zwrócić uwagę na tzw. wymowne spojrzenia, których pełno jest w filmie, a które kojarzą się z bardziej poważnym kinem, niż te ze stajni Myszki Miki. Bardzo wiele emocji zagranych jest w gestach i tych właśnie spojrzeniach, co skłania mnie ku przemyśleniom, że jednak jest to film dla starszego odbiorcy. Obie Panie balansują na granicy groteski i przerysowania, każda w inny sposób.

Reszta aktorów stanowi ciekawy dodatek i równoważy skrajne kreacje Cruelli i Baronowej. Są również ciekawym dodatkiem, smaczkiem wręcz, dla widza, który niemal na pamięć zna film animowany z 1961 r. (sic!). Fantastycznie byłoby zobaczyć, jak rozwiną się w przyszłości. Poza tym osobną robotę robi muzyka. Nicholas Britell, który był za nią odpowiedzialny, dał z siebie wszystko, już mówię dlaczego.

Ludzie obecnie nie doceniają siły muzyki. A konkretnie siły muzyki popularnej wykorzystanej w ścieżkach dźwiękowych. Wielu z nas nie zauważa, że kiedy akcja na to pozwala, wykorzystuje się kawałki popowe, to dopowiedzenia historii i dodania jej trochę samokrytycyzmu: Estella robi to, co umie i powinna robić? „These boots are made for walking". „Drużyna" Cruelli przygotowuje się do skoku? „Come togheter" The Beatles. Czy jest to wskazówka do przyszłego rozpadu zgranej drużyny lub do sceny finałowej? Możliwe. Jednak jest to pierwszy film z franczyzy Disnejowskiej, który zrobił to dobrze. W momentach, w których należy być odrobinę poważniejszym, w których ważniejsze jest to, co dzieje się na ekranie i wewnątrz bohaterów, fabuła opiera się na oryginalnej muzyce.

Samo intro — melodia przewodnia filmu — kojarzące się z rockową balladą, ma bardzo ciekawy, hipnotyzujący zapętlony motyw, do którego dochodzą syntetyczne wokale i delikatne solówki gitar, a sam tytuł? Lepiej nie psuć zabawy.

Fiona Cromble twórczyni scenografii i Jenny Beavan, odpowiedzialnej za kostiumy, należą się nie tyle brawa, ile pokłony. Powalające, zapierające dech w piersiach, a jednocześnie odważne i zdecydowanie nieskromne kreacje to coś, co może zadowolić miłośników mody, natomiast scenografie stworzone z takim pietyzmem i dokładnością, iż możemy poczuć realizm londyńskich ulic i ten nastrój Olivera Twista, czy Dickensa.

„Zbyt nijaki, przewidywalny [...] Czy Disney nie mógł się zdecydować na publiczność [...]?", „A film był kaszana", „Oszałamia przepychem, ale scenariuszowo trochę się nie klei", „Ciągnie się jak flaki z olejem, [...] obie Emmy dość słabe [...]. Filmidło do zapomnienia", „Wsadźcie sobie ten film w d..." to kilka z niewielu recenzji, które możemy znaleźć na popularnym forum filmowym. Sam fakt powstania takich opinii uważam za wyśmienity sukces filmu. Dzieło, opierające się na hardrockowo-queerowej stylistyce, które mówi o outsiderach, freakach i niezrozumianych geniuszach nie powinno być lubiane. Powinno uwierać i denerwować, powinno wzbudzić w nas chęć do nienawidzenia go, bo bez tego nie miałoby przeciw czemu się buntować.

Jeżeli jest to kontynuacja nurtu wyzwolonych, lekko szalonych kobiet, które bez zawahania sięgają po swoje, to warto było się zbuntować przeciwko grzecznemu disnejowskiemu standardowi i stworzyć coś tak intrygującego, jak „Cruella".



Dorota Dziuba
Dziennik Teatralny Katowice
8 lipca 2021
Spektakle
(f) Cruella
Portrety
Craig Gillespie