Kuchenne rewolucje

Przenieśmy się na chwilę w lata pięćdziesiąte do Londynu. Bo tam, za drzwiami restauracyjnej kuchni na West Endzie kucharze i kelnerki w pocie czoła uwijają się, chcąc dogodzić rzeszom klientów czekających niecierpliwie, by napełnić swe brzuchy. Kto by pomyślał, że takie pospolite miejsce może stać się tematem sztuki teatralnej? A jednak - w tych właśnie kuchennych czterech ścianach tworzy się mały, lecz fascynujący, osobliwy świat, w którym podczas pracy zawierane są przyjaźnie, toczą się kłótnie, kwitnie i więdnie miłość, a potrawy przyprawiane są życiem

Premiera sztuki Arnolda Weskera miała miejsce w londyńskim Royal Court Theatre w 1959 roku. W czwartek 6 października 2011 roku widzowie 22 krajów mieli niepowtarzalną okazję zobaczyć na żywo kinową transmisję „The Kitchen” (w Krakowie to wydarzenie można było śledzić w przytulnym kinie Mikro). 

Teatr na ekranie? Czemu nie, choć takie doświadczenie - mieszające dwa światy artystyczne - dla tradycyjnych zwolenników atmosfery oklasków i kurtyny może okazać się niewystarczające. Oczywiste jest to, że nie mamy wglądu na całość sceniczną, jesteśmy ograniczeni do oglądania fragmentów, za którymi podąża oka kamery. Ale, prawdę mówiąc, jest w tym dużo plusów, bo przy takim wielkim ruchu, jaki panuje w „The Kitchen” trudno byłoby samemu wyłapać tyle szczegółów, jakie mamy możliwość zobaczyć przy okazji tejże transmisji dzięki wnikliwemu oku kamery.

Sceniczne zamieszanie kuchenne przemienia się na scenie niemal w choreograficznie doskonały układ taneczny dyrygowany przez kierownika restauracji. A bardzo sztywny podział pracy: siekanie, mieszanie, przyprawianie - sprawia, że wszystko, co się dzieje ma swój rytm i cel. Bo właśnie to, co w „The Kitchen” robi największe wrażenie to mistrzowski realizm, z jakim odegrane zostały czynności kuchenne. Aktorzy, choć uzbrojeni tylko we własną wyobraźnię, czyli niewidzialne potrawy, dokładnie wiedzą, co w danym momencie robią i stąd przekonanie, że faktycznie gotują (podobno przygotowując się do sztuki, szkolili się u prawdziwych mistrzów gotowania). 

Mimo że bohaterów jest wielu, to właściwie każdy z nich tworzy spójną, pełnokrwistą postać, określaną nie tylko poprzez wykonywaną pracę, ale także przez pochodzenie, albowiem Londyn lat 50. to swoisty „melting pot”. Mamy tu więc pracowników z różnych zakątków Europy, poznajemy typowych Anglików, Niemców, Żydów i Irlandyczków. Znakomicie odegrane sceny, w których roztrząsane są konflikty narodowościowe wzmagają jeszcze efekt komediowy.

Chociaż „The Kitchen” to sztuka nosząca znamiona czarnej komedii, rysująca świat w groteskowych odcieniach, to końcowy wydźwięk jest przygnębiający. To świat bez złudzeń, w którym marzenia o lepszym życiu powoli umierają. To świat, gdzie każdego dnia kilkanaście godzin spędza się w ciasnym pomieszczeniu kuchennym z ostrym powietrzem, wciskającym się w oczy i zapachem oleju ze smażonych kotletów wsiąkającym w ciało. Tam, jedyne, czego się pragnie, to odpoczynku, snu, albo tego, żeby obudzić się na drugi dzień i zobaczyć, że miejsce pracy zniknęło z powierzchni ziemi. W takich okolicznościach człowiek staje się maszyną produkującą na zamówienie kolejne dania, co z biegiem czasu prowadzi do wypalenia, zaniku własnej osobowości, a nawet odczłowieczenia.

„The Kitchen” - reż. Bijan Sheibani - National Theatre (HD live) - Kino Mikro w Krakowie



Karolina Kiszela
Dziennik Teatralny Kraków
17 października 2011