Kunszt bez eksperymentów

Oglądając po raz kolejny musical ,,Les Miserables", zastanawiałam się, czy można go zepsuć. Najnowsza wersja tego spektaklu utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie można. Przynajmniej nie w Teatrze Muzycznym w Łodzi.

Zbigniew Macias przystępując do pracy nad musicalem, mierzył się zarówno z doskonałą, polską wersją musicalu (np. ,,Les Miserables" w Teatrze Roma), jak i ze wspaniałą brytyjską ekranizacją powieści Wiktora Hugo w reż. Toma Hoopera. Zadanie miał tym trudniejsze, że łódzka scena nie ma takiego zaplecza technicznego i możliwości scenograficznych jak np. warszawski teatr. Druga trudność to sam musical, przez wielu uznany za legendę. Mamy tu niezwykle wzruszającą opowieść o galerniku, który po zwolnieniu z więzienia stara się odmienić swoje życie, panoramę klas społecznych, a w tle walki ludu w XIX-wiecznej Francji. Wszystkie te wątki przeplatają się i idealnie łączą w całość. Do tego jeszcze ponadczasowa muzyka Claude'a-Michela Schönberga. Jak zmierzyć się z taką materią? Macias na dwóch silnych fundamentach – scenariuszu i muzyce – zbudował naprawdę solidne przedstawienie i wykończył je bardzo dobrymi detalami. To właśnie dzięki nim, mimo, że historię już znamy, w napięciu czekamy na to, co wydarzy się za chwilę.

A przekrój emocji mamy niesamowity. Wydarzenia następują jedne po drugich, od tych dramatycznych po komiczne. Idealnie wyważone, w świetnym tempie odwzorowują główną myśl spektaklu – kontrast między dobrem i złem, bogactwem i biedotą, moralnością i zepsuciem. Bezdyskusyjnie najwięcej barw wniosła Beata Olga Kowalska i Mateusz Deskiewicz jako komiczna para Thenardierów, którzy nie tylko rozśmieszali, ale genialnie pokazali groteskowość swoich postaci. Udało im się sprawić, by cynicznych, chciwych krętaczy, którzy nieraz pokrzyżowali plany głównych bohaterów, publiczność pokochała. Dali też na chwilę odetchnąć widzowi od dramatycznej historii przedstawionej w musicalu. To również z ich udziałem mogliśmy oglądać najlepsze sceny zbiorowe (kolejny element, z którym kojarzy się ,,Les Miserables"). Tańce w oberży Thénardierów zachwycały precyzją i synchronizacją ruchów.

W każdej ze scen mamy jeden mocniejszy akcent, punkt wyraźnie zaznaczony przez twórców spektaklu, dzięki któremu poznajemy postaci, ich motywacje, psychologię. To wszystko powoduje, że bohaterowie ,,Les Mierables" nie są kalkami bajkowych wcieleń dobra i zła (z czym często w musicalach mamy do czynienia). Oprócz znakomitej głównej roli Marcina Jajkiewicza, czyli Jeana Valjeana, swoją grą i śpiewem zwracały uwagę trzy postaci drugoplanowe: Piotr Płuska jako Javert, Kamil Dominiak w roli Enjolrasa i Monika Mulska i jej Eponine. Szczególnie Mulska przemyślała swoją postać, nie przerysowała jej, nie zakreśliła zbyt lekko, zbyt mało wyraziście - w przeciwieństwie do nijakiej i mdłej Cosette. Tym, co zawsze ujmuje w ,,Les Miserables", są postaci dziecięce. W łódzkim Teatrze Muzycznym publiczność należała do Pawła Szymańskiego i jego Gavrocha, sprytnego łobuziaka walczącego na barykadach Paryża. Nie dało się nie uśmiechnąć, kiedy w geście zwycięstwa podnosił rączkę do góry i odważnie, pełnym głosem śpiewał z profesjonalnym zespołem muzycznym, bez zawstydzenia, naturalnie.

Dużym wyzwaniem, jak to bywa zazwyczaj przy tego typu opowieściach, było stworzenie kostiumów, które oprócz charakteryzowania osobowości bohaterów musiały zaznaczyć ich status społeczny. I to się udało, z dbałością o najmniejsze szczegóły. Mieszane uczucia pozostawia jednak scenografia. Scenę niejako podzielono na dwa plany, co było zrozumiałe ze względu na szybko zmieniające się miejsca akcji. W niektórych momentach zdecydowano się zostawić scenę niemalże pustą i były to momenty genialne. Tak jak pożegnanie poległych przyjaciół Mariusa - na scenie tylko stół, krzesła, a z tyłu, w półcieniu pojawiają się aktorzy – nie dało się stworzyć bardziej sugestywnego obrazka. Wątpliwości budzą animacje, które oprócz tworzenia tła, były przedłużeniem scenografii, psującym niekiedy klimat niektórych scen - ucieczka Jeana Valjeana i rannego Mariusa z barykady kanałami uderzała sztucznością. Z drugiej strony, łódzkiej scenie zawsze będzie trudniej zachwycić scenografią po ,,Les Miserables" warszawskiej Romy, która ma nieporównywalnie ogromne zaplecze techniczne.

Najtrudniej mierzyć się z legendami. Bo z jednej strony dostajemy świetny materiał, ale z drugiej – równie wysokie wymagania. Okazuje się, że wtedy warto zapomnieć o eksperymentach, nie udziwniać niczego na siłę. Twórcy ,,Les Miserables" w Teatrze Muzycznym w Łodzi postawili w zamian za to na kunszt i precyzję. I opłaciło się. Bo dostajemy wszystko, czego nam potrzeba: śmieszną i wzruszającą historię, piękne obrazki, muzykę wbijającą się w pamięć, a w tym wszystkim jest jeszcze miejsce na przesłanie musicalu o konieczności dania drugiej szansy.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny Łódź
2 listopada 2017
Spektakle
Les Misérables
Portrety
Zbigniew Macias