Kura w worku
Można zjeść czekoladę, podrapać się po nosie, zagrać w "chińczyka", obejrzeć kolejny odcinek ulubionego serialu. Można też zobaczyć spektakl warszawskiego Teatru na Woli - "Kura na plecach" w reżyserii Freda Apke. I będzie to ten sam rodzaj przeżycia - nie zobowiązujące poczucie jednorazowej przyjemności, którą osiągnęło się za sprawą rozprężenia i absolutnego braku potrzeby włączania...umysłu.Oto przed widzem rysuje się zgrabna intryżka w tonie czarnej komedii, ale oswojona groteską, która odziera opowieść z mrocznego płaszczyka. Historia mężobójczyni, która postanawia ukarać małżonka za lata niespełnienia i przychodzi wyspowiadać się z domowego morderstwa sąsiadowi - samotnemu kontrabasiście. Przy okazji spowiedniczej, opowiada o swoim mdłym i nieszczęśliwym życiu pani domu, rysując demoniczny obraz męża tyrana i boksera. W obustronnym wyznawaniu, pełnym uszczypliwej, a zrazu czułostkowej szczerości, rodzi się potrzeba zbliżenia, które ze wspólnotą sąsiedzką ma już mało wspólnego. Sąsiedzi - pani Kobald i pan Bonsch wchodzą w relację wspólnie odwzajemnianej fascynacji - nie tylko swoją szczerością, ale ciałami. Rzecz kończy się negliżem w sypialni, jednak nie kontynuowanym, gdyż w rozwinięciu erotycznych wypadków, przeszkadza świeżo zmartwychwstały mąż. Okazuje się, że do żadnych morderstw nigdzie nie doszło, a już na pewno nie w domu państwa Kobald. Następuje demaskacja bohaterki, która wymyśliła zbrodnię i opakowała ją w papier melodramatycznej zmyślanki. Pani Kobald buduje fikcyjne światy, które wyrastają z jej urojonych wyobrażeń i obsesji konfabulacji. Nie jest to niewinna zabawa. Wykoncypowane i misternie ułożone kłamstwo, zmienia diametralnie życie, wmanewrowanych w nie mężczyzn. Pan Bonsch wierzy w miłość sąsiadki i sam się w niej zakochuje, zaś powstały z martwych małżonek zostaje sam jak palec. Pani Kobald opuszcza go i odchodzi na druga stronę płotu. O czym jest ten spektakl, który toczy się po swym obyczajowo - farsowym kole, dosadnie dowcipny, silący się na damsko - męską psychoanalizę? Poza kryminalno - romansową intrygą, związkiem przyczyn i skutków, jest przede wszystkim rozpisanym na dwoje popisem aktorskim. Jeśli nawet popisem nie jest, to popisowi aktorskiemu ten tekst ma służyć. I tu powinna zasadzać się jego jakość. Niestety, Marta Klubowicz (Pani Kobald) i Artur Barciś (Pan Bonsch) nie pokazali aktorskiej wirtuozerii. Obie te role są przerysowane, otoczone mocnym konturem, nienaturalne. Aktorzy grają pod publikę, jakby za wszelka cenę chcieli uwydatnić dowcip nie zawsze śmieszny. Barciś cytuje swoje sitcomowe grymasy, uwięziony w cechach serialowej, znanej publiczności telewizyjnej, postaci. I jest to podobieństwo nachalne, pewna nadekspresja, którą stosuje się dla przemożnego zwrócenia i utrzymania na sobie uwagi do samego końca. Bohater wyraża emocje krzykiem - radość, złość, strach. Do wymówienia tak różnych stanów używa jednej metody - przez co jest niewiarygodny i mało interesujący. Aż trudno uwierzyć, że uznany i zdolny aktor, z taką lekkością poddaje się manierze i wyczuwalnej rutynie tego spektaklu. Męczy siebie i widza. Inaczej jest z Martą Klubowicz. Aktorka chce, ale nie zawsze jej wychodzi. Potrafi oczarować i niedługo później...rozczarować. Mimo to konstruuje swą postać z namysłem, starannie, uważnie. Widać, że Klubowicz traktuje powierzone zadanie bardzo poważnie i za to należą jej się słowa uznania. Być może wynika to także z przywiązania aktorki do tego tekstu, przekładu którego jest autorką? Epizodyczną rolę gra tu jeszcze Mirosław Zbrojewicz. Epizodyczną głownie pod względem słabości aktorskiej. Jego Pan Kobald to człowiek- manekin, sztuczny jak figura woskowa. Należy powiedzieć głośno - jakość aktorstwa w tym spektaklu nie jest najwyższa. Jakość dowcipu - też nie. (Czego najlepszym dowodem są niesmaczne rymowanki z kręgu wyuzdanej erotyki, autorstwa Pana Kobalda). Dodatkowo, ten średniej wartości literackiej tekst zostaje wpisany w tandetną i tanią scenografię. Wszystko to buduje wrażenie łatwej i topornej rozrywki, która bardziej nudzi niż przyciąga. Wychodzę z teatru zmęczona i markotna. Zastanawiam się, czy tego wieczoru udało mi się coś stamtąd przemycić. Przemyciłam: istnieją spektakle, które żyją dzięki szczelnemu zamknięciu ich w worku obranej konwencji. Mimo, że w worku jest ciasno i brakuje powietrza, specyficzne warunki są jedyną formą teatralnego przetrwania dla danego przedstawienia. I właśnie w takim środowisku, sobie naturalnym, wyrósł spektakl Teatru na Woli - "Kura na plecach". Trudno mi jednak o asymilację, kiedy w tej przestrzeni tak duszno i nieciekawie. Zasymilują się jednak ci, którzy lubią czasami wejść do worka... Teatr na Woli w Warszawie "Kura na plecach" Fred Apke przekład: Marta Klubowicz reżyseria: Fred Apke scenografia: Manfred Kaderk Obsada: Marta Klubowicz, Artur Barciś, Mirosław Zbrojewicz Premiera: 11 grudnia 2004r.
Dorota Kowalkowska
Dziennik Teatralny
7 października 2007