Kwadratura koła

Pod koniec sierpnia nasze media obiegła wiadomość, że Jan Peszek w wywiadzie dla Onetu nazwał artystów współpracujących z telewizją publiczną zdrajcami. Peszek jest wybitnym aktorem i dla wielu autorytetem, więc jego oskarżenie musi boleć.

Ale właśnie dlatego, że jest wielki nie powinien tak mówić. Po paru dniach w rozmowie z Tomaszem Sekielskim (też Onet.pl) równie wspaniały Andrzej Seweryn zdecydowanie odciął się od opinii swojego kolegi. Wyraźnie zasugerował, że to czy ktoś firmuje telewizję Kurskiego własnym nazwiskiem jest wyborem indywidualnym. Postawił też pytania: „co dalej?, wojna?" Ja bym dołożył jeszcze jedno: samounicestwienie?

Gdzie leży prawda? Kto ma racje? Czy obojętne przechodzenie obok tego co się dzieje w polityce, czyli również w oficjalnej kulturze, czerpanie profitów, nie świadczy o kolaboracji?

Tu chyba nie ma jednej prawdy, a sytuacja daleko odbiega od tej ze stanu wojennego i tamtego bojkotu. Dzisiaj każdy nosi w sercu swoją prawdę, a okoliczności podejmowania decyzji jakże są różne. Dodatkowego znaczenia nadaje koronawirus i powszechna potrzeba szybkiego powrotu do jakiej takiej normalności. Nie tylko usiłujemy uruchamiać teatry (to nasze poletko!), ale staramy się też kręcić filmy i seriale, odbył się 57. Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Środowisko nie ma z czego żyć.

Zastanawiam się czy pandemia może usprawiedliwiać wybory polityczne. Wielu twierdzi, że nie. Tu nie może decydować rynek. Lepiej i szlachetniej przymierać głodem.

Najlepszym rozwiązaniem byłoby odpolitycznienie publicznych środków przekazu, ale to niestety nie jest możliwe. Być może łatwiej byłoby trwale oddzielić blok informacyjno-propagandowo-rządowy od programów artystycznych, w pełni wówczas niezależnych. To chyba też utopia. Mimo, że takie próby są na świecie podejmowane, ale trzeba potęgi i determinacji BBC, angielskiej siły tradycji, również zgody kolejnych ekip rządzących, aby odrębne spółki kierowały różnoraką działalnością artystyczną, wspomagane publicznymi pieniędzmi. Obawiam się, że gdyby u nas dwie telewizje znalazły się pod różnymi zarządami zawsze ktoś postawiłby między nimi znak równości i zaczął dopatrywać się politycznych powiązań. Sytuacja jest piekielnie trudna, bo nie wolno zapominać o widzach, o roli kulturotwórczej uprawianej przez nas sztuki, o obowiązkach edukacyjnych, wreszcie o zapewnieniu godziwej rozrywki. Na szczęście istnieją media niezależne, ale mają mniejsze możliwości finansowe niż państwowe, w dodatku, jak wiadomo, komercja nie sprzyja prawdziwym twórcom.

Nie jestem fanem prezesa Kurskiego, w kierowaniu informacją przypisuję mu nadmierną służalczość wobec rządu, a w uprawianiu propagandy rolę wręcz goebbelsowską. Z tych prawdopodobnie powodów sfinalizował w trudnych warunkach festiwal opolski, namówił wielu wybitnych artystów (wg Peszka – zdrajców), a teraz czytam złe recenzje i złe komentarze.

I powinienem zacierać ręce? Jako Polak i patriota. Ale prawda jest też taka, że Opole krytykowano niezależnie od sytuacji politycznej i nadal będzie się krytykowało. To taka narodowa feta zawsze wzbudzająca emocje. Myślę, że dobrze, że prezes doprowadził do kolejnej edycji festiwalu. Dobrze, że nie została ona zdominowana przez disco-polo. Dobrze, że w wielu wypadkach głos decydujący mieli profesjonaliści, a nie tylko suweren. Choć widzom w amfiteatrze najwyraźniej podobały się powroty do muzycznych wspomnień. Nie tylko czytałem prasowe doniesienia, wiele koncertów obejrzałem na telewizyjnym ekranie. Niektóre z przyjemnością.

Ale koncert „Premiery" był słaby, podobnie jak „Od Opola do Opola". W tym pierwszym gościli przypadkowo dobrani wykonawcy, śpiewano przeważnie słabe utwory. Dziwaczne były też werdykty profesjonalnych jurorów.

Rozumiem te rozstrzygnięcia jako dokonywaną nieco na siłę próbę odmładzania festiwalu. Najbardziej rozbawiły mnie wyróżnienia ZAiKS-u za muzykę i słowa przyznane młodziutkiej wykonawczyni o intrygującym pseudonimie „Sanah" (Zuzanna Irena Jurczak), autorce i kompozytorce piosenki „No sory". Z powodu jej maniery artykulacyjnej i niedostatków dykcyjnych zrozumiałem zaledwie 20% tekstu. A Grand Prix przypadło niewiele od niej starszej Małgorzacie Uściłowskiej (ksywa Lanberry). Ktoś napisał, że jej występ był przeciętny, ktoś inny, że piosenka „Plan awaryjny" wbijała w fotel. Mnie nie. Indie pop, art pop, quality pop, electro-pop to nie moje klimaty, a tupana, wrzeszczana i skandowana muzyka wydała mi się na tegorocznym festiwalu jeszcze bardziej żałosna, bo zderzona z twórczością mistrzów, takich jak Włodzimierz Korcz, czy nieżyjący już Romuald Lipko. Tak powinno się pisać przeboje! Przeboje, a nie kawałki na użytek dyskotek. Bo talent nie ma nic wspólnego ze stylem czy gatunkiem muzycznym. Niestety u nas wszystko się miesza.

Na szczęście profesjonalne jury uratowała publiczność, przyznając swoją nagrodę Stanisławie Celińskiej za piękny i ważny protest song „Niech minie złość". Cóż, co klasa, to klasa! To piosenka bez drugiego dna, zrozumiała dla wszystkich.

Bo to prawo tego gatunku mówić wprost, a nie owijać w bawełnę. Ale nie tylko dlatego. Gdyby w ramach „pętli czasu" ktoś dzisiaj po raz pierwszy nazwał śmierć „zegarmistrzem światła purpurowym" zapewne niewielu słuchaczy wiedziałoby o czym mowa. Tak dalece przestaliśmy rozumieć metaforę i znaczenia symboliczne. Bo czasy są takie, że można i trzeba mówić wprost. Więc chwała niezwykłej i wspaniałej artystce!

„Debiuty" takie sobie. Chociaż siłą rzeczy powinno się w tym wypadku stosować taryfę ulgową.

Ale nie było takiej potrzeby. Koncert uratowały rozumne decyzje jurorów i publiczności. Zwycięzca, Kamil Czeszel (Laureat Festiwalu „Zaczarowana Piosenka", który do Opola trafił w nagrodę za zwycięstwo w tamtej imprezie) ma niebywałe zdolności wokalne, a laureatka publiczności Izabela Zalewska to urocza, wielce utalentowana młoda dama. Sobotni koncert „Festiwal, Festiwal!!! – Złote opolskie przeboje" był świetny. Nad amfiteatrem, na skrzydłach unosiła się niezniszczalna muzyka wspomnień, nie zawiedli wykonawcy i ci dzisiejsi i ci wczorajsi, czuło się reżyserski pomysł, żeby te plany czasowe formalnie połączyć, pomysł może niezbyt oryginalny, ale znakomicie technicznie zrealizowany. A następnego dnia jubileuszowy recital Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza. To najwyższa klasa i styl. Jak ona to robi, że mając... no... parę lat potrafi być tak świetna głosowo i tak doskonale wyglądać?

A potem koncert „Cisza jak ta" pro memoria dla Romualda Lipko nie zachwycił. Tu chyba zabrakło pomysłu scalającego, reżyserskiego pazura. Było wszystkiego za dużo i jakby za mało.

Pozostanie mi w pamięci znakomity występ Krzysztofa Cugowskiego, który w tytułowej piosence wzniósł się na wyżyny wokalistyki, bo i nuty Romualda Lipko fruwały nad Opolem wysoko, wysoko. Myślę, że dobrze się stało (i to jest plus koncertu), że przypomniano jakim tytanem pracy był zmarły w lutym kompozytor i jak hojnie obdarzał swoim talentem różnych wykonawców, nie tylko Budkę Suflera.

Paweł Piotrowicz (Onet.pl) napisał, że ci, którzy mogliby wnieść coś wartościowego do opolskiego amfiteatru „omijają go, z wiadomych przyczyn, szerokim łukiem". Dlatego poziom nowych piosenek jest tak słaby i nijaki. Ci co nie chcą uchodzić za zdrajców pozostają w domu.

Prawda to i nieprawda. Pamiętam z dawnych lat słabe koncerty premierowe, kiedy mówiono, że najlepsi wykonawcy nie zjawili się w Opolu, czemu winna jest komisja selekcyjna, widać zawiniły układy, przecież nie istniały wówczas tak silne konotacje polityczne. To trochę tak jak wspaniałe dzieła literackie zalegające w szufladach, albo źli piłkarze powołani do kadry zamiast tych najlepszych. Zawsze mieliśmy skłonność do mitologizowania rzeczywistości.

Sytuacja jest jednak poważna. Dramatyczny podział narodu, Polska 50:50, bolesny rozdźwięk w środowisku artystycznym. On naprawdę istnieje. Myślę, że w podobnych proporcjach: pół na pół. A przecież wiadomo kto do tego doprowadził.

Nie ośmieliłbym się jednak Alicję Majewską, Beatę Kozidrak, Edytę Geppert, Marylę Rodowicz, Stanisławę Celińską, Ryszarda Rynkowskiego, Krzysztofa Cugowskiego, Janusza Radka, Andrzeja i Jacka Zielińskich ze Skaldów, i wielu, wielu innych, którzy wystąpili w amfiteatrze oskarżać o kolaborację. A jak powiedzieć Kamilowi Czeszelowi, krystalicznemu talentowi, osobie niepełnosprawnej, dla którego występ w Opolu był marzeniem życia, że ktoś może nazwać go zdrajcą?

Kwadratura koła! A miał być wieki teatr piosenki ...

Wrzesień, 2020 r.



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
12 września 2020