Lady Yesterday

W Teatrze Małym w Tychach zaprezentowano monodram z chorzowskiego Teatru Rozrywki - "Lady Day - Billy Holiday", w reżyserii Natalii Babińskiej. Zaskakująco mała ilość widzów w skupieniu wysłuchała jednych z ostatnich koncertów Lady Day.

Eleonora, córka młodocianych kochanków – Sadie Fagan i Clarenca Holiday, dorastała w atmosferze murzyńskiego getta w Baltiomore. Mając kilkanaście lat zaczęła pracować jako służąca, innym razem jako prostytutka. Szereg trudnych przeżyć (m.in. gwałt) i tułanie się po nocnych klubach, przyczyniło się do jej problemów z narkotykami, alkoholem i seksem. Jedynym ujściem dla tak stłoczonych emocji był śpiew. Szczęśliwie trafiła do jednego z klubów Harlemu, gdzie jej kariera jako Lady Day nabrała tempa. Niestety „czarna gwiazda” jazzu nie poradziła sobie z nałogami, a jej problemy z prawem skutkowały licznymi aresztowaniami. Marskość wątroby i dolegliwości serca doprowadziły do jej śmierci w 1959 roku. 

Scena klubu w znienawidzonej przez Billy Holiday (Anna Sroka) Filadelfii stała pusta, tylko na fortepianie grał jej partner i opiekun Jimmy Powers (Włodzimierz Nahorny). Wszyscy oczekiwali wejścia energicznej Gwiazdy, ale pojawiła się w zwykłym swetrze i jakichś spodniach, schorowana, przygarbiona kobieta, którą ledwie można było dostrzec zza mikrofonu. Dopiero pierwsze zaśpiewane frazy udowodniły, że oto mamy przed sobą samą Lady Day.  

Koncert miał charakter spowiedzi. Billy wspominała: początki swojej kariery, z dumą mówiła o księżnej – czyli ukochanej i szanowanej przez nią matce, ojca, który grał z orkiestrą Fletchera Hendersona oraz przywoływała jej pierwszą i zarazem najgorszą miłość życia – Sonyego, który nie żałował jej narkotyków, ani pobić.  

Zachwycający tembr głosu Anny Sroki, interpretacja piosenek, a nawet poruszanie się podobne do Billy, udowodniło jak aktorka mistrzowsko wcieliła się w postać Lady Day. Od początku monodramu publiczność wiedziała, że ogląda czarnoskórą śpiewaczkę, i bynajmniej przyczyną tego nie musiało wcześniejsze zapoznanie się z postacią jazzmanki ani też charakteryzacja, bowiem sam raz zachrypnięty, potem aksamitny głos aktorki wydawał się pochodzić wprost od Afroamerykańskiej Gwiazdy. 

Umęczona życiem Lady Day śpiewając swoje przeboje, trzymała w dłoniach dwie prowadzące ją przez życie rzeczy: mikrofon i szklankę z whisky. Jakim zaskoczeniem było, gdy piosenkarka wyznała, że wcale nie marzyła o karierze jazzmanki. Okazało się, że najbardziej chciała mieć to, czego nigdy tak naprawdę nie miała, czyli dom i gromadkę dzieci – nic więcej. Nawet kiedy pod koniec spektaklu pojawiła się na scenie w białej, eleganckiej sukience w świetle klubowych reflektorów, nadal towarzyszyło jej alkoholowe otępienie i omamy związane z Sonym. 

Monodram bawi i wzrusza jednocześnie poruszając bardzo istotne problemy społeczne, takie jak: uzależnienie od alkoholu i narkotyków, rasizm – zjawisko tak powszechne w tamtych czasach oraz dążenie młodych ludzi za wszelką cenę do sławy. Wspaniała gra aktorska Anny Sroki, jej interakcja z publicznością okraszona fantastycznym śpiewem i dobrą muzyką wprowadziła nastrój klubowej zabawy z lat 30. i zadumy nad nieprzewidywalnością losu.



Anna Broniszewska
Dziennik Teatralny Katowice
17 czerwca 2009