Let's talk about sex baby...

„Sex!fy" premierowo pojawił się na Netflixie 28 kwietnia. Już dwa dni później królował nie tylko w polskiej topce, ale także we Włoszech, Niemczech, Francji, Kanadzie, Czechach, Brazylii, Indiach i wielu innych. To historia przyjaźni trzech studentek, które odkrywają seksualność, samoakceptacje i drogę do zrozumienia siebie – serial nie o seksie, a o wolności.

W kraju nad Wisłą seks nadal jest tabu. Młodzież nie uczy się o antykoncepcji z rozmów z rodzicami czy nauczycielami, ale z półszeptanych plotek z rówieśnikami. Skoro już na tak podstawowym poziomie jest klapa to co z resztą? Seks to przecież o wiele szersze zagadnienie niż tylko decyzja o prokreacji – to jedna z ważniejszych i przyjemniejszych dziedzin naszego życia, którą jednak celowo pomijamy. Co zaskakuje, bo przecież każdy o nim mówi i każdy o nim myśli.

Wielka rewolucja seksualna jeszcze się u nas nie odbyła, choć zapoczątkowana została już w latach 70. przez Michalinę Wisłocką. Jej „Sztuka kochania" od tego czasu wyedukowała seksualnie kolejne pokolenia i to z niej wiele kobiet po raz pierwszy dowiedziało się, że jest coś takiego jak kobiecy orgazm. To on jest właśnie przewodnim tematem „Sex!fy". Jednak droga do odpowiedzi na pytanie „jak go osiągnąć?" prowadzi przez wiele ważnych kwestii dla współczesnych młodych ludzi – samoakceptacji, zrozumienia własnych potrzeb i swojego ciała, duchowości, emocjonalności i seksualności.

Serial i jego bohaterowie pokazują nam szeroki wachlarz różnego nastawienia do seksu wśród młodych ludzi. Mamy bohaterów, którzy uprawiają seks przygodny, seks z wieloma partnerami, z jednym partnerem, seks z miłości i bez uczuć, którzy traktują go jako grzech, ale są też tacy, którzy nie uprawiają go wcale. Żadna z tych postaw nie jest oceniana, twórcy nie podają gotowego rozwiązania na rozterki, nie dzielą postaci na te z „normalnym" i „nienormalnym" podejściem. Bo co to właściwie znaczy? Co więcej, jak refren powtarzane jest tu zdanie: każdy z nas jest inny i potrzebuje czegoś innego. Czarująco się patrzy jak w miarę upływu odcinków młodzi bohaterowie i młode bohaterki, doświadczają wewnętrznej przemiany tak, jak gdyby samo zetknięcie się z seksualnością wyzwalało. To wyzwolenie nie polega jednak na rozpuście (której tak obawiają się środowiska konserwatywne), ale na wolności i odkryciu, że sam_a mogę decydować o tym, czego chcę.

Twórcy serialu, czyli Piotr Domalewski i Kalina Alabrudzińska, podzielili się reżyserią po połowie - Domalewski jest reżyserem pierwszych czterech odcinków, a Alabrudzińska kolejnych czterech. Odcinki twórczyni ogląda się znacznie przyjemniej, pewnie też dlatego, że jesteśmy już wciągnięci w opowieść i specyficzną formę. Mam wrażenie jednak, że wątek kobiecy, robiony przez kobietę nabiera niezwykłej żywotności – Alabrudzińska o erotyczności kobiet opowiada z niezwykłą czułością i zrozumieniem. Taki podział wydaje się więc bardzo trafny i odpowiedni.

Sporą przysługę serialowi zrobiło dobranie odpowiedniej obsady aktorskiej. W rolach głównych pojawiają się tu Aleksandra Skraba, Maria Sobocińska i Sandra Drzymalska. Młode nazwiska, raczej mniej niż bardziej znane, które są fantastycznym odświeżeniem. Każda z nich z niezwykłą skrupulatnością i napięciem kreuje swoją postać, co w efekcie daje wybuchową mieszankę młodych kobiet, z trzech różnych światów, które pozwalają nam uwierzyć, że wspólnie mogą dokonać wszystkiego. Obok nich pojawiają się Cezary Pazura, wspaniała Małgorzata Foremniak (która na co dzień czaruje nas swoim humorem na Instagramie), przezabawna Ewa Szykulska czy też czuły, ale przykry ochronną warstwą Sebastian Stankiewicz.

Cały sezon utrzymany jest w spójnej kompozycji, ma swoją estetykę i się jej trzyma. Początki mogą być trudne, ale po wbiciu się w konwencję reszta seansu jest smakowicie przyjemna. Wszystko opiera się na remiksie i wizualności. Serial będzie absolutnym rarytasem dla wielbicieli skrupulatnie skomponowanych kadrów i kolorów. Remiks z kolei jest tutaj w obrazie i muzyce. To pierwsze szczególnie wyraźnie widać w odcinku świątecznym, gdzie akcja serialu miksuje się z akcją filmowej adaptacji „Potopu" czy jakmiś innym „Ogniem i mieczem" i „Znachorem", które przecież tradycyjnie goszczą na ekranach w naszych domach podczas świąt. Muzyka z kolei zasługuje na osobne miejsce i osobne uznanie. Wiele z dialogów brzmiałoby o wiele gorzej, gdyby nie tony w tle, które nadają konwencji i pobudzają zmysły. Jeśli chcecie w końcu zrozumieć, dlaczego muzyka oryginalna jest tak ważna i czemu za nią przyznaje się osobnego Oscara to „Sex!fy" jest świetnym przykładem do zrozumienia tego na własne uszy. Autorem muzyki jest JIMEK (Radzimir Dębski), który zresztą jest też autorem soundtracku do filmowej „Sztuki kochania", gdzie też czuć intymność i zmysłowość, którymi z łatwością operuje. Z rozbrajającą trafnością współtworzy dźwiękami konwencję „Sex!fy", ale zarazem tworzy muzykę, której chce się słuchać w deszczowe wieczory i do której chce się bawić na imprezie. Klasa!

Nasze pokolenie uprawia seks rzadziej niż nasi rodzice. Szeroki dostęp do pornografii na zawsze rozregulował satysfakcję płynącą z kontaktu z drugim człowiekiem oraz nałożył wielką presję. „Sex!fy" pobudza zmysły, dodaje śmiałości, rozpala dyskusję o seksie i seksualności, ale także szeroko otwiera drzwi z napisem „to wolno robić" i nie zamyka ich przed nikim, kto chciałby trochę inaczej. Dziwi mnie niezwykle, jak to się stało, że z tej niebezpiecznej mieszanki humoru, seksu i polskiej konserwy powstało coś tak smakowitego, a zarazem mądrego i wartościowego jak „Sex!fy". Trudne wątki zostały poruszone z neutralnością, ale nie obojętnością i jałowością. Nawet tak „niebezpieczny" wątek jak ten z Małgorzatą Foremniak (ze względu na łatwość wyśmiania i sznyt rodem z Gwyneth Paltrow) wzbudza raczej uśmiech serdeczności niż chichot.

To ważne, że taki serial powstaje u nas, bo to ważny głos w walce o wyzwolenie seksualne (nie tylko kobiece!), w którym nie chodzi przecież powszechny promiskuityzm, a o wolność.



Jagoda Masłowska
Dziennik Teatralny Poznań
12 maja 2021
Spektakle
(f) Sex!fy
Teatry
Netflix