Letni brak namiętności

Jak zwykle to się dzieje na scenach letnich, głównym bohaterem każdego spektaklu jest pogoda. Ona wyznacza czas grania przedstawienia, jego klimat, tworzony zarówno przez aktorów zobligowanych go grania w trudnych warunkach, jak i widzów, zaproszonych do oglądania w każdych warunkach.

Teatr Miejski miał tym razem szczęście, bo tegoroczna premiera (w odróżnieniu chociażby do zeszłorocznej) odbyła się przy znakomitej aurze letniego wieczoru. Tym razem tło, czyli woda i niebo, "stworzyły" ciekawy kontrast dla scenografii i kostiumów. Piękne okoliczności przyrody i pozytywne wibracje ze strony premierowej publiczności złagodziły ogólną ocenę spektaklu "W kręgu namiętności. Tango Pazolla" w reżyserii Józefa Opalskiego. 

Scena Letnia Teatru Miejskiego miewała premiery niezwykłe, jak chociażby "Zorbę" w reżyserii Jana Szurmieja czy "Proces" reżyserowany przez Waldemara Śmigasiewicza. To tylko dwa, wybrane hity, jeden frekwencyjny, drugi artystyczny, a przecież pomysłów na letni, teatralny wieczór, zaplanowany przez Miejski, było wiele. Na tegoroczne lato dyrektor artystyczny teatru, Krzysztof Babicki, zaplanował, z rocznym wyprzedzeniem, przedstawienie muzyczne, bazujące na wciąż atrakcyjnej i modnej muzyce Astora Piazzolii. Każdy, kto miał do czynienia z jego kompozycjami, wie doskonale, że najbardziej charakterystycznymi określeniami jego muzyki są: namiętność, żywiołowość, dynamizm, energia płynąca z tajemnicy i prowokacji muzycznej. Czymś zupełnie odrębnym jest taniec, który powstał z inspiracji kompozycjami Piazolli w latach 80. ubiegłego wieku. Tango nuevo było rewolucją stylistyczną klasycznego tanga, do dzisiaj trudno ocenić zwykłemu Europejczykowi, czy konflikt zwolenników tanga tradycyjnego i nuevo ma znaczenie, ponieważ tango nadal pozostaje dla nas gatunkiem odległym. Większość z nas tanga zatańczyć nie potrafi, choć wielu uczyło się go na kursach tańca, które niegdyś były modne.

Dzisiaj w teatrze zawodowym pozwolić sobie można na wiele. Jak mówił Lech Raczak na tegorocznej Malcie w Poznaniu, teatry zawodowe, w odróżnieniu od offowych, mają nadal wypracowane mechanizmy promocji i kanały finansowe umożliwiające również pokazywanie spektakli poszukujących formalnie i tematycznie, mimo że same spektakle mogą być na nieprzyzwoicie niskim poziomie artystycznym. Teatr Miejski w Gdyni zaryzykował formalnie, ponieważ aktorzy dramatyczni (za wyjątkiem Agnieszki Rose do tej pory związanej z Teatrem Muzycznym w Gdyni) wystąpili w rolach śpiewanych i tańczonych, niestety z różnym, mówiąc delikatnie, skutkiem. Reżyser, który już w 2007 roku zajął się argentyńskim tańcem w przedstawieniu "Tango Piazzolla" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, i tym razem, adaptując spektakl na potrzeby gdyńskiej sceny, nie zdecydował się zatrudnić zawodowych tancerzy, by choć odrobinę przybliżyć pasję, jaką tango jest dla wielu Amerykanów z półkuli południowej. Widz nie zetknął się również z muzycznym odkryciem, ponieważ nie zadbano o muzykę na żywo, co zdecydowanie podniosłoby walory przedstawienia. Kto choć raz był na koncercie zespołu grającego muzykę Astora Piazzolli, na przykład naszego lokalnego "Zagan Acoustic", wie, że pasja, z jaką muzycy podchodzą do wykonania utworów, jest bezcenna i niezbędna, aby wydobyć piękno i walory tanga. W tangu iskrzy, kotłuje się, dramatycznie spiętrza i tajemniczo wikła. Na gdyńskiej scenie co najwyżej było poprawnie, ale bez energii.

Spektakl Opalskiego i Anny Burzyńskiej to historia niespełnionych namiętności i miłości. Bohaterowie idealizują swoich wybranków serca, chcąc pozyskać ich przychylność, proponują miłość aż po śmierć i spotykają się z odrzuceniem. Działaniami postaci kierują silne emocje, które niechybnie mogłyby doprowadzić do tragicznego finału, jednak na straży porządku fabularnego i gatunku stoi Marysia/Maria, sama owładnięta pasją taneczną i mitem Manueli Frenetico. Dla wszystkich postaci Manuela symbolizuje sukces, osiągnięty dzięki przypadkowej propozycji nieznajomego i jego uczuciu do utalentowanej Frenetico.

Obsadzenie w tej roli Elżbiety Mrozińskiej było właściwe, ponieważ dostała szansę zaprezentowania po raz kolejny swoich umiejętności wokalnych i jako jedyna pokusiła się o wyzwolenie emocji podczas śpiewu. Swobodnie, ale profesjonalnie, do roli Margarity podeszła Dorota Lulka, która pod względem wokalnym wraz z Elżbietą Mrozińską, zaprezentowała najwyższy poziom. Ciekawie wypadła Agnieszka Rose, która choć przerysowana nieco, wlała "świeżą" krew do zespołu. Grzegorz Wolf jako Carlos pokazał możliwości drzemiące w niespełnionym w miłości, porywczym mężczyźnie. Niestety, odnosiło się wrażenie, że większość aktorów nie czuła klimatu, jaki towarzyszyć powinien opowieści o namiętności związanej z tangiem. Wielkim nieporozumieniem aktorskim, po raz kolejny niestety, okazał się Maciej Wizner, tym razem jako Marek/Marco.

Carlos Saura w "Tangu" udowodnił, jak bardzo pojemne jest pojęcie tanga, które rozumiane jako styl życia, idea, a nawet pewnego rodzaju ideologia może pasjonować ludzi. Film "Jezioro łabędzie" w technice 3D powstały z kompilacji zapisów spektaklu w reżyserii Matthew Bourne\'a, to znakomity przykład tego, że klasyka tańca i wyobrażenie o nim może przybrać interesujący wymiar artystyczny. Józef Opalski nie pokusił się jednak o pokazanie klasycznego tanga (nie było ani jednego przykładu tańca), a tango nuevo zaprezentowane było w bardzo okrojonej formie (wszyscy pamiętamy przecież "Tango nuevo" Teatru Muzycznego w reżyserii Giovanny\'ego Castellanosa). Mimo że widać ogromną pracę choreograf Anny Iberszer, efekt, jaki powinien zostać osiągnięty przy tym tytule, jest niestety niewystarczający. Natomiast na pochwałę, po raz kolejny w Gdyni i w Miejskim, zasługuje praca kostiumolog Zofii de Ines, która dobrała bardzo soczyste kolory do kreacji scenicznych, postarała się o różnorodność materiałową. Jedyne zastrzeżenie mogą budzić buty niektórych aktorek, ponieważ nie pasowały do tanga zupełnie.

"W kręgu namiętności. Tango Piazzolla" jest spektaklem, który oglądany w smakowitej, plażowej scenerii Orłowa, może się podobać widzom nie mającym specjalnych wymagań i oczekiwań. Szkoda, że Teatr Miejski, który jako zawodowa jednostka kulturalna predestynowana do kształtowania gustów i tworzenia nowej jakości artystycznej, nie pokusil się o dopracowanie i przepracowanie tematu. Tango jako żywioł jest przecież nośnym i pojemnym zagadnieniem także dla teatru dramatycznego.



Katarzyna Wysocka
www.portkultury.pl
12 lipca 2012