Lubię być z ludźmi

Tomasz Szymański - od dwudziestu lat dyrektor Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, reżyser, współzałożyciel Teatru Ósmego Dnia. Współpracował z teatrami w Warszawie, Łodzi, Legnicy, Gdańsku... W Gnieźnie prowadzi "teatr pierwszego kontaktu". Mieszka w Poznaniu.

Kiedy 20 lat temu obejmował Pan dyrekcję Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, na łamach gazety teatralnej "Goniec Teatralny" pytałem Pana: Po co Pan przyszedł? Odpowiedział Pan wtedy: "Przyszedłem, bo nadszedł już chyba czas, abym spróbował kierować w całości warsztatem swojej pracy. Ponadto Gniezno wydaje się interesującym miejscem, gdyż jest kolebką państwa polskiego, bo w tym miejscu udowodniliśmy, że jesteśmy w Europie". Warto było?

Naprawdę warto było. Przychodząc do Gniezna, nie zakładałem, że zostanę na tak długo. Nie żałuję. To jest moje miejsce. Okazało się, że tu się sprawdza moja wizja teatru, że udało mi się nawiązać kontakt z władzami Gniezna i publicznością. Do mnie zaczęli przychodzić ludzie, którzy chcą ze mną pracować. Przypomnę, że obejmując dyrekcję, zastałem pięcioro aktorów na etacie.

W tej samej rozmowie zadeklarował Pan: "Zaprosiłem i będę zapraszał do współpracy ludzi, którzy postrzegają teatr inaczej niż ten stricte repertuarowy, więc istnieje szansa, że coś się stanie, że przełamiemy mit teatru z miasta na G...".

Na początku zaprosiłem do współpracy przyjaciół: Henryka Tomaszewskiego, Zdzisława Wardejna czy Lecha Raczaka, z którym wcześniej na wiele lat rozeszły się nasze drogi... Wychodząc z ruchu studenckiego miałem ochotę robić teatr bardziej eksperymentalny. Powstała nawet taka "Pastorałka", wymyśliłem "Rapsod o św. Wojciechu", który wiązał teatr z miastem... Szybko okazało się, że muszę opuścić tę niszę, bo jest inna, bardziej chłonna, widz, który po raz pierwszy przychodzi do teatru. On najpierw musi poznać porządny teatr tradycyjny, aby w przyszłości mógł odczytywać eksperymenty i poszukiwania teatralne. Okazało się, że to młoda publiczność wymusza na nas repertuar taki, jaki obecnie gramy. Myślę, że udało się nam odkłamać stereotyp miasta teatralnego na G.

Henryk Tomaszewski nie żyje, Raczak robi w Gnieźnie przedstawienie raz na dwa lata, a Piotr Kluszczyński od dawna tu nie zaglądał. Pan sam reżyseruje niezbyt często.

Realizujemy do czterech premier w sezonie. Aktorzy muszą sprawdzać się z innymi reżyserami, tak samo jak publiczność. Dlatego staram się zapraszać różnych reżyserów. W tym sezonie swoją sztukę wyreżyseruje Stanisław Brejdygant, a próby "Nie - Boskiej Komedii" rozpocznie Piotr Kruszczyński. Zdzisław Wardejn powiedział kiedyś o mnie, że lubię reżyserów, którzy się uśmiechają. I trochę ma rację. Nie lubię reżyserów, którzy "mówią krzykiem". Za pomocą krzyku ludzie się nie porozumiewają. Aby rozmawiać z publicznością, najpierw musimy w cieple porozmawiać sami z sobą.

Czy młodzi reżyserzy nie chcą pracować w Gnieźnie, czy może za mało uśmiechają się?

Ani jedno, ani drugie. Chociaż zdarza się, że niezbyt chętnie się uśmiechają. Ale to taki przywilej młodości. Każdy młody artysta myśli, że wie lepiej. Prawda jest nieco inna. Nie wszyscy radzą sobie z dużymi widowiskami, a małe formy pojawiają się u nas rzadko, bo nie mamy gdzie ich grać. Poza tym, młodzi reżyserzy często mają ochotę wystawiać sztuki współczesne, które nie zawsze znalazłyby w naszym mieście publiczność.

Nie jest Pan pierwszym dyrektorem teatru, który narzeka na brak przestrzeni teatralnej, którą można by dowolnie organizować.

Są sztuki, których nie wolno grać w takiej przestrzeni jak nasza. I dlatego dramat Brejdyganta wystawimy na foyer teatru. W Gnieźnie brakuje nowoczesnej sali teatralnej, a te, które są, nie zostały odpowiednio wyposażone technicznie i trudno w nich robić teatr. Reżyserzy mają nieco większe wymagania niż dwa reflektory i jeden magnetofon.

Aktualnie ma Pan najdłuższy staż na dyrektorskim stołku w teatrach dramatycznych w Wielkopolsce. Jak to się robi?

Nie mam żadnej recepty, ale zawsze starałem się stwarzać takie warunki ludziom, aby robili to, co najlepiej potrafią, aby czuli się potrzebni i odpowiedzialni. Dotyczy to wszystkich pracowników teatru. Oni muszą wiedzieć, że teatr to jest ich dom, a dyrektor nie jest wszystkowiedzący. Lubię z ludźmi rozmawiać. Lubię być z ludźmi, a teatr to właśnie bycie razem wgrupie.



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
31 grudnia 2010
Portrety
Monika Powalisz