Lubię energię młodych ludzi

Teraz będzie prawdziwa erupcja. Premiera za premierą. W maju ruszamy z próbami muzycznej farsy, w której wystąpić mają Tadeusz Huk i Lesław Żurek. Dalej mamy spektakl w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego, w którego obsadzie znajdą się Joanna Kurowska, Andrzej Grabowski i Piotr Gąssowski. Mam też pomysł na cykl "Teatr Variete zaprasza", w którym prezentować by się mogły młode talenty i studenci PWST. A przed nami przecież jeszcze kwietniowa premiera "Nocnego Variete"

Z Januszem Szydłowskim, dyrektorem Krakowskiego Teatru Variete rozmawia Łukasz Gazur.

Łukasz Gazur: Uda się tym razem?

Janusz Szydłowski: - A dlaczego miałoby się nie udać?

Dotychczasowe produkcje najmłodszej krakowskiej sceny - czyli Teatru Variete - mnie nie przekonały.

- Bo Pan by chciał, żeby rodzący się dopiero teatr miał od razu pełny repertuar i same sukcesy na koncie. Tu trzeba mozolnej pracy. Wcześniej musiałem zajmować się dostosowaniem budynku do potrzeb teatru, kompletowaniem zespołu. Byciem dyrektorem nowej instytucji po prostu. Dopiero teraz mogę zajmować się tym, co lubię najbardziej - czyli byciem twórcą.

I dlatego teraz sam Pan reżyseruje najnowszą produkcję Teatru Variete?

- Tak. To pomysł, który przyszedł mi do głowy, kiedy jeszcze pracowałem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Wtedy właśnie postanowiłem ze studentami stworzyć inscenizację najważniejszych utworów filmowych. Od "Casablanki" po "Vicky Cristina Barcelona" - bo to był wtedy akurat kinowy hit. Co ciekawe, w szkole był wtedy remont i rozstawione były rusztowania. Postanowiliśmy się wpisać w taką scenerię. Oparliśmy nasz pomysł na zabawie w studio filmowe. Wszystko miało wyglądać jak triki z planu. Stąd ktoś podwiewał dziewczynie sukienkę, ktoś puszczał dym. Takie ikoniczne sceny i zagrania, które wpisały się już w historię kina i wyobraźnię widzów. Pożyczyliśmy te rusztowania i na każdym poziomie miał dziać się inny kadr. A w tle pojawiły się cytaty z filmów. Takie 30 sekund przypomnienia najbardziej znanych scen. I wie Pan co? Wyszło genialnie!

Ale czy muzyka filmowa istnieje bez tych ikonicznych kadrów?

- Ona jest przecież pomyślana jako ilustracja narracji snutej przez reżysera. Przekona się Pan w naszym teatrze. Te sceny to też ilustracja. Ja rozmawiam z tymi młodymi ludźmi, którzy zaczęli ze mną pracować, o filmach, utworach, wizji. I wspólnie zaczynamy układać te sceny. Czasem wychodzą z tego bardzo oryginalne propozycje. Prawdziwe show - ze śpiewaniem, tańcem i muzyką na żywo.

Zgromadził Pan młody zespół tancerzy i śpiewaków. Jestem ciekaw, czy nie powiedzieli Panu: "takie starocie? Te piosenki to ramota".

- Nie, wręcz przeciwnie. Odczytywanie niektórych piosenek z perspektywy czasu daje zupełnie nową jakość. To będzie brzmieć bardzo współcześnie. A przede wszystkim mam nadzieję, że widzowie dostrzegą tę nutę zabawy, która towarzyszy nam przy tworzeniu tego spektaklu. Za to właśnie tak lubię pracę z młodzieżą. Po pierwsze dlatego, że młodzi ludzie mają świeżość i energię, chęć do działania i odwagę do eksperymentów. A po drugie, sam od nich też się dużo uczę o dzisiejszym świecie. I po trzecie, mają jeszcze niepoprzewracane w głowach. Ich talent wciąż się rozwija, chcą nad nim pracować, chcą się uczyć. Czasem to więcej warte niż uznane nazwisko. Kiedyś mój przyjaciel, Jurek Trela, powiedział mi: "słuchaj, jeśli byś kiedyś prowadził teatr, postaw na młodych, nieznanych aktorów. Ty daj im szansę, by powstało coś wyjątkowego".

A nie kusiło Pana, by stworzyć spektakl, który będzie spójną narracją? Jakąś opowieścią poprowadzoną od A do Z?

- Tak jak Panu powiedziałem: ten pomysł zrodził się dawno i bardzo chciałem go zrealizować na scenie. Ale to nie znaczy, że nie ma innych planów. Teraz będzie prawdziwa erupcja. Premiera za premierą. W maju ruszamy z próbami muzycznej farsy, w której wystąpić mają Tadeusz Huk i Lesław Żurek. Dalej mamy spektakl w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego, w którego obsadzie znajdą się Joanna Kurowska, Andrzej Grabowski i Piotr Gąssowski. Mam też pomysł na cykl "Teatr Variete zaprasza", w którym prezentować by się mogły młode talenty i studenci PWST. A przed nami przecież jeszcze kwietniowa premiera "Nocnego Variete".

Proszę wybaczyć, ale poprzedni spektakl, który miał być nocną rewią wprost z Paryża, wypadł blado.

- Cóż, powiem szczerze: wiem, że to był niewypał. Potrzebowałem szybko sprawdzić taką formę. Pojechałem zobaczyć te tancerki paryskie, ponieważ polecił mi je ktoś, komu ufam, gdy idzie o gust sceniczny. Obejrzałem je na próbie, jeszcze przed ostatecznym kształtem tego pokazu i uznałem, że wygląda to obiecująco. Do tego ciekawa historia dziewczyny, która jako nastolatka wyjechała z Polski do Paryża. Efektem ostatecznym, który zobaczyłem na scenie Teatru Variete, nie byłem już tak zachwycony. Ale powiem tak: nie straciliśmy na tym, zarobiliśmy, chętnych nie brakowało. Proszę zwrócić uwagę, że graliśmy to przy komplecie na widowni, a chętnych na kolejne spektakle nie brakowało. Gdyby mi zależało tylko na pieniądzach i pełnej sali, mogłem to jeszcze grać, boby mi się opłaciło. Ale warto było sprawdzić taką formę sceniczną. Teraz wiem, że chętnych do oglądania takich scen w Krakowie nie brakuje.

A czym mnie Pan przekona, że tym razem wypadnie lepiej?

- Zdolne tancerki z ogromnym doświadczeniem scenicznym i ciekawy pomysł. Nie chcę wszystkiego zdradzać, ale powiem tak: ja widziałem je, jak śpiewają i występują na scenie w wielkim kieliszku pełnym szampana. No przyzna Pan, że brzmi zachęcająco. To będzie prawdziwa rewia jak z najlepszych paryskich kabaretów.

Zastanawiam się nad przyszłością. Bo oczywiście plany brzmią obiecująco. Ale może warto było pomyśleć o musicalu autorskim? Może trzeba było konkurs zrobić na tekst i muzykę?

- Mamy rozmaite pomysły. Jeszcze Pana zaskoczymy.

***

Janusz Szydłowski - aktor, reżyser, dyrektor krakowskiego Teatru Variete.
"Variete Film Show" (15 i 16 kwietnia) oraz "Nocne Variete"(22, 23 i 24 kwietnia).



Łukasz Gazur
Dziennik Polski
7 kwietnia 2016