Lubię, kiedy u mnie dużo się dzieje

Każdy dostaje dokładnie to, na co jest gotowy. Zatem uważam, że przychodzą do mnie dokładnie te role, jakie mają do mnie w danym momencie przyjść i dać mi konkretny rozwój i nowe możliwości. I do tej pory tak było.

Z Romą Gąsiorowską – aktorką teatralną, filmową, telewizyjną i radiową – rozmawia Agnieszka Michalak z Legalnej Kultury.

Agnieszka Michalak: Roma, Ty chyba nie umiesz usiedzieć na miejscu?

Roma Gąsiorowska: - (śmiech!) Bo bardzo lubię wyzwania. Mam konkretny plan na siebie i wiele pomysłów na projekty, w których ten plan realizuję krok po kroku. Nie siedzę z założonymi rękami, raczej kreuję rzeczywistość. Wiem, w jakim miejscu chciałabym być za kilka czy kilkanaście lat i co powinnam zrobić, żeby do tego dojść. Słowem, lubię, kiedy u mnie dużo się dzieje. Lubię nowe wyzwania, a że energii mam sporo, to się nią dzielę.

No tak energii odmówić ci nie sposób - przyznam, że trochę się pogubiłam w Twoich inicjatywach - aktoRstudio, W-arte, a od niedawna "najbardziej kreatywny bar w stolicy" czyli OtW-arte Latem. Jesteś bizneswoman pełną gębą...

- Szkoła aktoRstudio, którą prowadzę od pięciu lat, bardzo się rozwinęła. Mamy kurs aktorski i kurs przygotowujący do egzaminów. Współpracujemy z Gdyńską Szkołą Filmową, z ASP wydziałem Sztuka Mediów. Nasi absolwenci grają w filmach, serialach. Mamy naprawdę spore osiągnięcia. W październiku ruszamy z nowym semestrem. Właśnie jesteśmy na etapie domykania rekrutacji. Ale edukacja w W-arte to nie tylko AktoRstudio, w przyszłym roku startujemy z warsztatami dla profesjonalistów. Wiele z nich będzie prowadzonych po angielsku. Wprowadzamy też warsztaty z innych dziedzin sztuki. Na razie trzymam to w tajemnicy, bo chciałabym, żeby wszystko było już dopięte na tip top, kiedy świat o tym usłyszy. Ale docelowo chcę stworzyć model prestiżowej prywatnej uczelni artystycznej łączącej rożne dziedziny sztuki.

Udało Ci się namówić do współpracy mocną ekipę...

- Tak, mamy elitarną kadrę m.in. Maria Seweryn, Magda Schejbal, Ola Popławska, Marta Ścisłowicz, Małgorzata Buczkowska, Magdalena Kuta, Przemysław Bluszcz, Michał Żurawski i Piotr Głowacki, Dawid Ogrodnik, Rafał Mohr, Grzegorz Warchoł, Maciej Dejczer.

A na szczycie piramidy Ty ze swoją autorską metodą opartą na naturalności i samoświadomości. Opowiedz proszę o niej coś więcej...

- Wszyscy, którzy wykładają w aktoRstudio są na rynku od wielu lat i sukcesywnie pną się do góry. To jest ważne w kontekście zajęć, jakie prowadzą. Rynek nie jest prosty i nawet zdolnych nie zawsze spotyka to, co by chcieli. My uczymy tego, co jest niezbędne w aktorstwie. Prawda, świeżość, kreatywność, spontaniczność, bycie uważnym, empatia, ale i asertywność. Każdy prowadzący wypracował własną metodę, opierając się na swoich doświadczeniach i obserwacjach. Ale to, na co stawiamy, to przede wszystkim indywidualne podejście do każdego uczestnika kursu i motywowanie go do samodzielnej pracy. Pokazujemy i wzmacniamy ich mocne strony, a słabe uświadamiamy i pracujemy nad tym, by stały się siłą. Dbamy o to, aby psychika pracowała sprawnie i bezpiecznie - a to jest niezbędne, by osiągać efekty, o które nam chodzi niezależnie od okoliczności.

A co jeśli ktoś jest "odporny" na wasze metody?

- Cóż, rozstajemy się. Tworzymy grupę, która pielęgnuje w sobie nadzieje i ambicje na to, aby zrealizować siebie. Podpieramy się też technika coachingu. Ważne, żeby wszystko, co robią "młodzi" wynikało ze świadomości. Nawet spontaniczność.

W szkole skupiacie się na warsztacie, psychologii. A przygotowujecie też do castingów czy innych aktywności związanych z aktorstwem? Młodzi ludzie dziś mają trochę pod górkę - często sami muszą pozyskiwać fundusze na swoje inicjatywy, bo w instytucjach nie ma dla nich miejsc...

- Mamy szeroki wachlarz warsztatów nie tylko z konkretnych metod. Proponujemy np. zajęcia prowadzone w języku angielskim, podczas których pracujemy na konkretnych akcentach, przygotowujemy do castingów zagranicznych, czy tworzymy demo pod okiem reżysera. Ciągle pracujemy nad sprowadzeniem zagranicznych reżyserów castingów, coachów i pedagogów, żeby zbudować aktorom trampolinę na rynki zagraniczne. To jest przyszłość. Wiele projektów międzynarodowych stoi przed Polakami otworem. A młodzi? Zawsze mieli pod górkę. Ja też nie miałam lekko. Mnie też nikt nie dawał pieniędzy na edukację. To nie jest nowy temat. Uważam, że właśnie nasze czasy dają możliwość zarobienia w krótkim czasie sporych pieniędzy przez np. możliwość pracy w wakacje za granicą. Jeśli ktoś bardzo chce, jest zdeterminowany, to znajduje pieniądze.

W aktoRstudio prowadzicie też kursy, które przygotowują do egzaminów do szkół państwowych?

- Tak, zresztą wiele osób, które prowadziliśmy uczy się dziś w szkołach, niektórzy już kończą. A kurs aktorski, który prowadzimy - to kurs dla ludzi, którzy są gotowi na ciężką pracę, są kreatywni, zdolni, chcą poznać siebie i sprawdzić, czym aktorstwo smakuje. Przedział wiekowy - od 16 lat w górę. Zazwyczaj trafiają do nas ludzie, którzy mają już spore doświadczenie w graniu, ale to nie jest warunek konieczny. Wszystko weryfikuje rozmowa kwalifikacyjna, podczas której potencjalny uczestnik kursu zmaga się z zadaniami przed kamerą. AktoRstudio daje narzędzia. Jeśli ktoś ma cel, to umie je wykorzystać. My tylko delikatnie pomagamy.

Czytałam, że w dzieciństwie marzyłaś o byciu aktorką, potem w Bydgoszczy, gdzie się wychowałaś, założyłaś własny amatorski teatr i... nauczyłaś się wygrywać z tremą. Opowiesz o swoich początkach na scenie?

- Nie marzyłam o tym, żeby zostać aktorką. Chciałam być artystką, bo zawsze tak o sobie myślałam. I to, co robię teraz w W-arte, to moje sedno, do którego wracam. Łączenie dziedzin sztuki, interdyscyplinarność, to jest coś, co we mnie tkwi od zawsze. Jestem człowiekiem renesansu. Poezja, moda, taniec, performance, aktorstwo, sztuki plastyczne, video, projektowanie wnętrz, kostiumy - to wszystko zawsze mnie interesowało. I od 15 roku życia się tym zajmuję. Nigdy nie myślałam, że będę aktorką.

To skąd decyzja o zdawaniu do szkoły aktorskiej?

- Zdecydowałam się na ten zawód, bo jakiś kierunek studiów musiałam wybrać. I to mi było na tamten moment najbliższe. Ale jak tylko skończyłam szkolę aktorską, założyłam Stowarzyszenie Twórców Sztuk Wszelkich, gdzie wraz z grupą przyjaciół, którzy dziś odnieśli sukces (Piotr Głowacki, Dorota Masłowska, Jan Komasa, Magda Popławska, Krzysiek Skonieczny, Marcin Cecko) tworzyliśmy projekty z pogranicza różnych dziedzin sztuki. Uczyliśmy się nawzajem od siebie. Rozwijaliśmy w różnych dziedzinach. Teraz, po dziesięciu latach, wracam do tego, ale na większą skalę. Stworzyłam model biznesowy, w którym sztuka łączy się z komercją, a projekty, które realizuję zahaczają o rożne dziedziny. Wprowadzam małą rewolucję na rynki eventowy i show-biznesu. Marzę, żeby projekty komercyjne były na najwyższym poziomie artystycznym. Tak jak na całym świecie.

Skąd to wielotorowe myślenie?

- Obok fascynacji sztuką, zawsze miałam również umysł ścisły. Kochałam matematykę, do tego mam zmysł organizacyjny i zdolności przywódcze. Dlatego postanowiłam zaryzykować i popracować nad własną marką, która spajałaby te wszystkie wątki. Tak powstało W-arte Open Art Space. To dom produkcyjny, grupa kreatywna, platforma edukacyjna, projekt wielopłaszczyznowy dający możliwość realizacji na wielu polach i odpowiadający na potrzeby rynku.

Ale jeszcze nie powiedziałyśmy nic o twojej ostatniej inicjatywie, czyli OtW-arte Latem - zapraszasz tu na imprezy klubowe, koncerty m.in. Marcina Januszkiewicza, gościł u Ciebie Leszek Stanek z projektem IN blue, ale też organizujesz na Burakowskiej warsztaty dla dzieciaków. Skąd pomysł na otwarcie takiego miejsca w Warszawie, która ma kilkadziesiąt klubokawiarni, które prowadzą i warsztaty, i debaty i organizują koncerty, a nawet spektakle teatralne? Z punktu widzenia stricte biznesowego to pomysł nieco ryzykowny.

- OtWarte Latem to projekt we współpracy z twórcami Burakowskiej 14, czyli wspaniałymi ludźmi z ogromnym doświadczeniem w tworzeniu klubów w Warszawie. Wspólnie zbudowaliśmy miejsce, które nazywany dzielnicą artystyczną, gdzie oprócz imprez z topowymi DJ-ami (takimi jak Double Trouble przy współpracy z Finlandia) przedstawialiśmy sylwetki ciekawych artystów z ASP, organizowaliśmy imprezy drag queen i koncerty alternatywne. To przestrzeń otwarta, gdzie chcieliśmy zaznaczyć obecność ciekawych twórców. Teraz omawiamy szczegóły kontynuacji tego projektu w innej formie.

Od ponad roku prowadzisz też dom produkcyjny W-arte czyli swoista "matkę" OtWarte Latem Dlaczego warszawiacy potrzebują takich miejsc? Jaką funkcję miały w założeniu pełnić te miejsca?

- To bardzo szeroki temat. Projekty, które tworzę w W-arte są bardzo różne. Skupiam się na tym, żeby były świeże i poszukujące. To rozrywka na najwyższym poziomie. Staram się, żeby była dostępna, komunikatywna i nie przekombinowana. To również Art Branding, koncerty, eventy, warsztaty, działania dedykowane konkretnym miejscom lub konkretnym firmom.

W-arte to też produkcja spektakli teatralnych. Póki co powstał projekt muzyczny "Płyń", który wyreżyserowałaś czy Impro-Show. Czego jeszcze możemy się spodziewać w repertuarze? Jak zamierzasz go w ogóle budować? Jakim kluczem dobierać tytuły, twórców?

- Projekt "Płyń" rusza w Polskę. W październiku jesteśmy w Poznaniu, na początku przyszłego roku w Trójmieście, później Kraków, Łódź, Warszawa. A W-arte Impro Show jedzie jesienią w trasę po Mazowszu, a w przyszłym roku dalej w Polskę. Pracuję również nad miejscem, w którym skupiłabym niezależnych producentów, tworząc scenę impresaryjną. To kolejny duży projekt. Mam nadzieje, że uda się wiosną dopiąć szczegóły, wówczas niezależne produkcje teatralne, rozrywkowe - ale na wysokim poziomie - będą tworzyły repertuar. Projekt jest w procesie. To znów wielopłaszczyznowa inicjatywa.

We wrześniu w W-arte odbędą się tygodniowe warsztaty z aktorem Garym Condesem, który już prowadził w Polsce zajęcia. Czy polscy aktorzy są w ogóle zainteresowani takimi spotkaniami? Czy doświadczenia Condesa mogą się przydać na polskim gruncie?

- Warsztaty dla profesjonalistów na całym świecie są podstawą ciągłego rozwoju i pracy nad sobą. W Polsce inaczej podchodzi się do edukacji. Nie mamy jeszcze nawyku szkolenia się, doskonalenia. Kiedy już posiadamy papier ukończenia szkoły i jesteśmy w zawodzie, to gdzieś pryska chęć szlifowania warsztatu. Znam wielu aktorów, którzy pomimo tego, że grają na co dzień, mają mnóstwo blokad, lęków, kompleksów, ograniczeń czy frustracji, które blokują ich w pracy. Można to pokonać, eksperymentując na sobie, szukając rożnych metod dochodzenia do roli, poznając swoje ciało, emocje. Przecież wszystko, co gramy jest związane z tym, jakimi jesteśmy ludźmi i na co jesteśmy gotowi w danym momencie swojego życia. Dlatego warto podejść do tego całościowo i rozwijać swoje umiejętności nieustająco.

Sama jesteś po krakowskiej PWST - które doświadczenia ze szkoły okazały się najcenniejsze w prowadzeniu własnej szkoły czy pracy ze studentami? A może wręcz przeciwnie - odżegnujesz się od tego, czego uczono Cię w szkole... W wywiadach mówisz, że wyrzekacie się tu schematów, konwencji, gubicie stereotypy.

- Kończyłam szkołę więcej niż dekadę temu. Nie ma po co porównywać. W PWST dziś jest już zupełnie inaczej, przede wszystkim dziekanem jest mój profesor Adam Nawojczyk, który dał mi najwięcej przez ten okres studiów. Mam nietypowe doświadczenie, bo już na pierwszym roku zagrałam w filmie u Jerzego Stuhra, a po drugim roku trafiłam do Terenu Warszawa i moja edukacja zupełnie zmieniała tor. Z klasycznego podejście do aktorstwa i reguł, jakie panowały w PWST, wylądowałam w najbardziej gorącym i najbardziej trendy miejscu, jakim w tamtym czasie był Teatr Rozmaitości. I uczyłam się od topowych aktorów wyznaczających kierunki w aktorstwie - od Andrzeja Chyry, Staszki Celińskej, Oli Koniecznej czy Romka Garncarczyka. To, co dostałam od nich było mieszanką rożnych spojrzeń i metod. To mnie stworzyło. Projekty realizowaliśmy w zawrotnym trzytygodniowym tempie. To mi pasowało. W teatrach w Krakowie próby trwały zawsze co najmniej trzy miesiące, a czasem pół roku, nawet rok. Warszawa dała mi inne spojrzenie. Świeże, mówiła aktualnym głosem. Zakochałam się w tym mieście. Ciężko było mi wrócić do Krakowa, ale zrobiłam, to żeby skończyć szkołę. Udało się wywalczyć indywidualny tok studiów i właściwe dwa lata zrealizowałam w rok, a dyplom obroniłam, pracując już w zawodzie.

No i pracując w zawodzie, spotkałaś się i z Przemysławem Wojcieszkiem, parokrotnie z Grzegorzem Jarzyną, Kornélem Mundruczó czy Rene Polleschem. Które spotkania były najcenniejsze dla ciebie? Powiedziałaś np. w jednym z wywiadów, że od Grzegorza Jarzyny nauczyłaś nie bać się ryzyka...

- Tak jest. Te spotkania były nowe, odważne, bezkompromisowe, to był piękny dla mnie czas. Byłam na etacie w TR od szkoły aż do zeszłego roku i bardzo to sobie cenię.

Ale odeszłaś właśnie z TR?

- Zrezygnowałam, bo podjęłam własną inicjatywę, jaką jest W-arte. Do tego gram w kilku filmach rocznie i w serialach. Dlatego musiałam odciąć pępowinę i niezależnie stanowić o własnych losach. Jestem zadowolona z tej decyzji, bo daje mi ona możliwość realizowania projektów, które mnie interesują. I mam ogromne poczucie niezależności. Gram jednak wciąż w sztukach, które kocham np. "Nietoperz" właśnie czy "Jackson Pollesch" wspomnianych przez ciebie reżyserów. Natomiast jesienią wchodzę w próby w Teatrze Soho. To spektakl na podstawie powieści Igancego Karpowicza "Ości". Reżyseruje Paweł Miśkiewicz. Gram główną rolę. Premiera w grudniu. Okazuje się zatem, że musiałam z czegoś zrezygnować, żeby przyszło nowe.

Zaprosisz Grzegorza Jarzynę do W-arte?

- Oczywiście. Jesteśmy umówieni, że jak tylko będzie taka możliwość, to współpracujemy. Ale TR ma teraz intensywny moment, zwiększyli obroty, przygotowują się do otwarcia nowego budynku, więc mają dużo pracy.

Oprócz własnych inicjatyw grywasz też w filmach... W przyszłym roku do kin wchodzą produkcje "Podatek od miłości" i "Plan b". Dużo scenariuszy odrzucasz?

- Temat odrzucania scenariuszy bardzo mnie śmieszy. Ludzie mają wyobrażenie, że nasz rynek jest aż tak obfity w propozycje. Oczywiście zdarza się, że jakieś projekty odrzucam, ale to głównie propozycje serialowe. Filmy odrzucam tylko wtedy, kiedy są ewidentnie źle napisane scenariusze lub stoi za nimi ekipa, która wskazuje na kłopoty spowodowane brakiem ambicji. Ale to na szczęście bardzo rzadko się zdarza. Oprócz tych tytułów, które wymieniłaś, we wrześniu do kin wchodzi film dla dzieci "Tarapaty" Marty Karwowskiej. Moim zdaniem świetny. A kolejny nad którym pracuję, nie ma jeszcze pełnego tytułu, ale jest znakomicie napisaną tragikomedią. Mam teraz dobry czas. Nie przychodzą do mnie propozycje nietrafione. A jeśli miałabym mówić, czy jest coś, o czym marzę, to tak - kino europejskie, międzynarodowe produkcje. Zawsze o tym marzyłam. Dostałam propozycję wejścia w duży projekt w przyszłym roku w Pradze. Mam nadzieję, że współpraca dojdzie do skutku, spełni się moje marzenia i rynki europejskie się otworzą.

Mam w głowie Twoje mocne filmowe kreacje w "Ki", czy w "Wojnie polsko-ruskiej", "Warsaw by Night" i zastanawiam się - wiedząc, że jesteś bardzo świadomą siebie aktorką - czy czekasz na jakąś filmową rolę? Oczywiście w kinie europejskim...

- Mam teorię na ten temat: każdy dostaje dokładnie to, na co jest gotowy. Zatem uważam, że przychodzą do mnie dokładnie te role, jakie mają do mnie w danym momencie przyjść i dać mi konkretny rozwój i nowe możliwości. I do tej pory tak było.

Przed seansem "Warsaw by Night" usłyszałam w kinie Twój głos mówiący o legalności w sieci. Dlaczego dla Ciebie legalność to ważny temat, o którym warto głośno rozmawiać?

- Generalnie jestem osobą, która stawia na uczciwość. A jeśli chodzi o filmy z legalnego źródła, ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jakie szkody wyrządza wszystkim piractwo. Dlatego warto o tym mówić i uświadamiać. To są nasze pieniądze. Teraz świat filmowy opiera się na liczbach. A kłusownik oglądając film w sieci nielegalnie, jeszcze nie daj boże przed premierą, powoduje, że my-twórcy na tym tracimy. Jeśli dystrybutor nie zarobi na filmie, nie zarobi również producent, film nie ma odpowiedniej oglądalności i jest klapa. To jest lawina - recenzje, rankingi to wszystko ma wpływ na sukces filmu. A sukces jednego ma wpływ na kształt całego rynku. Pieniędzy na film jest zawsze mniej niż byśmy chcieli - przez mniejszy budżet niestety skraca się czas realizacji lub rezygnuje się z wielu ważnych dla efektu końcowego kwestii. Wszyscy pracują więcej za mniejsze pieniądze. To efekt tej lawiny.

W swojej szkole spotykasz się z młodymi ludźmi, przyszłymi twórcami, czym dla nich jest legalność? Modnie jest w ogóle dziś (w dobie tak prostego dostępu do absolutnie wszystkiego w sieci) rozmawiać o legalności?

- Zależy od kultury osobistej człowieka. Myślę, że zawsze tak było. Jeśli ktoś jest świadomy tego, o czym wcześniej mówiłyśmy i chce mieć na to jakiś wpływ, to dba o legalność. To trochę tak jak z ekologią. Trzeba być świadomym, żeby w ten sposób żyć.

Skoro o modzie mowa. Projektujesz jeszcze pod szyldem Stara bardzo?

- Moja marka od wielu lat jest zawieszona. Nie projektuję regularnych kolekcji. Moda jest w moim życiu obecna w inny sposób. Współpracuję z projektantami, przygotowuję się do kolaboracji z markami, zaczynam projekt z katedrą Mody. Teraz skupiam się na zbudowaniu silnych filarów W-arte, żeby móc te wszystkie projekty realizować.

Jakiś czas temu powiedziałaś, że za 5 lat chciałabyś, żeby Warszawa pokochała to, co dla niej wymyśliłaś, a następny krok to Berlin, Londyn i NYC. Poważnie? Myślisz o wyjeździe z Polski nie tylko na chwilę, by zagrać?

- To moje hasło. Zawsze tak mówiłam już jako nastolatka. I zawsze ciągnęło mnie do wyjazdu. Duża część mojej rodziny żyje na emigracji. Znam ten temat od podszewki. Chciałabym najpierw zbudować niezależność i stworzyć sobie i swojej rodzinie możliwości realizowania projektów na całym świecie. Tak serio. Do tego właśnie dążę.

___

Rozmowa udostępniona przez Fundacje Legalna Kultura, która prowadzi bazę legalnych źródeł dającą dostęp do zasobów kultury zgodnie z prawem i wolą twórców. Baza Legalnych Źródeł znajduje się na www.legalnakultura.pl.



Agnieszka Michalak
Legalna Kultura
6 września 2017