Ludzie to kupią

Uznany i lubiany piosenkarz, autor tekstów, okazjonalnie aktor, osobowość telewizyjna, Andrzej Piaseczny (Piasek) ciężko doświadczony przez covid trafił do warszawskiego szpitala MSWiA, gdzie poddano go tlenoterapii i intensywnemu leczeniu. Stamtąd nagrał poruszający apel do swoich fanów (i nie tylko). Ledwo mówiąc i z trudnością oddychając prosił wszystkich o przestrzeganie zasad bezpieczeństwa i nie lekceważenie choroby.

Natychmiast spotkało się to z obrzydliwą internetową odpowiedzią specjalistki od wszystkiego (lub, jak wolą niektórzy, od niczego) modelki i celebrytki(?) p. Violi Kołakowskiej, która uchodzi za waleczną koronasceptyczkę. Można nie wierzyć w wirusa, można uważać, że za pandemią stoją ludzie tacy jak Bill Gates, zapewne można, choć to beznadziejnie głupie. Podobnie można głosić poglądy, że ziemia jest płaska, a ludźmi sterują kosmici. Pod warunkiem, że takimi przekonaniami nie robi się krzywdy innym i nie obraża ich doznań i uczuć. To powinno być karalne!!! Sugestie, zawarte w tekście p. Kołakowskiej, że Piasek udaje i wziął za to pieniądze, że jest kiepskim aktorem, że reklamuje swoją nową płytę są absolutnie niedopuszczalne. Dotykają nie tylko walczącego z ciężką chorobą artystę, ale również ranią tych wszystkich, którym covid zabrał najbliższych. Zaiste, jest to upadek człowieczeństwa! Pamiętam, że kiedy pod koniec ub. roku leżałem w szpitalu, a personel medyczny robił wszystko, żeby mnie wyciągnąć spod łopaty dowiedziałem się, że jestem, podobnie jak inni, opłaconym statystą, który udaje chorego, aby uwiarygodnić pandemię. Wówczas takie przekonania głosiła (nawiasem mówiąc, lubiana przeze mnie) Edyta Górniak. Teraz bada kosmitów i ich potencjalny wpływ na opanowanie pandemii na naszym globie. To jednak coś innego, inny typ aberracji.

Nareszcie doznałem olśnienia. Przecież p. Kołakowska nie pojawia się już w parze z popularnym, lubianym i powszechnie rozpoznawalnym aktorem, choć jest matką jego dzieci. Cóż jej zatem pozostało? Aktywność w mediach społecznościowych, w których nieustannie „walczy o prawdę" m.in. za pomocą prowokacyjnych wpisów, takich jak ten o Piasku, który z jednej strony uruchamia masę brutalnych hejtów, z drugiej aktywizuje rzeszę obrońców piosenkarza. A po środku stale przewija się jej nazwisko. Byle o niej nie zapomniano, byle stale być. I jeszcze druga rzecz, najbardziej obrzydliwa. Piasek przed zachorowaniem obchodził 50. urodziny, podczas których pozwolił sobie na mało cenzuralną polityczną wycieczkę pod adresem PIS-u i Konfederacji, co przedostało się do opinii publicznej. Naraził się TVP, gdzie w The Voice of Poland, a potem The Voice Senior bywał wielokrotnie trenerem. Już nim nie jest. A tło polityczne jest takie, że teraz można mu bezkarnie „dokopać".

Życie, a właściwie śmierć po długiej chorobie, dopisała tragiczną pointę do moich notatek. 21 bm. umarł wybitny poeta, Adam Zagajewski. Odchodzą na zawsze prawdziwe wartości, jest ich coraz mniej. Pozostaje „byleco". Dla takiego marginesu najważniejszy jest rozgłos, dlatego im mniej poświęcimy mu uwagi, to będzie lepiej. Może coś uda się ocalić. Tymczasem wiele mediów z lubością cytuje wpisy Kołakowskiej o Piasecznym. Cóż, ludzie to kupią!

Najwyraźniej potrzebujemy nowych tematów zastępczych. Nowej paszy dla mas. Nowych sensacji. Pewnie dlatego powrócił temat mobbingu w szkołach aktorskich. Zaczęło się od Łodzi, od wystąpienia ubiegłorocznej absolwentki PWSFTviT p. Anny Paligi. Przedstawiła czas studiowania jako koszmar, niszczenie ciała i duszy, werbalne i fizyczne przez pedagogów, ze szczególnym uwzględnieniem prof. Mariusza Grzegorzka, do niedawna rektora łódzkiej Uczelni. Swoje trzy grosze wtrąciła Joanna Szczepkowska, która go znała, bo kiedyś reżyserował ją na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie i pogrążyła go ostatecznie. Gdyby nie jej głos mogłoby to wyglądać na zemstę za wypowiedź Grzegorzka z końca 2019 roku na temat Romana Polańskiego, rozsądną, ale daleką od zaślepienia uczestniczek i uczestników ruchu #MeToo (do spotkania z Polańskim w szkolnych murach wówczas nie doszło). Do Krakowa przerzucił dyskusję Dawid Ogrodnik, wspominając o sadystycznych skłonnościach Beaty Fudalej. Wypowiedziało się i nadal wypowiada szereg aktorek i aktorów (m.in. Zofia Wichłacz, Maria Dębska, Mateusz Janicki, Eliza Rycembel, Maciej Stuhr i inni). Oskarżonych zostało wielu wykładowców, za poniżanie, przemoc psychiczną, molestowanie studentów. Mariusz Grzegorzek powiedział, że w doniesieniu Paligi jest próba zwrócenia na siebie uwagi. Nie wiem, czy to prawda, ale hasło „zaistnieć za wszelką cenę" znowu się pojawia. Ktoś w jakimś serwisie napisał, że na takich siłowych praktykach opiera się dzisiaj polski teatr. Tak to można zinterpretować. A nad wszystkim delikatnie czuwa niestrudzona Alina Czyżewska, działaczka polityczna i społeczna, aktywistka Stowarzyszenia Watchdog. Nie umiem tego skomentować. Nie moje czasy, nie moje doświadczenia. Jakoś trudno mi sobie to wszystko wyobrazić, skleić z profesją, której poświęciłem życie. Zdaję sobie sprawę, że zawsze i wszędzie pojawiały się (i będą się pojawiać) typy psychopatyczne. Ale nie mieści mi się w głowie, że zachowania psychopatyczne całkowicie zawładną szkolnictwem artystycznym. Otwieram oczy ze zdumienia: wspaniały aktor, Bartosz Bielenia, składa publiczną samokrytykę i przeprasza wszystkich młodszych studentów, których skrzywdził w procesie „fuksowania". Kiedyś uznałbym to za ironiczny żart, ale dzisiaj chyba nie?!

Od mojego krakowskiego „fuksowania" minęło blisko 55 lat! Zostało mi jedno czarno białe zdjęcie z teatralnej sali przy ul Warszawskiej: uśmiechnięty, szczupły młodzian z zawiązaną fantazyjnie chusteczką pod szyją (to ja!) moczy nogę w miednicy, w głębi nierozpoznawalne postacie „fuksujących". Nie pamiętam jaki to był żart, ale wszystkie były podobne: ot, niewinne studenckie kawały, które nie niosły w sobie ani upokorzenia, ani sadyzmu, takie burszowskie poczucie humoru. Do dziś uważam, że było to jedno z najpiękniejszych przeżyć jakich doświadczyłem podczas studiów w PWST. Od tej chwili my, pierwszoroczniacy mogliśmy do starszych kolegów mówić per „ty". Do „fuksówki" (zazwyczaj w listopadzie) musieliśmy zwracać się do nich: „proszę pani", „proszę pana"! Teraz staliśmy się pełnoprawnymi członkami studenckiej społeczności, już nie tymi, którzy do szkoły dostali się fuksem. A wcześniejsza immatrykulacja? Ważna? Oczywiście, że tak. Trzymając w dłoni indeks rozpierała mnie duma: oto ja, artysta, no może prawie artysta, formalnie stałem się studentem tej sławnej Uczelni. Bo kto w niej przede mną nie studiował! Jakie tuzy! Ale „fuksówka" to było coś zupełnie innego. Wielkie, radosne, wspólne (bo i profesorów) święto. Potem „fuksowanie" stało się brutalne i zaczęło przypominać wojskową „falę", przeniosło się na noce w akademikach, stało się dla młodych koszmarem. Tak trwało przez szereg lat, wzrastało rozpasanie „fuksujących" przy całkowitej bezradności pedagogów. Wreszcie p. rektor Dorota Segda zmuszona była zakazać tych praktyk, a w ślad za jej decyzją poszli inni. Uważam jednak, że była to porażka kadry pedagogicznej, która nie potrafiła narzucić młodym stylu tych uroczystości i delikatnie, ale stanowczo wyegzekwować zachowania wynikające ze świadomości różnicy między starannie wybranymi przyszłymi artystami, a przypadkową ludzką zbieraniną w wojskowych koszarach. Młodzież, jak to młodzież, inna niż w moich czasach, czerpie wzorce skąd popadnie. Często są one nie najlepsze, powodujące niepohamowany wzrost agresji. Może tego bali się pedagodzy? Że brutalne ostrze ataku zostanie wymierzone w nich, że zostaną oskarżeni o mobbing. I dlatego woleli nie narzucać siłą perswazji akceptowanych przez siebie ograniczeń, tylko zakazać „fuksówek" całkowicie. Szkoda! W ten sposób, wspólnym wysiłkiem, zniszczono piękną tradycję artystycznego szkolnictwa. Tylko jak później uczyć smaku, gustu i estetyki?. Bo tradycja to równanie w górę, nie w dół.

marzec, 2021



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
24 marca 2021